Kącik Popkultury

Szukaj
Close this search box.

„Nie martw się, kochanie”. Życie jak z obrazka [RECENZJA]

Po długim oczekiwaniu, na ekrany międzynarodowych kin w końcu przywędrowało „Nie martw się, kochanie” („Don’t Worry Darling”) – kolejny film Olivii Wilde, docenionej reżyersko już po swoim debiucie w 2019, „Szkole melanżu” (oryg. „Booksmart”). Zapraszam do mojej recenzji drugiego obrazu reżyserki, w którym zdecydowania udowadnia ona, że nie jest jednostrzałowcem i ma ciekawe historie do opowiedzenia – „Don’t Worry Darling” to film udany, ale zdecydowanie niepozbawiony wad, co w połączeniu z zakulisowymi problemami może sprawić, że zostanie przez widownię przedwcześnie – i nie do końca słusznie – odrzucony.

„Nie martw się, kochanie” – tło powstania filmu

Drugi obraz Wilde od początku budził żywe zainteresowanie – po inspirację reżyserka sięgnęła powiem do słynnej Hollywoodzkiej Czarnej Listy, corocznego rankingu, który zrzesza najlepsze dotychczas niezrealizowane scenariusze. Po wybraniu przez Wilde tekstu autorstwa Katie Silberman, studia filmowe rozpoczęły miniwalkę o „Don’t Worry Darling”, którą ostatecznie wygrała należąca do Warner Bros. Discovery wytwórnia New Line Cinema. Na początku 2020 w głównych rolach obsadzeni zostali Florence Pugh oraz Shia LeBouf, produkcja jednak opóźniła się przez konflikt na planie, który poskutkował zwolnieniem tego drugiego. Kilka miesięcy później oficjalnie zastąpił go Harry Styles (prywatnie partner Wilde), a o filmie na jakiś czas ucichło.

Gdy  ogłoszono datę premiery na końcówkę 2022 roku, wielu zaczęło spekulować o „Nie martw się, kochanie” w kontekście sezonu nagród, spodziewając się powtórki festiwalowego sukcesu „Booksmart”, który znalazł się w listach TOP filmów 2019 roku u blisko 70 krytyków, zdobywając uznanie na wielu ceremoniach wyróżniających kino niezależne. Wydawało się oczywiste, że w przypadku swojego drugiego filmu, Olivia Wilde – wsparta tym razem większym budżetem i gwiazdorską obsadą – ugruntuje swoją pozycję jako utalentowana reżyserka, dostarczając udane artystycznie i komercyjnie widowisko, które będzie stawać w szranki z najgorętszymi tytułami roku. Wraz z premierą w Wenecji nad filmem zaczęły się zbierać jednak ciemne chmury.

Kontrowersje przed premierą

Zaczęło się obiecująco – światowa premiera „Don’t Worry Darling” zaplanowana została na początek września na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, gdzie też promowała go obsada wraz z osobą reżyserki. Obsada niekompletna – w wywiadach prasowych nie uczestniczyła bowiem Florence Pugh, która zajęta była wtedy zdjęciami do nadchodzącego sequela „Diuny”. Kilka dni później okazało się jednak, że Pugh do Wenecji zawitała, ale z jakiegoś powodu omijała wszelkie panele dotyczące „Don’t Worry Darling”, co wśród wielu internautów zapaliło czerwoną lampkę podejrzliwości. Mniej więcej w tym samym czasie viralem stał się krótki filmik, na którym odtwórca głównej roli, Harry Styles, domniemanie opluł swojego kolegę z planu, Chrisa Pine’a. Pine z kolei, udzielając wywiadów o filmie Wilde, wydawał się premierą głęboko nieprzejęty – do tego stopnia, że wyraz jego znudzonej twarzy szybko stał się memem. Serwisy informacyjne zaczęły obiegać też szczegóły o zwolnieniu z projektu Shia’i LeBoufa, który opublikował w internecie nagranie głosowe przeczące słowom reżyserki, jakoby to ona zwolniła go z projektu; LeBouf odszedł sam, a charakter rozmowy wskazywał, jakby nie dogadywał się ze swoją ekranową partnerką, Florence Pugh. Jeśli zaś chodzi o Florence – wśród tabloidów nie brakuje spekulacji, że żeńska gwiazda „Nie martw się, kochanie” również za Olivią Wilde nie przepada. Dużo tego, prawda? Żeby tego było mało – film w Wenecji przyjął się bardzo średnio, notując w serwisie Metacritic wynik około 48/100.

Od tych wydarzeń minęło kilka tygodni, i długo oczekiwane „Don’t Worry Darling” w końcu trafiło na międzynarodowe ekrany, w tym również w Polsce. Pytanie więc brzmi – jak ostatecznie film wypada w porównaniu z medialnym skandalem, jaki się wokół niego wytworzył? Czy mamy do czynienia z produkcją interesującą samą w sobie, czy z nijakim filmidłem, dla którego plotkarski buzz stał się jedyna szansą na zaistnienie i zarobek? Czy poszukiwacze nietuzinkowych historii w ładnej estetyce mają co w filmie Wilde w ogóle szukać, czy intrygujący od czasu premiery pierwszego zwiastuna koncept sprawdził się jedynie na papierze? Odpowiedź na te i inne pytania znajdziecie w poniższej recenzji.

Jedno z pierwszych zdjęć z planu „Nie martw się, kochanie”, na którym widzimy odtwórców głównych ról -Harry’ego Stylesa (Jack) oraz Florence Pugh (Alice).

Pocztówka z lat 50-tych

„Don’t Worry Darling” przenosi nas na stylizowane na amerykańskie lata 50-te przedmieścia, w których poznajemy Alice (Pugh) i Jacka (Styles) – parę jak z obrazka. On – ubrany w nienaganny garnitur i uzbrojony w stylową teczkę – jeździ do pracy lśniącym fordem thunderbirdem. Ona – odziana najczęściej w kolorowa, skąpaną w słońcu sukienkę – zajmuje się domem i przygotowuje dla niego kolację. Gdy zachodzi słońce, oddają się miłosnym umizgom – jak zauważa pewna z bohaterek, życie Alice i Jacka przypomina niekończący się miesiąc modowy. Młoda para jest w sobie zakochana do szaleństwa, czego wrażenie potęguje utopijna sceneria; w świecie zaproponowanym przez Wilde nigdy nie pada deszcz, a słońce zawsze znajdzie sposób, aby ustawić się w idealnym położeniu. Wszystko w życiu bohaterów, łącznie z pogodą, zdaje się być odgórnie zaplanowane i przebiegać jak w zegarku – mieszkańcy Victory w stanie Kalifornia spędzają czas z tymi samymi znajomymi i odbywają podobne wycieczki po idyllicznej, pogodnej przestrzeni fabrycznego miasteczka, w której jest miejsce tylko na więcej i więcej upojności spowodowanej udanym, małżeńskim życiem. Czar jednak zaczyna pryskać, gdy Alice zaczyna zauważać to, co mieszkańcy – z Frankiem (Pine), szefem firmy, w której pracuje Jack, na czele – tak starannie próbują przed nią ukryć: małe pęknięcia w utopijnej wizji świata, który na oczach Alice zdaje się coraz bardziej dysocjować.

Fabuła prowadzona jest jak rasowy thriller – wbrew pierwszym doniesieniom nie sprawdziły się głosy, które nadawały „Don’t Worry Darling” łatkę horroru. Z horroru, mimo wszystko, sporo tu zostało, czego najbardziej wyrazistym akcentem jest oryginalna ścieżka dźwiękowa – muzyka Johna Powella naprawdę spełnia swoją rolę zaburzania harmonii, zarówno w świecie, który oglądamy, jak i w psychice głównej bohaterki. Miejscami to naprawdę mocny i przede wszystkim psychologiczny dreszczowiec, ale raczej nie spodziewajcie się po filmie Wilde typowego poczucia grozy. Gdy Alice odkrywa coraz więcej nieścisłości w skrupulatnie ułożonym domku z kart, jakim jest jej życie, trudno nie współodczuwać z nią narastającego niepokoju i bezradności. Wizualnie „Nie martw się, kochanie” to film naprawdę robiący wrażenie zaproponowaną estetyką – nie brak tu kompromisów czy pójść na skróty, ale utopijna wizja małego, beztroskiego osiedla funkcjonującego w oderwaniu od reszty świata większość czasu jest bardzo przekonująca i immersyjna. Całość miasteczka Victory jest idealnym zobrazowaniem tego, co powinno znaleźć się w leksykonach pod hasłem „pocztówka z lat 50-tych”. Już z samego tylko tego i wyłącznie powodu film może okazać sią dla estetów wartą rozważenia propozycją.

Chris Pine, wcielający się w „Nie martw się, kochanie” w rolę Franka, tajemniczego szefa Jacka.

Aktorski koncert ze słabym nagłośnieniem

Nie będę was trzymał w niepewności – „Don’t Worry Darling” to przede wszystkim pokaz aktorskich umiejętności Florence Pugh, która udowadnia, że jako aktorka ma jeszcze wiele do powiedzenia. 26-latka oddaje roli Alice całe swoje serce, co sprawia, że bohaterka – nawet, jeśli nie było to w pierwotnym zamiarze – zyskuje sporo dodatkowej głębi, a jej zagubienie w słonecznym Victory śledzi się z zaangażowaniem i sympatią. Postać Pugh wymyka się szkodliwym schematom, według których kobiece protagonistki nie są w stanie wziąć spraw w swoje ręce bez pomocy mężczyzn; Alice brnie w zaparte, nawet jeśli wszyscy – łącznie z Jackiem – zdają się stać na jej drodze do odkrycia prawdy. To prosta, ale świetnie odegrana kreacja, której znakomitość tylko podbija wyzwoleńczy wydźwięk całości. Niestety, nieco gorzej spisuje się jej ekranowy partner – Harry Styles ma charyzmę, ale nie zawsze dobrze wie, jak ją wykorzystać. Jego Jack zbyt często wpada w przesadną karykaturę – nawet, jeśli niewielki jej procent jest w tę rolę wpisany. Nie bez powodu w internecie viralem stało się nagranie ze sceny kłótni, która – przez nieco nieudolną grę aktorska Harry’ego – jest w kontekście całości bardzo wytrącająca od głównej narracji.

Podobnie sytuacja ma się na drugim planie – Chris Pine kradnie każdą scenę, ale Wilde, Gemma Chen czy Kate Berlant pozostają niewykorzystane, zaledwie wtapiając się w tło, niż wnosząc do historii coś istotnego. Coś więcej stara się zagrać Nick Kroll, ale jego próba gubi się w toku narracji. I jasne – ta lekka niemrawość drugiego planu pasuje do zaprezentowanej historii, ale trudno nie zauważyć pewnej dysproporcji – casting Florence i Chrisa jest takim strzałem w dziesiątkę, że po reszcie obsady można by spodziewać się podobnego poziomu. Koniec końców – wyróżniając aktorski popis Pugh i Pine’a w kontraście do wyraźnie słabszej reszty – „Nie martw się, kochanie” to bez wątpienia aktorski koncert, ale ze słabym nagłośnieniem.

Olivia Wilde (reżyserka „Nie martw się, kochanie”) i Nick Kroll, którzy wcielają się w małżeństwo sąsiadów głównych bohaterów.

Rysy niedoskonałości na udanej całości

Przejdźmy jednak do najważniejszej części, czyli fabuły. Historia trzyma w napięciu i intryguje do samego końca – to jeden z tych filmów, który w momencie odkrycia wszystkich kart zmusza do ponownego spojrzenia na całość i dokonania własnej rekontekstualizacji zdarzeń. „Don’t Worry Darling” to taki trochę przedłużony odcinek „Czarnego lustra” – rozwiązanie tajemnicy jest nie tylko krytyką konkretnych ludzkich postaw, ale i pewną przestrogą przed technologicznym postępem. Na szczęście jednak to nie wszystko, co Wilde ma w rękawie – zaprezentowana fabuła uderza nie tylko w lęki o przyszłość, ale i indywidualne poczucie komfortu widowni, zwłaszcza wobec funkcjonujących w społeczeństwie ról płciowych. Bez zagłębiania się w szczegóły – to nie jest film, którego myśl przewodnia zostanie podobnie odebrana przez wszystkich. Bardzo łatwo będzie nadać „Nie martw się, kochanie” łatkę produkcji, która na siłę stara się być woke, i zdyskredytować jej przekaz, który wcale nie jest tak jednowymiarowy, jak zdają się interpretować to liczni zagraniczni recenzenci. Nie twierdzę, że jest to film idealny, ale wyraźnie kryje się w nim nieco więcej, niż wielu chciałoby dostrzec.

Słówko jeszcze o scenach seksu, które wzbudzały spore poruszenie już na etapie promocji – zwłaszcza przez wypowiedzi reżyserki, która nie kryła się ze swoimi zamiarami uczynienia seksu w „Don’t Worry Darling” opozycyjnym w stosunku do tego, co najczęściej serwuje nam kultura popularna. „Nie martw się, kochanie” nie jest przesadne w epatowaniu fizyczną miłością, ale i od takich scen nie stroni – kategoria wiekowa nie stoi tu na przeszkodzie, bo – na szczęście – zdecydowano się jednak na pełnoprawne R. I muszę przyznać, że bardzo dobrze ogląda się film, gdzie sceny seksu nie są skoncentrowane wyłącznie na męskiej przyjemności – nie tylko przez aspekt feministyczny, ale i ze względu na samą fabułę, która do roli płciowych niejednokrotnie nawiązuje, przez co wiąże się to z całościową wizją i wydźwiękiem zakończenia. Zakończenia z pewnością kontrowersyjnego, ale, jeśli o mnie – trafionego w punkt, nawet jeśli zabrakło w nim nieco ostatecznych szlifów.

Podobnie jak główna bohaterka odkrywa coraz więcej rys niedoskonałości na globie znanego jak świata, tak widzowie z pewnością dostrzegą niektóre z wcale nie tak nielicznych wad „Nie martw się, kochanie”. Trzeba to sobie od razu powiedzieć – nie jest to film, który w stu procentach spełnił swoje założenia; i nie trzeba być ekspertem, żeby to dostrzec. Reżyseria Olivii nie zawsze jest konsekwentna, przez co możemy mieć wrażenie niespójności; rewelacyjnie wyreżyserowane interakcje (Chris Pine spisuje się na drugim planie znakomicie) przeplatane są dłużyznami (w których to z kolei mistrzem jest chyba Styles ze swoją nieco nieznośną manierą przedłużania każdej możliwej kwestii dialogowej, jaka mu się trafi), a błyskotliwy koncept wyjściowy, nieco ograniczony przez skrótowy scenariusz, nigdy nie jest w stanie w pełni rozprostować nóg. Nie jest to też film specjalnie oryginalny – to bardziej remiks motywów, które towarzyszą kinematografii od samego jej początku i które reżyserka uwspółcześniła, umieszczając je w dzisiejszym kontekście. I nie każdemu przypadnie to do gustu – zwłaszcza osobom, na których karku do tej pory przebiega dreszcz zażenowania tylko wtedy, gdy współczesny twórca sięga po wątki kobieco-emancypacyjne. Koniec końców jest to jednak udana całość, która proponuje widzom coś świeżego i ma kilka ważnych rzeczy do powiedzenia – pytanie tylko, czy zechcą słuchać?

Pierwsze oficjalne spojrzenie na „Don’t Worry Darling” opublikowane przez Olivię Wilde na jej instagramowym profilu w maju 2021 roku.

Zalety

  • Florence Pugh, Florence Pugh, Florence Pugh!
  • prosta i angażująca, thrillerowa narracja
  • świetna, oniryczna i nienachalna muzyka
  • doskonała estetyka
  • klimat niczym solidny odcinek „Czarnego lustra”
  • wielowymiarowa i niebanalna myśl przewodnia, która…

Wady

  • …może zostać zinfantylizowana w powierzchownej interpretacji
  • Harry Styles to nie Shia LeBouf
  • niekonsekwetna reżyseria
  • niedoszlifowany scenariusz

7/10

Podobał Ci się artykuł? Udostępnij!

Facebook
Twitter
Pocket
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

O Autorze

Picture of Robert Solski

Robert Solski

Student czwartego roku polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim i eskapista, który tak samo jak filmy pożera książki, a ostatnio też coraz częściej gra – i wirtualnie, i planoszowo. Stara się oglądać jak najwięcej kina niezależnego, usilnie jednak przeszkadza mu w tym słabość do blockbusterów i seriali. Lubi pisać o wszystkim, co go otacza – zwłaszcza o popkulturze.

Kategorie

Rodzaje Wpisów

Najnowsze Wpisy