„Biały Lotos” powraca na antenę HBO i do usługi HBO Max po ponad roku, krótko po tryumfie na rozdaniu nagród Emmy swojego poprzednika. Pierwsza seria komediodramatu obyczajowego Mike’a White’a osiągnęła niespodziewanie duży sukces wśród widzów i krytyki – tak duży, ze włodarze stacji zdecydowali się przerobić miniserial White’a na antologię, w ramach której każda kolejna seria ma skupić się na innej gromadzie bohaterów szukającej wytchnienia w innej filii tytułowego zespołu kurortów wypoczynkowych. Jedynym łącznikiem między drugim, a pierwszym sezonem „White Lotus” jest postać nagrodzonej Emmy Jennifer Coolidge, która powraca do roli ekscentrycznej bogaczki-histeryczki Tanyi. Poza tym zmienia się wszystko – „White Lotus: Sicily” przedstawia nam nowych aktorów, wątki i lokalizację, a wszystko to ponownie skąpane jest w satyrycznym spojrzeniu na amerykańskie nowobogactwo. No właśnie – ale czy faktycznie zmian jest tak dużo, jak można by się spodziewać? Pierwsze dwa odcinki drugiej serii mają swoje mocne strony, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że zamiast nowej jakości mamy bardziej do czynienia ze stołem rozmaitości, który serwuje nam lśniącą zastawę pełną resztek. „Ciao” i „Italian Dream” to odcinki niezłe, ale o klasę słabsze od openerów pierwszego sezonu. Stare sztuczki wciąż działają, ale na ten moment jeszcze nie tak skutecznie, jak wcześniej. Oceniam bezspoilerowo.
Drugi sezon przenosi nas do Białego Lotosu na Sycylii, gdzie poznajemy nowe kasty – mrukliwych Ethana i Harper, którzy dorobili się bogactwa na udanej sprzedaży startupu; ich przeciwieństwo – obrzydliwie bogatego od urodzenia Camerona, dawnego współlokatora Ethana ze studiów, wraz z żoną, Daphne – małżeństwo jak z obrazka; przedstawicieli trzech pokoleń zamożnej rodziny Di Grasso, flirciarza seniora Berta, jego syna, Dominica, który w zainteresowaniu kobietami poszedł w ślady ojca, i najmłodszego z rodu, Albiego – młodego romantyka marzącego o prawdziwym uczuciu; wreszcie – Tanyę wraz z świeżo zaślubionym Gregiem i niemile widzianą na wczasach przez Grega asystentką, Portią, dla której zagraniczna wycieczka to idealna okazja na szukanie egzotycznych, erotycznych wrażeń. Widzom przedstawiona zostaje również nowa menadżerka hotelu, Valentina, wypełniając tym samym pustkę po pamiętnym Armandzie. Podobnie jak w poprzedniku, sezon rozpoczyna się futurospekcją, w trakcie której dowiadujemy się, że wywaczas w Białym Lotosie znów zakończył się morderczo – tym razem ofiar jest jednak więcej niż jedna. Premise drugiego sezonu to więc klasyczne „więcej tego samego”, ale czy przekłada się to na ciekawą premierę?
Nowi bohaterowie są ciekawie zarysowani i dobrze odegrani – Cameron Theo Jamesa czy Harper Aubrey Plazy doskonale pasują do „białolotoswego vibe’u” jako duchowi spadkobiercy zeszłorocznych Shane’a i Olivii – ale ich wzajemne interakcje i poszczególne wątki na ten moment nie przyciągają do ekranu niczym szczególnym. Większość czasu trwania dwóch pierwszych odcinków „White Lotus: Sicily” spędzone jest na dialogach, które mają nam przedstawić bohaterów na zasadzie licznych kontrastów poglądowych z resztą wczasowiczów, i… ogląda się to dobrze, ale bez ikry. Rysuje nam się kilka obiecujących wątków na przyszłość (dynamiki na linii Cameron i Daphne-Ethan i Harper chociażby), ale ciężko nie odnieść wrażenia, że obcujemy z obszernym, nieco przedłużonym prologiem przed właściwą historią. W przypadku zaledwie 7-odcinkowego sezonu jest to nieco zbyt wolne tempo rozwoju akcji. Na wolnym tempie cierpi wszystko – mało tu charakterystycznego humoru i syndromu „jeszcze jednego odcinka”, który tak często towarzyszył mi w przypadku poprzednika. Dialogi nadal bywają cięte jak brzytwa, a humor – mimo że występuje go dosyć mało – dobrze trafia, całość pozostawia jednak uczucie sporego niedosytu. Nie zrozumcie mnie źle – „Biały Lotos” nigdy nie był serialem pełnym akcji w klasycznym rozumieniu, lecz w przypadku pierwszej serii interakcje interpersonalne między postaciami bardziej przykuwały do ekranu – czy to przez wysublimowany humor, czy chemię między aktorami. W „Sycylii”, na ten moment, brakuje mi zarówno tego pierwszego, jak i drugiego.
Co jednak zachwyca, to sama Sycylia – bohaterowie częściej niż w poprzedniku opuszczają hotel, dzięki czemu mamy okazję pełną piersią odetchnąć nową lokacją. I w tych momentach nowy „Biały Lotos” naprawdę błyszczy – losy bohaterów zdają się o wiele bardziej niż poprzednio sprzężone z egzotyczną lokalizacją, a sama wyspa – jako kolebka greckiej kultury kolonialnej – to dla kamer lokacja bardzo wdzięczna i malownicza. Widać, że HBO wierzy w sukces White’a i przy okazji drugiego sezonu serial otrzymał spory zastrzyk gotówki – warstwa techniczna to zdecydowany krok do przodu, całości udaje się jednak utrzymać unikalny klimat poprzednika, co podkreślone zostanie równie chwytliwym co wcześniej soundtrackiem. Jakby nie patrzeć, to wciąż ten sam „Biały Lotos” – i mimo że nie jestem jeszcze w pełni przekonany nowymi odcinkami, to Mike White zdecydowanie jest twórcą zasługującym na mój kredyt zaufania.
Zalety
- obsada
- dialogi i pomysł na postaci skrywają spory potencjał (choć Valentina to nie Armand)
- sycylijski klimat
- to wciąż „Biały Lotos”…
Wady
- … ale na ten moment nie oferuje niczego świeżego względem poprzednika
- zbyt wolne tempo – akcję pierwszych dwóch odcinków można by było w zasadzie upchać w jednym bez większej straty
- mało humoru i generyczne wątki dramatyczne
- na stan po dwóch pierwszych odcinkach – nieco zbyt dużo kalk z poprzednika