Nigdy nie sądziłam, że idąc do kina na film Marvela będę odczuwała strach i niepokój podczas całego seansu. Druga odsłona przygód Doktora Strange’a miała wprowadzić pewną innowację do MCU i odmienić oblicze tego uniwersum. Czy tak też się stało?
(Uwaga, możliwe lekkie spoilery!)
Na wstępie warto zaznaczyć, że nie jest to typowy film Marvela, co często zarzuca się produkcjom od tego studia. Na każdym etapie czuć, że jest to ekranizacja, która wyszła spod reżyserskiej ręki Sama Raimiego. Powinniśmy być wdzięczni za to, że Raimi mógł maksymalnie dać się ponieść swojej fantazji i stworzyć coś, czego jeszcze w Marvelu nie widzieliśmy. Twórca między innymi „Martwego Zła” czy pierwszej trylogii „Spider-Mana” wręcz książkowo wykorzystał swoje doświadczenie z pracy przy horrorach. Na „Doktorze Strange’u” boimy się przez większość czasu. Niektóre ze scen są na tyle brutalne, że do teraz zastanawiam się, w jaki sposób udało im się zmieścić ten film w kategorii PG-13!
Sam motyw grozy pojawia się najczęściej wtedy, gdy na ekranie pojawia się Wanda Maximoff (Elizabeth Olsen), która w ramach matczynych pobudek wchodzi w rolę Scarlet Witch i tym samym jest niesamowicie przerażająca. Wszem obecne sceny okultyzmu czy opętania wywołają niepokój u niejednego, nawet najbardziej zatwardziałego, widza. Wanda przechodzi niesamowitą przemianę. Nie jest już zagubioną partnerką Visiona, której współczujemy gdy tworzy Westview. Staje się bezwzględną antagonistką, która nie cofnie się przed niczym, by spełnić swoje największe rodzicielskie pragnienie. Czy to zmiana na plus? W mojej opinii tak! Bardzo chciałam, aby to właśnie Scarlet Witch stanęła naprzeciw Strange’a. Udało się i uważam, że to jeden z najlepszych motywów w Marvelu. Postać Wandy Maximoff od zawsze była intrygująca. Teraz jednak stała się ona prawdopodobnie jedną z lepszych (anty)bohaterek uniwersum. Niestety jest jeden minus: otóż jeśli ktoś nie widział jeszcze serialu „WandaVision” to może do końca nie zrozumieć tego, jakie emocje nią kierują i dlaczego przechodzi tak olbrzymią przemianę.
By osiągnąć swój cel, Wanda planuje wykorzystać nową postać w MCU, czyli Americę Chavez (Xochitl Gomez). Młoda dziewczyna posiada w sobie ogromne supermoce, nad którymi nie do końca potrafi zapanować. Może swobodnie przemieszczać się między multiwersum, co jest całkowitą nowością dla naszych bohaterów. Jej niezwykłe zdolności kuszą mroczne siły, albowiem, posiadając tak potężną moc jest się w stanie zrobić tak naprawdę wszystko we wszechświecie. Świadom zagrożenia jakie może spotkać światy równoległe, Stephen Strange (Benedict Cumberbatch) postanawia wziąć pod opiekę młodą dziewczynę i uchronić ją przed nadciągającym złem.
Tytułowy Doctor Strange to jedna z lepszych postaci w MCU. Potrafi być arogancki, by po chwili wykazać się niezwykłym bohaterstwem. W filmie widzimy go jako zagubionego człowieka, który może nie do końca uporał się ze swoim uczuciem do Christine Palmer (Rachel McAdams), dzięki czemu poznajemy tę bardziej ludzką stronę Stephena. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie kogoś innego w tej roli niż właśnie Cumberbatcha. Wszyscy mamy świadomość, że jest to aktor wybitny, jednakże wsiąkł on całkowicie w postać Strange’a tworząc z nim niezwykłą, unikalną jedność. Co więcej, fenomenalnie odnajduje się nie tylko w jednej, ale i w kilku rolach Doktora o czym przekonujemy się w dalszej części filmu.
Jest to produkcja, w której dzieje się bardzo dużo. Praktycznie od samego początku, od pierwszego spotkania Stephena z Americą, widz zostaje rzucony na głęboką wodę obłędu. Akcja goni akcje, przez co obawiałam się mrugnąć, żeby przypadkiem czegoś nie przeoczyć! Niestety, czasami wszystko działo się jednak za szybko co mogło wywołać konsternacje wśród widzów. Mimo tego szalonego tempa film jest bardzo równy i przemyślanie nakręcony. Co więcej wygląda naprawdę niesamowicie wizualnie. Oczywiście momentami CGI nie wygląda tak jak wyglądać powinno, ale to już chyba pewnego rodzaju wizytówka filmów MCU. Warto również pozachwycać się oprawą muzyczną filmu. Soundtrack został idealnie stworzony pod produkcję, a scena z nutami kiedyś stanie się sceną kultową.
Trochę obawiałam się, że twórcy wykorzystają możliwości jakie daje multiwersum do tego, by zrobić z tego filmu jeden wielki wysyp cameos. Jak bardzo się cieszę, że choć one występują, to nie są nachalne. Wygląda to bardziej tak, jakby Sam Raimi chciał nam przez to przekazać, że nas słyszy, że zrobił to o co prosiliśmy, ale napawajmy się przede wszystkim historią naszego czarnoksiężnika. Mówiąc jednak całkiem szczerze: na widok jednego z cameo dosłownie pisnęłam w kinie. Fani Marvela tak długo błagali i wreszcie doczekali się swojego wymarzonego castingu aktorskiego. Tym samym multiwersum staje się czymś więcej niż było w „No Way Home”. Otwierają się przed nami drzwi pełne fascynujących możliwości jakie dają nam równoległe światy. Czuję, że America Chavez zamiesza jeszcze w MCU a sam wieloświat przyniesie nam jeszcze wiele radości.
„Doktor Strange: W multiwersum obłędu” to film niezwykle odważny. Sam Raimi bez pardonu bierze jedną z najbardziej lubianych bohaterek i robi z niej bezwzględną antagonistkę. Nie ma obaw przed brutalnymi i pełnymi niepokoju scenami. Od jakiegoś czasu MCU idzie w bardzo ciekawą stronę. Coraz częściej odchodzimy od sztampowych motywów z poprzednich faz, a twórcy dostają większe pole do popisu (co było widać w przypadku chociażby „The Eternals” czy serialu „Moon Knight”). Dzięki temu zamiast czuć, że zaczyna się pojawiać jakaś powtarzalność i nuda to za każdym razem wyczekujemy na to, co tym razem przygotował dla nas Marvel. Film stanowi niezwykły powiew świeżości i napawa nas nadzieją co do przyszłości uniwersum. Co najważniejsze: Doktor Strange powróci, o czym przekonujemy się dzięki scenie po napisach, w której towarzyszy mu Clea (Charlize Theron). Tym samym możemy spodziewać się starcia Doktora z legendarnym Dormmamu. Zapewne trochę nam przyjdzie jeszcze zaczekać na to, aż dowiemy się czym tym razem zaskoczy nas Marvel, niemniej jednak warto jest czekać i obserwować w którą stronę zmierza MCU.
Ocena: 8/10
Plusy
- Świetna Wanda Maximoff/Scarlet Witch
- Elementy grozy
- Nienachalne wprowadzenie wymarzonych cameos
Minusy
- Momentami zbyt szybkie tempo
- Fakt, że nie znając fabuły serialu „WandaVision” możemy się nie odnaleźć w zrozumieniu Wandy