Prawdę mówiąc, nigdy nie byłem fanem komiksów Gerry’ego Duggana. Zawsze uważałem go za zwyczajnego wyrobnika, który pisze te wszystkie komiksy, żeby „odrobić pańszczyznę”. W zasadzie oprócz „Deadpoola” z Marvel Now, którego pisał w duecie z Brianem Posehnem, nic co wyszło spod jego pióra, nie zrobiło na mnie szczególnego wrażenia. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że „Rządy X. Marauders” to komiks, który bardzo pozytywnie mnie rozczarował!
Do lektury podszedłem z dość niskimi oczekiwaniami, ponieważ spodziewałem się po prostu kolejnego komiksu Gerry’ego Duggan, o którym zapomnę tak szybko, jak go przeczytam. Po lekturze mogę śmiało przyznać, że się myliłem! Chociaż Gerry Duggan nie jest scenarzystą, którego stać na komiksowe arcydzieła, a „Rządy X. Marauders” zdecydowanie tym arcydziełem nie są, to jednak bawiłem się kapitalnie podczas lektury i nie żałuję czasu spędzonego przy tym komiksie.
Ten opasły tomik zawiera aż jedenaście zeszytów i można podzielić go na dwie części. Tę pierwszą, która stanowi preludium do „Hellfire Gali” oraz drugą, której akcja dzieje się już po zakończeniu tego eventu. Osobiście muszę przyznać, że dużo lepiej czytało mi się tę pierwszą połowę omawianego tomu. Pomimo tego, że ten pierwszy story arc jest bardzo infantylny, naiwny i głupiutki, to jednocześnie jest bardzo kameralny i wciągający przez to, jak świetnie Duggan bawi się tymi bohaterami. Najlepiej wypadają tutaj Storm, Kate Pryde oraz Emma Frost, która to de facto jest w zasadzie główną bohaterką tej serii i przy okazji jest zdecydowanie najciekawszą postacią z całej zebranej tutaj ekipy mutantów. Podobała mi się relacja Emmy Frost z Sebastianem Showem. Obserwowanie interakcji tej dwójki to bezapelacyjnie jedna z najciekawszych rzeczy podczas lektury, a cały ten wątek dostaje kapitalny pay off w finałowym zeszycie.
Druga połowa komiksu dużo mniej przypadła mi do gustu. Zabrakło mi tej kameralności. W pewnym momencie Gerry Duggan zasypał nas całą gamą różnych postaci i wątków, przez co pod koniec lektury wszystko zamieniło się w dość nieangażujący i bezsensowny szum pustej akcji. Chociaż wątek Emmy był dalej interesująco prowadzony, tak cała reszta bohaterów nagle wydała mi się po prostu nieistotna. Dodatkowo, niestety, było tutaj sporo waty. Obserwowanie, jak gigantyczny Ice Man chce dać każdemu po mordzie bez najmniejszego sensu, było dla mnie wyjątkowo zbędne i nudne. Niestety tego typu zapychaczy było tutaj całkiem sporo. Dobrym przykładem są te wprowadzone przez Hickamana ściany tekstu powtykane między zeszytami. U Hickamana te segmenty były bardzo interesujące i świetnie rozbudowywały fabułę, u Duggana większość tych wstawek to po prostu zbędne zapychacze.
Tak jak wspomniałem na początku – „Rządy X. Marauders” to miejscami naprawdę infantylny komiks. Każda postać negatywna jest tak bardzo karykaturalna i przerysowana, że nikogo nie da się brać na poważnie. Organizacja Verendi to jakiś nieśmieszny żart. Z jakiegoś powodu Sebastian Show na początku tego tomu był absolutną autoparodią pozbawioną jakiejkolwiek głębi. Na szczęście później Duggan ewidentnie bardziej zainteresował się tym bohaterem i był on jakkolwiek ciekawy, aczkolwiek zakończenie jego wątku było wyjątkowo żałosne dla tej postaci. Gerry Duggan chyba chciał tym komiksem coś powiedzieć, jednakże ten komentarz wyszedł bardzo nieporadnie i przez to ten komiks jest jeszcze bardziej uroczy. Rysunki są dość nierówne i w zasadzie żaden z rysowników nie zrobił na mnie wrażenia ani negatywnego, ani pozytywnego. Najlepiej chyba wypada ta pierwsza połowa komiksu, ponieważ jest najbardziej spójna, co oczywiście wynika z tego, że odpowiadał za nią ten sam zespół.
Pomimo ogólnej naiwności i infantylności, muszę przyznać, że Gerry Duggan dał mi w tym komiksie kilka kapitalnych sekwencji, których nie zapomnę na długo. Rytuał zmartwychwstania Calisto lub zeszyt, w którym ekipa Marauders żegna Storm i opowiadają o swoich najlepszych wspomnieniach z tą postacią, to rewelacyjne sceny! Podobało mi się też, jak bardzo jest to klasyczny komiks o X-Men z masą takiego uroczego kiczu, który uwielbiam. Daleko temu komiksowi do jakiegokolwiek arcydzieła, jednakże jest to fantastyczny i przeuroczy komiks o X-Men, na którym kilkukrotnie szczerze uśmiechnąłem się pod nosem. Każdy fan tych postaci i tego świata powinien być ukontentowany.
Komiks do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od Egmont Polska, za co serdecznie dziękujemy. Recenzowany komiks znajdziecie tutaj.