W środę, 21 września, jak grom z jasnego nieba spadła na nas informacja o tym, że w najnowszej odsłonie gry FIFA 23 pojawi się klub AFC Richmond. Tak, ten sam zespół, który znamy z wyśmienitego serialu produkcji Apple TV+. Tym samym w produkcji ujrzymy nie tylko coacha Lasso i trenera Bearda, ale również większość składu z Royem Kentem na czele. Również stadion Nelson Road zagości do najnowszej FIFY. Zespołem AFC Richmond zagramy w Ultimate Team, trybie kariery a także w sezonach online. Informacja ta wzbudziła we mnie ogrom szczęścia i ekscytacji, ponieważ jest to jeden z moich ulubionych seriali. Obecnie czekamy na trzeci (a zarazem być może ostatni) sezon produkcji, który może pojawić się jeszcze pod koniec tego roku. Z tej okazji pragnę podzielić się subiektywną listą pięciu powodów, dla których warto obejrzeć „Teda Lasso”.
Powód 1 – Produkcja Apple TV+
Zacznę może w sposób mało oczywisty, od wychwalania platformy, na której pojawił się „Ted Lasso”. Apple TV+ niestety wciąż nie należy do wiążących marek na rynku streamingowym w Polsce. Piszę niestety, ponieważ wiele ludzi nie ma dostępu do, naprawdę, świetnych produkcji jakie są wypuszczane na platformie. Jakościowo są to bardzo dobre filmy i seriale, które w niczym nie odstają od gigantów – Netflixa, Disney+ czy HBO Max. Ba! Momentami wydaje mi się, że są nawet lepsze. Weźmy na przykład serial „The Morning Show”, w którym mogliśmy zobaczyć między innymi Jennifer Aniston oraz Steve’a Carella. Jest to zdecydowanie jeden z lepszych seriali, jaki wyszedł na przestrzeni kilku ostatnich lat.
Jeśli spojrzymy na portal IMDB zauważymy, że produkcje z tej platformy bardzo często mają wysokie oceny. Oczywiście, nie od dziś wiadomo, że ratingi nie zawsze są miarodajne, a noty bywają celowo zaniżane bądź zawyżane. W ostatecznym rozrachunku wygląda to jednak naprawdę obiecująco. Wspomniane wyżej „The Morning Show” z oceną 8.3; tegoroczne „Rozdzielenie” – 8,7; miniserial „Czarny ptak” – 8,2 i wreszcie „Ted Lasso” – 8,8! Warto również wspomnieć o tym, że Apple jest odpowiedzialne za dystrybucję filmu „Coda”, zdobywcy zeszłorocznego Oscara za najlepszy film. Na Apple TV+ nie ma zbyt wiele produkcji, jest ich zdecydowanie mniej niż u konkurencji, mimo to idą w jakość. Jak więc widzicie, nawet po notach, nie proponuję byle czego.
Powód 2 – Jest to najbardziej komfortowy serial, jaki widziałam w życiu
Skoro zachwyty nad Apple TV+ mamy już za sobą to przejdźmy do samego „Teda Lasso”. Powód drugi jest chyba najważniejszym, dla którego polecam tę pozycję. Tak często powtarzamy, że jakiś film to comfort movie. W takim razie „Ted Lasso” zdecyduje zasługuje na miano najbardziej comfort series w historii streamingu. Jako całość jest gwarancją poprawy nastroju. Obojętnie czy oglądam go czując się dobrze, czy w jakichś gorszych momentach – z chwilą odpalenia odcinka zapominam o wszelkich troskach, a uśmiech automatycznie pojawia się na mojej twarzy.
Jest coś naprawdę magicznego w tej produkcji, coś, co w niesamowity sposób wpływa na nasze samopoczucie. Nie jest to stwierdzenie nad wyraz, bowiem oglądając „Ted Lasso” za każdym razem czuje się wspaniale. Tak jakby serial ten został stworzony po to, by być lekiem na całe zło. Jeśli szukacie czegoś lekkiego, co odstresuje was po ciężkim dniu w pracy, na uczelni czy w szkole, to nie wahajcie się ani chwili. Coach Lasso i AFC Richmond czekają, by przybyć wam na ratunek!
Powód 3 – Fabuła, która rozgrzeje nawet te najbardziej zimne serca
Serial stanowi historię Teda (Jason Sudeikis), trenera futbolu amerykańskiego w college’u. Zostaje on ściągnięty do Wielkiej Brytanii, by poprowadzić zespół piłki nożnej – AFC Richmond. Drużyna, mówiąc delikatnie, nie najlepiej radzi sobie w najwyższej klasie rozgrywkowej, czyli Premier League. Ted w Stanach nie ma zbyt dużego autorytetu. Sympatyczny coach bardziej znany jest z zamieszania jakie robi dookoła siebie, aniżeli z osiąganych wyników sportowych. Z tego powodu właścicielka angielskiego zespołu, Rebecca (Hannah Waddingham), postanawia dać mu szansę. Decyduje się na zatrudnienie niedoświadczonego trenera. Wie, że sabotując drużynę zemści się na swoim byłym mężu, który jest byłym właścicielem (a prywatnie sympatykiem) klubu z Richmond. Plan Rebecci nie do końca się udaje. Dzieje się tak za sprawą uroku osobistego Teda, który działa na wszystkich: od piłkarzy, przez kibiców aż po samą szefową.
To właśnie ten urok osobisty głównego bohatera jest wizytówką serialu. Fabularnie wszystko jest dopięte na ostatni guzik, zarówno w pierwszym jak i w drugim sezonie. Tu nie ma gorszych momentów – jest to serial praktycznie idealny. Stanowi świetny przykład drogi od zera do bohatera. Ponadto przez cały czas Ted przypomina nam o tym, jak bardzo ważna jest wiara w swoje możliwości. Oglądając poszczególne odcinki za każdym razem natkniemy się na sceny w szatni, gdzie powieszona została kartka z napisem Believie. To hasło pomagało nie tylko zawodnikom, ale również mi. Przypominało o tym, że najważniejsze to wierzyć, że ostatecznie i tak wszystko się ułoży. Tym samym trener Lasso stał dla mnie i dla wielu ludzi na całym świecie mentorem, kimś kto udowodnił, że po każdej burzy wychodzi słońce.
Powód 4 – Rewelacyjni napisani bohaterowie
Postać Teda nie byłaby tak fenomenalnie odebrana, gdyby nie Jason Sudeikis. Aktor wczuł się w postać w stu procentach. Stanowią jedność – Ted to Jason, a Jason to Ted. Szczerze? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie kogoś innego w tej roli. Jest wielu świetnych aktorów komediowych, jednak oglądając serial czułam się jakby był napisany specjalnie właśnie dla Jasona Sudeikisa. To dzięki niemu infantylność oraz poczucie humoru głównego bohatera sprawia, że dosłownie się w nim zakochujemy. Nieudolne starania Teda, by robić wszystko jak najlepiej sprawiają, że oglądając ten serial cały czas trzymamy kciuki za jego karierę. Ponadto jest człowiekiem bardzo optymistycznym i altruistycznym, który chce być najlepszy dla wszystkich. Nawet dla osób, które rzucają mu kłody pod nogi. To wszystko zasługa jednego człowieka. Jasonie – jak dobrze, że jesteś!
Ale „Ted Lasso” to nie tylko Sudeikis. To również cała gama rewelacyjnych aktorów i aktorek, którzy z ogromną starannością wczuli się w swoje role. Przede wszystkim fenomenalnie wypada Brett Goldstein, odtwórca roli Roya – weterana, jeśli chodzi o angielski football oraz w dalszej części serialu – asystenta naszego coacha. Świetnie bawi się swoją postacią, klnąc na potęgę i wydając z siebie zwierzęce odgłosy. Goldstein został dostrzeżony i za jakiś czas zobaczymy go w Marvelu w roli Herkulesa. Uwielbiam również postaci kobiece w tym serialu. Rebecca, grana przez Hannah Waddingham, na początku wydaje się typową szefową. Królową lodu, która jest bezwzględna dla swoich podwładnych. Szybko jednak schodzi z ścieżki wytyczonej dla kobiet stawiających karierę ponad wszystko i staje się pozytywną i bardzo ciepłą postacią. Keeley (Juno Temple) jest zaś kobietą, która udowadnia, że każdy może poradzić sobie w roli businesswomen. Tym sposobem serial próbuje łamać stereotypy i wychodzi mu to naprawdę dobrze.
Powód 5 – Believe
Sport jest zaledwie tłem dla wiodących wydarzeń. Twórcy skupiają się głównie na bohaterach i ich życiu. Często ukazują ich rozterki w humorystyczny sposób. Można jednak i zapłakać podczas oglądania tej produkcji. Czasem ze wzruszenia, czasem ze smutku. Głównie jednak z powodu ogromu życzliwości, jaką otrzymujemy w poszczególnych odcinkach. Nawet gdy nasz główny bohater przeżywa kryzys w swoim życiu przez rozstanie ze swoją żoną, nie czujemy się tym przytłoczeni. Ba, jest to jeden z najmądrzej ukazanych kryzysów w telewizji. Lasso nie pogrąża się w swoim smutku, próbuje znaleźć światełko w tunelu i pozytywy, mimo, że wali mu się życie, jakie znał dotychczas. Pozwala sobie na smutek, jednocześnie wciąż chwytając momenty w swoim życiu i doceniając każda chwile.
Z ogromną mądrością mówi nam, że mimo, iż na razie nie rozumie, dlaczego jego małżeństwo się zakończyło, to z czasem to pojmie, a sama ta sytuacja stanie się tylko pewnym zakończonym rozdziałem w jego życiu. Jest to również jedna z moich ulubionych wypowiedzi w tym serialu, ponieważ w sposób niezwykle subtelny przypomina nam o tym, że wszystko w naszym życiu przemija i nie warto za bardzo roztrząsać swoich porażek.
Jeśli interesuje was tematyka sportowa zajrzyjcie do tekstu o koszykówce:
Czy kino koszykarskie ma szansę pozbierać się po fatalnym „Space Jam 2”?