Dzięki uprzejmości Ubisoftu miałem przyjemność zagrać przedpremierowo w najnowszą odsłonę Assassin’s Creed. Po dziesięciu godzinach rozgrywki mogę z ulgą odetchnąć i przyznać, że rzeczywiście jest to powrót do korzeni serii.
Zapraszam do moich wrażeń.
Powrót do korzeni
W końcu wcielamy się w skrytobójcę, a nie napakowanego wojownika. Gra jest znacznie trudniejsza od poprzednich części. Wejście w otwarty konflikt prawie za każdym razem kończy się śmiercią, co wymusza na graczu znacznie cichsze podejście. Do użytku graczy oddaje się sporą liczbę narzędzi jak: bomby dymne, noże do rzucania, pułapki potykowe, strzałki usypiające czy wabiki. Powiedziałbym nawet, że bez nich się nie obejdzie. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wcielić się w agresora. Ostrzegam jednak, że jest to o wiele trudniejszy wybór. Chociaż w „Assassin’s Creed Mirage” system walki w dalszym ciągu opiera się na blokach i kontraktach, to opancerzeni strażnicy skutecznie posyłają nas na drugą stronę.
System parkouru rzeczywiście najbliższy jest temu z „Unity”, ale w dalszym stopniu nie jest idealny. W wielu momentach postać jakby przykleja się do każdej powierzchni, czy też skacze tam, gdzie nie powinna. Momentami czułem się, jakbym znów grał w odsłony z Ezio, gdzie często można było zginąć przez podobne problemy. Coś tu nie zagrało.
Klimat bliskiego wschodu wręcz wylewa się z ekranu. Znów można się poczuć jak za czasów pierwszej odsłony serii, tyle że dostosowanej do dzisiejszych standardów. Bagdad tętni życiem, architektura miasta jest dopracowana, a soundtrack i prowadzone przez NPC na ulicach rozmowy zwiększają poziom immersji. Niestety w trakcie pierwszych dziesięciu godzin nie usłyszałem żadnego utworu, który zostałby w głowie na dłużej. Muzyka sama w sobie jest przyjemna, ale jak na razie niczym się nie wybija.
Mapa Bagdadu i okolicznych terenów jest znacznie mniejsza niż mapy w poprzednich odsłonach. Nie jest to wada. Dzięki temu gra nie sprawia wrażenia rozwodnionej i wypełnionej powtarzalnymi aktywnościami. W samym Bagdadzie mamy za to sporo do roboty. Misje poboczne, kontrakty, poszukiwania skarbów czy typowe już dla tej serii znajdźki. Wciąż jednak jest ich o wiele mniej niż w poprzednich odsłonach, przez co przeglądanie mapy nie przytłacza ogromem ikonek. Mapa niestety jest trochę nieintuicyjna. Jak już zaczniemy szukać znajdziek, to musimy dać sobie czas na oswojenie się z nią, bo na pierwszy rzut oka ciężko się w niej odnaleźć.
W końcu gra o Asasynach
Fabuła w końcu związana jest ściśle z bractwem Asasynów (Ukrytymi) i skupia się na ich walce z zakonem Templariuszy (Starożytni). Także tym razem raczej nikt nie będzie narzekał na to, że to nie Asasyn. Fabuła gry przypomina znacznie zmodyfikowaną i rozbudowaną historię pierwszej części. Prowadzimy śledztwa mające na celu wytropienie wszystkich członków zakonu, a w międzyczasie główny bohater przechodzi rozwój „od zera do bohatera”.
Nowością w serii są kontrakty. Są to zadanie zlecane przez działające w mieście frakcje, które mogą nam zlecić czyjeś zabójstwo, kradzież przedmiotu lub eskortę. Jak na razie rozegrałem po jednym zadaniu z każdej kategorii i o dziwo przyznam, że nie są zrobione na odwal. Obawiałem się misji generowanych losowo, a łatwo można stwierdzić, że ktoś rzeczywiście musiał nad nimi pracować skrupulatnie. Możliwość przyjmowania zleceń to kolejny aspekt, który daje poczucie przynależności do bractwa zabójców.
Nie tylko stare mechaniki
W grze oprócz tradycyjnej waluty występują również żetony. Służą one do najmowania przedstawicieli danej frakcji. Można skorzystać między innymi z pomocy muzyków, którzy odciągną uwagę strażników, czy najemników, którzy wkroczą do walki w przypadku wykrycia gracza. W starszych odsłonach traktowałem frakcje jako ciekawostki. W „Assassin’s Creed Mirage” są przydatne i nieraz ratuje skórę. Żetony dostajemy za wykonywanie zadań, więc zmusza to do korzystania z nich rozważnie, bo w przeciwieństwie do zwykłej waluty ich zdobycie jest trudne.
Do serii wracają dawne mechaniki. Działając na mieście, należy uważać na poziom swojego rozgłosu – w razie jego zwiększenia możemy pozrywać porozwieszane na mieście plakaty lub przekupić odpowiednie osoby. Podobnie jak w starszych odsłonach po zabójstwie każdego z celów zostajemy przeniesieni do pokoju w Animusie, gdzie przesłuchujemy nasze ofiary i zdobywamy trofea w postaci zabrudzonego krwią orlego pióra. „Mirage” kładzie również nacisk na korzystanie z kryjówek. Stogi siana, ławki, przechodzące tłumy. W ostatnich latach ich użyteczność w serii praktycznie nie istniała. Teraz bez nich się nie obejdzie.
Po 10 godzinach gry stwierdzam, że Ubisoft skorzystał z starej sprawdzonej formuły i wyszło mu to na dobre. „Assassin’s Creed Mirage” jak na razie nie jest żadną rewolucją, a powrotem do tego, co w serii sprawdziło się najlepiej. Po latach eksperymentów w końcu otrzymaliśmy grę, którą możemy nazwać w 100% Asasynem.
[WSPÓŁPRACA RECENZENCKA] Grę otrzymaliśmy od Ubisoft i nie miało to wpływu na naszą ocenę Jeśli interesują was inne teksty o grach to znajdziecie je tutaj.]