Kultowy serial science-fiction „Doctor Who” emitowany jest z przerwą od blisko sześćdziesięciu lat. Produkcja na przestrzeni dziesięcioleci stała się ikonicznym elementem brytyjskiej kultury, a ogłoszenie nowego aktora w tytułowej roli zawsze jest sporym popkulturowym wydarzeniem. Nie inaczej jest i tym razem. Dzisiaj (8.05.2022) media społecznościowe obiegła informacja, że po odejściu Jodie Whittaker klucze do wehikułu czasu i przestrzeni przejmie znany z „Sex Education” Ncuti Gatwa. Wybór nieoczywisty i – na tyle na ile się orientuje – dosyć rzadko typowany. Jednocześnie wybór pod każdym niemal względem rewelacyjny. Dlaczego angaż Ncutiego to świetna wiadomość dla każdego fana „Doctora Who”? Dlatego, że idealnie wpisuje się on w prawo rządzące serialem od samego początku jego emisji – prawo ciągłej zmiany.
Serial, w który wpisana jest zmiana
Widzicie, „Doctor Who” to jedyny taki przykład produkcji, w której DNA wpisany jest ciągły dynamizm wynikający z wymian scenariopisarskich i obsadowych. Serial ten stale realizowany jest przez innych (mniej lub bardziej) utalentowanych ludzi, a nowa „era” – okres, gdy stołek showrunnera zostaje przekazany komuś innemu – zawsze jest świeżym rozdziałem w „doktorskich dziejach” i wiąże się z ekscytującymi dla fanów zmianami. I nie inaczej jest i tym razem – 29-letni Ncuti ma szansę wnieść do serialu świeżą, młodzieńczą energię, której od jakiegoś czasu w nim brakuje. Jednocześnie Russell T. Davies – nowy-stary producent wykonawczy, który powrócił do pisania „Doctora” po ponad dziesięcioletniej przerwie – z pewnością doskonale go w tym pokieruje.
Jasne, Davies podczas swojego runu miewał epizody średnie lub zwyczajnie mierne – trudno jednak odmówić większości z nich ikoniczności. Russell na przestrzeni swoich czterech sezonów zabrał swoich widzów w wiele interesujących, międzygwiezdnych podróży; zdawał on się on doskonale rozumieć koncept „Doctora Who” i z czasem coraz sprawniej go realizować, wnosząc do świata serialu sporo zapadających w pamięć momentów. Fani więc z radością przyjęli wieść o jego powrocie – zwłaszcza, że przez ostatnią dekadę nie próżnował i można spodziewać się, że nabrał sporo cennego, scenariopisarskiego doświadczenia. Doświadczenia, którego ta seria w tej chwili desperacko potrzebuje.
Dlaczego? „Doctora Who” w ostatnich latach charakteryzowała nieco stagnacja. Wybór Jodie Whittaker na 13. Doktor – pierwszą w tej roli kobietę – również wywołał spore poruszenie i obiecywał świeżość, ostatecznie nie wniósł on do produkcji tyle, ile z pewnością mógł. Jasne, to również było dobitne świadectwo ciągłych, charakteryzujących serię zmian i podążania z duchem czasu, sporo fanów – w tym i ja – czuło się jednak rozczarowanymi poziomem scenariuszy, które do świata „New Who” wprowadził nowy producent wykonawczy, Chris Chibnall. Po rewelacyjnym „Broadchurch” oczekiwania były spore – i Chris zwyczajnie im nie sprostał. Wiąże się to przede wszystkim z poprzeczką, którą wysoko pozostawił poprzednik Chibnalla, Steven Moffat.
Scenariusze Moffata – mimo sporej ilości przeciwników jego nieco przekombinowanych story-arców i przesadnej miłości do tanich plot-twistów – nikogo nie pozostawiły obojętnymi. Kierował on aż sześcioma sezonami serialu i nic dziwnego, że w końcu postawił ruszyć dalej. A gdy w końcu to zrobił, koncepcja Chibnalla, która to z początku (11 sezon) nie zakładała żadnego rozbudowanego story-arcu i skupiła się jedynie na poszczególnych, proceduralnych przygodach – była zwyczajnie rozczarowująca, a serial mało energiczny. W 12 i 13 sezonie znalazło się więcej świeżości i kontrowersji (tak, patrzę na ciebie, „Timeless Child”), to jednak za mało, by przekonać do siebie na nowo zrażonych wcześniej fanów, co widać po wynikach oglądalności. Wraz z nadejściem ery Daviesa ma szansę się to zmienić, a sam „Doctor Who” znów stać się szerszej dyskutowaną produkcją w popkulturowym dyskursie. Ta niepowtarzalna produkcja zdecydowanie na to zasługuje.
Nowy aktor = Nowy Doktor
„Doctor” od zawsze ma szczęście do odtwórców głównej roli – próżno doszukiwać się w trzynastu dotychczasowych kreacjach słabszego ogniwa. Niedługo żegnająca się z produkcją Jodie również wypadła świetnie, nawet jeśli z wymienionych wyżej powodów nie miała za bardzo okazji się popisać. Rola Doktora to świetna aktorska szansa – i choć wiąże się z kilkoma stałymi elementami, jest to przede wszystkim bardzo „pojemna” postać, której osobowość determinuje indywidualny wkład każdego nowego, obsadowego nabytku. Każdy z Doktorów ma swoją unikalną tożsamość – i osobiście nie mogę się doczekać, co wniesie do niej żywiołowy i ekspresywny Ncuti Gatwa. Jedno jest pewne – chyba żaden z dotychczasowych mieszkańców Gallifrey nie mógł pochwalić się tak charakterystycznym uśmiechem.