Historię policyjnej grupy, która ściga seryjnego mordercę, można ogrywać na nieskończoną ilość sposobów. Ostatnio modne stały się pozycje true-crime, które starają się przybliżyć „portret psychologiczny bestii”. Za sprawą netflixowej produkcji obserwowaliśmy renesans postaci Jeffrey’a Dahmer’a, a nawet polski pisarz, Max Czornyj, wziął na swoją tapetę amerykańskiego przestępcę znanego jako „Zodiak”. Polacy są zasłuchani w podcast Kryminatorium, który bije rekordy popularności, okazując się doskonałym towarzyszem wieczornych samotnych spacerów po parku. Prawdziwe historie zbrodni tak elektryzują czytelników, że pisarz kryminałów musi uczynić ze swojego antybohatera bardzo wyrazistą i radykalną postać, żeby wdarła się ona w świadomość czytelników z taką samą siłą jak autentyczni mordercy. Próbę tę podjął Bartłomiej Kowaliński. Najważniejszymi atrybutami jego czarnego charakteru uczynił tytułowe kajdany, mroczne wiersze i… rodzinny Kraków.
Również i ja szczególnie zainteresowałem się tą pozycją kryminalną ze względu na jej miejsce akcji. Kraków jest mi bliski, a seriale takie jak Krakowskie potwory, czy literackie propozycje Adriana Bednarka, nie wykorzystały nadal pełni jego potencjału. Stolica małopolski to żywy pomnik europejskiej historii, ale też prężnie rozwijające się branże turystyczne i technologiczne. Bartłomieja Kowalińskiego znacznie bardziej interesują jednak ślady przeszłości: stare place, zapomniane kościoły i rozpadające się rudery. Akcja Kajdanów skoncentrowana została z dala od Rynku Głównego, Sukiennic, czy Wawelu. Treść książki stara się zobrazować najmroczniejsze oblicza Krakowa. Takowe niewątpliwie istnieją, ale nie mogę nie odnieść wrażenia, że zostały z premedytacją wyolbrzymione. „Biurka prokuratorów i policjantów uginały się wręcz pod ciężarem akt” – pisze Kowaliński, wymieniając kolejno sprawy morderstw, prostytucji i handlu narkotykami. Patologiczne osiedla są przeludnione osobistościami spod ciemnej gwiazdy. Autor Kajdanów tworzy swoją własną, zamkniętą rzeczywistość Krakowa, która odpowie na jego potrzeby podsycenia obskurnej atmosfery książki.
Pomimo nieprzerwanej serii przestępstw, dla niektórych czytelników Kajdany mogą okazać się nieco przydługie. Pozycja ma blisko 500 stron, a autor stara się wiernie oddać tok policyjno-sądowego dochodzenia. Mamy tu pełno niezobowiązujących dywagacji i rutynowych czynności. Z jednej strony, starsze sąsiadki podejrzanych wygadują same banialuki, z drugiej strony dyrektorzy firm z nadzwyczajną odwagą odmawiają policji udostępnienia nawet najbardziej podstawowych informacji. Niektóre fragmenty Kajdanów położyły dynamikę powieści, ale mnie takie podejście pisarza przypadło do gustu. Tendencja Bartłomieja Kowalińskiego do pochylania się nad szczegółami wydaje się nieco sprzeczna w zestawieniu z jego ciągłym poszukiwaniem sensacji, jednak zgodna z detektywistyczną pasją autora. Kontynuując trop antypolicyjnego kryminału, przypomniały mi się najnowsze pozycje filmowe w reżyserii S. Craiga Zahlera. Również tam, stróże prawa wcale nie są krystaliczni, a większość służby spędzają na mozolnych obserwacjach, z kubkiem kawy na wynos, zamiast pistoletem w ręce. Polski pisarz ewidentnie ma ambiwalentny stosunek do polskiej policji, ponieważ na komisariacie zatrudnienie znaleźli wszyscy prostacy. Praktycznie każdy mundurowy przejawia ignorancję wobec śledztwa, a jego poziom inteligencji pozwala mu na wypowiedzenie zdania złożonego tylko wtedy, kiedy będzie ono zawierać dwa spójniki w postaci wulgaryzmów. Te prymitywne wymiany zdań pojawiają się już na samym początku książki, a rynsztokowe zachowanie policjantów powtarza się do samego jej końca. WTEDY WKRACZA ONA. JEDYNA SPRAWIEDLIWA WŚRÓD WIELKICH. ADWOKATKA JOANNA CHYŁKA. Yyy, to znaczy… prokuratorka Agnieszka Sadowska.
Postać zabójczo inteligentna, a do tego tak atrakcyjna, że cała komenda półgłówków bierze się do pracy tylko po to, żeby jej zaimponować. Główna bohaterka jest wprost załamana niekompetencją policjantów, co w rzeczywistości Kajdanów nie może nas dziwić. (Chociaż w pewnym momencie, gdy właśnie odkryto przełomowy dowód w sprawie, Sadowska nie mogła natychmiast pojawić się na miejscu zbrodni, ponieważ najpierw musiała się pomalować. Ten stereotypowy wizerunek kobiety całkowicie wytrącił mnie z dotychczasowej konstrukcji niezależnej i solidnej osoby, całkowicie oddanej pracy.) Prokuratorka ma tylko jednego sojusznika – komisarza Sebastiana Korczulę. Skoro imponują jej ludzie ciężko pracujący, a w najbliższym otoczeniu jest tylko jeden mężczyzna godny jej zainteresowania, wszyscy dobrze wiemy, jak skończy się ich znajomość. Autorowi trzeba jednak oddać, że pomimo dużego rozmiaru książki, nie ucieka w nagminne dywagacje do życia prywatnego jej bohaterów. Duet prokuratorki i komisarza będzie musiał we dwójkę postawić do pionu współpracowników, żeby wygrać morderczą rozgrywkę z psychopatą. Czarny charakter powieści Bartłomieja Kowalińskiego jest skonstruowany solidnie, chociaż pisarz idzie na łatwiznę, przeplatając główną historię rozdziałami z perspektywy antagonisty. Te pomniejsze fragmenty są drogocennym źródłem makabry w akcji dla tych, którzy w kryminałach szukają przede wszystkim sensacji. Autor mógł od samego początku do końca skoncentrować się na perspektywie stróżów prawa. Ich dochodzenie do faktów i składanie portretu psychologicznego oprawcy jest całkiem logiczne i kompleksowe. Demaskujące retrospekcje, dzięki którym symboliczne kajdany poznajemy już na pierwszych stronach książki, nie działają na korzyść kryminału.
Kajdany Bartłomieja Kowalińskiego to solidna pozycja gatunkowa. Nieźle poukładana, ale popełniająca kilka zbrodni schematyczności. Autor poniekąd zdradza, że pisarstwo pozostaje w pierwszej kolejności jego hobby. Być może to dlatego cały świat skonstruowany w książce musi grać tak, żeby ułatwić mu opisanie niesłychanych zbrodni. Patologiczny Kraków zamieszkiwany przez szczury i szumowiny przypadnie do gustu tylko zwolennikom turpizmu i fascynatkom patologii społecznej. Kilka dobrych twistów nie rekompensuje jednak w całości monotonnego toku śledztwa, chociaż jest w nim też pełno napięcia i niedomówień. Autor górskiej trylogii o Pawle Wolskim powinien śmiało częściej zaglądać w swojej twórczości do miasta. Być może następnym razem, pomimo opisywania brutalnych zbrodni i niesympatycznych charakterów, uda mu się dostrzec też jego dobre strony.
Książkę „Kajdany” Bartłomieja Kowalińskiego zrecenzowaliśmy we współpracy z Wydawnictwem INITIUM, któremu serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!