„All Eight Eyes” to absolutna nowość na rynku historii obrazkowych. Egmont odważnie obiecuje Wam, że po lekturze będziecie bali się ciemności i tego, co możecie tam spotkać. Czy warto zaufać ich rekomendacji? 

Za plecami tej strasznej nowinki stoi trio niezwykłych artystów. Scenarzysta Steve Foxe, Dobrze znany przede wszystkim Marvelowym świrom z takich zeszytówek jak „Dark X-Men” albo „Spider-Woman”. Rysownik Piotr Kowalski, pierwszy w historii Polak, któremu MCU zleciło zilustrowanie historii o Hulku (wydane w 2014 jako „Marvel Knights. Hulk”). I wreszcie odpowiedzialny za kolory Brad Simpson, który dał się już poznać przez „American Psycho”, „The Addiction: Death of Your Life” oraz „Dead By Daylight”. Brzmi jak przepis na sukces? Ciekawostka – Kowalski i Simpson to nierozłączny duet, który wcześniej podjął się interesującego zadania i przeniósł na papier bestsellerową grę komputerową „Bloodborne”.

All Eight Eyes
Karta komiksu / Źródło: Egmont

 Akcja dzieje się gdzieś na przełomie lat 90/00 w mało znanej dzielnicy Nowego Jorku, Alphabet City. „All Eight Eyes” (swoją drogą, dlaczego Wydawca nie pokusił się o polskie tłumaczenie tytułu?) opowiada przygody Vina, którego bardzo chciałabym szerzej przedstawić, jednak autorzy nie dali mi do tego narzędzi. Wiadomo o nim tyle, że po wyrzuceniu ze studiów wpadł w uzależnienie od narkotyków. Żeby zdobyć fundusze na tę wątpliwą przyjemność, chłopak decyduje się sprzedawać własne ciało. I to jest cały zarys postaci. Nie wiadomo, skąd pochodzi Vin, z jakiej rodziny się wywodzi, czy studia i dragi są jego jedynymi zmartwieniami. W ten sam krótki, zupełnie niezrozumiały sposób, można scharakteryzować pozostałych bohaterów komiksu.

Jest tu Amy, jak sądzę przyjaciółka głównego bohatera. Tajemnicą pozostaje, czym dziewczyna zajmuje się na co dzień, jak znalazła się w NYC albo skąd i jak długo zna Vina.
Równie zagadkową postacią jest Christopher Godin. Niby dyrektor Nowojorskiego Wydziału Parków i Rekreacji ale z historii można wywnioskować, jakoby jednocześnie pełnił funkcję dowódcy w NYPD (Departamencie Policji Miasta Nowy Jork). Pod płaszczem fałszywej troski o dobro miasta, prowadzi on szemrane interesy z „bardzo wpływowymi i hojnymi deweloperami”. Kim są owi przedsiębiorcy? Jaki jest cel ich działania w Nowym Jorku i jakie korzyści ma z tego wynieść Godin? Nie wiadomo. No i jest jeszcze „Reynolds”, drugi obok Vina najważniejszy bohater opowieści. Bezdomny mężczyzna, zawsze w towarzystwie białego bullterriera (jedyna rzecz, która szczerze mnie urzekła) imieniem Opos. Jest najbardziej rozwiniętą ze wszystkich postaci ale jego dokładną historię poznajemy dopiero na sam koniec.

All Eight eyes
Karta komiksu / Źródło: Egmont

 Pewnie pomyślicie, że kiepsko skonstruowane postaci to jeszcze nie jest aż tak wielka tragedia i komiks na pewno broni się fabułą. Ja też tak myślałam, kiedy pierwszy raz przeczytałam opis i intuicja podpowiedziała mi, żeby się za to nie brać. Cenna wskazówka na przyszłość – ufajcie intuicji (a zwłaszcza kobiecej). Od samego początku miałam wrażenie, że wpadłam w losowy moment toczącej się od dawna historii. Kiedy udało mi się już odnaleźć w czasie i przestrzeni, wątek momentalnie urywał się i zaczynał kolejny. Zdarzało się także, że treści końcowych kadrów komiksu przeczyły temu, co zostało przedstawione na początku. To wszystko sprawiało, że w pewnej chwili zaczynałam gubić się w chronologii wydarzeń i coraz bardziej tracić zainteresowanie. Zwątpiłam, czy decydując się na wydanie horroru o zmutowanych pająkach, Foxe miał do końca przemyślany i spójny koncept. 

Na koniec pochylmy się jeszcze nad językiem. Istotnym aspektem jest, że „All Eight Eyes” jest klasyfikowane jako komiks dla dorosłych, a więc język również będzie… dorosły. I chociaż sama 18 lat skończyłam już jakiś czas temu, to sposób prowadzenia narracji zupełnie mnie zmęczył. Nie da się ukryć, że przekleństwa i bardziej śmiałe wyzwiska dawno już weszły do naszego codziennego języka. I absolutnie nie mam pretensji, że pojawiają się one w tej historii. Tylko czy faktycznie są one aż tak niezbędne? Nie do końca potrafię zauważyć sens ich użycia w takiej ilości, a wcale nie występują w zatrważająco dużej częstotliwości. 

Czy Egmont, zgodnie z obietnicą, wzbudził we mnie strach i lęk? Zdecydowanie tak. Ale bardziej przed wydaniem drugiego tomu, aniżeli przed stworami, które zaatakują mnie ciemną nocą, kiedy będę wracała z kolejnego koncertu. Fabuła bardziej odrzuca niż zachęca, a płaskie postaci nie robią nic, żeby skłonić czytelnika do nawiązania z nimi więzi.
Nie odradzam Wam kategorycznie sięgania po dzieło Foxe’a i Kowalskiego/Simpsona. Wychodzę z założenia, że jeśli chcemy coś skrytykować (pozytywnie czy negatywnie, nieważne), to warto wcześniej się z tym zapoznać. Ale nie nastawiajcie się na rewelację. 

Egmont Polska udostępnił nam komiks w ramach współpracy i w ten sposób mogliśmy wyrobić własne zdanie. Jeśli i Wy chcecie stoczyć walkę z jadowitymi pająkami ponadprzeciętnych rozmiarów, zajrzyjcie na stronę.

Podobał Ci się artykuł? Udostępnij!

Facebook
Twitter
Pocket
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Tata
Tata
26 dni temu

Pomijam merytoryczna wartosc recenzji,ale musze przyznac- czytalem w zyciu setki recenzji komiksow. Ale to jest PIERWSZA,w ktorej recenzent /tka/ nie wspomina NIC o warstwie graficznej komiksu.To tak ,jakby recenzowac ksiazke i nie wspomniec NIC o jezyku literackim.Szczerze? Zenada.