„Predator” zadebiutował na ekranach kin w 1987 roku. Przez ostatnie 30 lat pojawiał się w coraz to nowszych odsłonach, które starały się dorównać pierwowzorowi z Arnoldem Schwarzeneggerem. Żaden z kolejnych filmów o kosmicznym łowcy tego nie dokonał. Aż do dziś.
Nowy rozdział
„PREY” postanowiło wrócić do korzeni serii i jednocześnie nadać jej nowej świeżości. Akcja filmu przenosi nas do Ameryki Północnej w XVII wieku i śledzi losy Naru. Członkini plemienia Komanczów, której nie w głowie gotowanie, zajmowanie się domem i grzanie wioskowej ławy, a wyprawy i łowy z jej męskimi pobratymcami. Film już od samego początku skupia się na ukazaniu realiów życia Komanczów i stara się jak najlepiej ukazać realia historyczne. Oczywiście na ile to możliwe w filmie o łowcy z kosmosu. Dlatego też nie spodziewajcie się widowiskowych scen już od samego początku. Zamiast tego pierwsza część filmu skupia się ukazaniu plemiennego życia i starań głównej bohaterki, która za wszelką cenę chce pokazać swoim towarzyszom, że jej umiejętności nie odstają od reszty.
„Łowiecki klimat”
Pierwsza część filmu służy również do zbudowania napięcia i wprowadzania na ekran legendarnego łowcy, który tu i ówdzie się pojawia, zapowiadając nadciągające wyzwanie. Zostaje to ciekawie nadbudowane poprzez naprzemienne sceny, w których widzimy polującego Predatora i trenującą Naru, co zapowiada nieuchronne starcie.
Łowy z prawdziwego zdarzenia
Największy problem produkcyjny jakim był niski budżet, udało się wykorzystać na korzyść filmu i dzięki temu praktycznie cały film został nakręcony w plenerach. Amerykańskie lasy, dzikie stepy, bagna i rwące rzeki. Aż ciężko nie odnieść wrażenia, że cała akcja filmu została osadzona na jednym wielkim terenie łowieckim. Dzika, nieokiełznana natura i niegościnne otoczenie, świetnie wkomponowują się w „łowiecki” klimat produkcji. Część zwierząt, która pojawia się na ekranie, została wygenerowana komputerowo. Większość widzów raczej to zauważy, ale mimo niskiego budżetu wyglądają na tyle autentycznie, że nie wybijają z oglądania. Klimat dzikiej puszczy zostaje dopełniony przez ścieżkę dźwiękową filmu, która sprawia, że tereny, które widzimy na ekranie, sprawiają wrażenie, że żyją naprawdę.
Powrót kosmicznego łowcy
Kolejnym mocnym aspektem produkcji jest postać samego Predatora. Wizualnie prezentuj się naprawdę dobrze i widać, że na jego designie nie oszczędzano. Co ciekawe w przeciwieństwie do wcześniej znanych Predatorów, ten ma zupełnie inny charakter od swoich poprzedników. Nie bawi się w fortele, czy skomplikowane strategie. Czysta agresja, brutalność sadyzm i rządzą krwi. Ktoś z większą wiedzą ode mnie, powiedział mi, że Predatorzy byli wysyłani na ziemię w ramach inicjacji, także na podstawie tego można wnioskować, że ten, którego widzimy w „Prey” jest niezaprawionym w boju młodzikiem i to stąd może wynikać jego narwanie.
Wysoki poziom realizacji
Nie brakuje w „Pray” jednak też scen widowiskowych i na pierwszy rzut oka widać, że przyłożono się do tego by starcia i sceny akcji były jak najbardziej urozmaicone i różnorodne. Od choreografii, po scenerie i uzbrojenie bohaterów. Jednak i tutaj przejawia się niski budżet filmu, bo część scen jest tak bardzo ciemna, że aż ciężko w nich coś dostrzec, a widoczność to jednak ważny element, jeśli chodzi o sceny walk.
Udany powrót
Trzydzieści lat musieliśmy czekać, żeby otrzymać film o Predatorze, na który zasługiwaliśmy. Paradoksalnie tym filmem okazał się ten najprostszy i najbardziej kameralny z wszystkich. „Pray” w żadnym stopniu nie jest filmem rewolucyjnym i też nie ma do tego aspiracji, ale to wciąż kawał dobrego kina i jednocześnie jedna z najlepszych odsłon o łowcy z kosmosu.
Warto dodatkowo wspomnień, że na Disney+ znajduje się wersja dubbingowa językiem Komaczów, która nadaje całości naprawdę rewelacyjnego klimatu. Znajdziecie ją w dodatkach, bo ja nie miałem tyle szczęścia i nie wiedziałem, że można ją tam znaleźć.