Polskie kino wojenne wstaje z kolan, a to za sprawą brawurowej ekranizacji książki Leopolda Tyrmanda — „Filip”! Film Michała Kwiecińskiego wydaje się idealnym odwzorowaniem tyrmandowego świata, a całe show w produkcji kradnie Eryk Kulm. Czy jest to jedna z lepszych polskich produkcji ostatnich lat? Według mnie tak.
Tytułowy Filip (Eryk Kulm) to polski Żyd, który stracił w getcie swoją narzeczoną oraz całą rodzinę. Jako jeden z nielicznych przeżył masakrę, jaka została dokonana pewnego wieczoru. Jako ocalały przedostaje się do Frankfurtu i zaczyna tam nowe życie. Przybiera postać francuza, a o jego żydowskim pochodzeniu mało kto wie. Gdyby ta tajemnica wyszła na jaw, Filip zostałby zgładzony. By przeżyć, rozpoczyna prace jako kelner w hotelu, który zatrudnia obcokrajowców. Z racji tego, że nie jest Aryjczykiem stanowi tak zwany gorszy sort dla Niemców.
Filip zaprzyjaźnia się z pewnym Belgiem – Pierre’em (Victor Meutelet), z którym spędza wolne chwile na miejscowym basenie, wypatrując Niemek z którymi mógłby poflirtować. Większość takich flirtów kończy się stosunkiem seksualnym, co było nielegalne w świetle prawa nazistowskiego. Niemiecka kobieta nie mogła uprawiać seksu z kimś, kto nie należał do rasy aryjskiej. Jemu groziła za to śmierć, jej — ogolenie głowy oraz łatka kobiety nieczystej. Mimo to Niemki nie potrafiły oprzeć się Filipowi. On zaś traktował kobiety przedmiotowo. W niecenzuralnych słowach tłumaczył swoje zamiary jako „wykorzystać i porzucić”. Można powiedzieć, że bawił się nimi i wykorzystywał je nie tylko seksualnie, ale również psychicznie. Było to spowodowane prawdopodobnie cierpieniem po stracie swojej ukochanej. W ten sposób Filip próbował zemścić się na III Rzeszy, uderzając w jej czuły punkt — w kobiety.
To, co urzeka od samego początku to montaż i dźwięk użyty w filmie. W pierwszej sekwencji otwierającej widzimy jedną z najciekawiej nakręconych scen w polskim kinie ostatnich lat. Filip mknie wraz ze swoją partnerką przez ulice getta, a wszystko to nagrane jest jednym ujęciem. Scena ta, choć na pozór radosna, kryje w sobie dużo smutku i cierpienia. Choć bohaterowie wydają się szczęśliwi i niczym w musicalu tańczą, czy to na ulicach, czy na deskach teatru, to ciężko nie zwrócić uwagi na to, że żyją w getcie a na ramionach noszą gwiazdy Dawida. Co więcej, radosne ujęcia bohaterów przeplatane są scenami przemocy i okrucieństwa nazistów wobec Żydów. Na drugim planie widzimy zatem biednych ludzi, którzy w danym momencie są szykanowani oraz poniżani przez żołnierzy niemieckich. W ten sposób Kwieciński trafnie przedstawił to jak wyglądało życie w zamknięciu w trakcie wojny. Z jednej strony Żydzi padają ofiarami holokaustu oraz dyskryminacji, a z drugiej ludzie próbują normalnie żyć.
Filip wydaje się początkowo człowiekiem zamkniętym w sobie i wbrew pozorom zimnym. Nawet w stosunku do swojego przyjaciela Pierre’a, który przecież wie o nim tak wiele. Widać, że nosi w sobie ciężki bagaż wydarzeń z przeszłości, które nie pozwalają ruszyć mu dalej. Nie okazuje emocji oraz uczuć. Przez praktycznie cały film nie widać, żeby płakał – a przecież przeżył tak wiele. Jego sposobem na radzenie sobie z problemami jest bieganie wkoło w jednej z sal restauracyjnych w hotelu. Na pierwszy rzut oka mu to pomaga, jednak doskonale wiadomo, że gdy emocje trzymane są tak głęboko, w końcu zjadają człowieka od środka. Nie da się uciec przed przeszłością, jeśli nie przepracowało się wszystkich traum z nią związanych. Wszystko zmienia się, gdy poznaje Lisę (Caroline Hartig) — Niemkę, która początkowo ma być jego celem do wykorzystania. Szybko jednak dostrzega, że zaczyna czuć do niej coś więcej i pod jej wpływem zaczyna się zmieniać, a przede wszystkim otwierać.
W tym miejscu należy zatrzymać się, by pochwalić Eryka Kulma, który w sposób fenomenalny oddaje na ekranie to, co czuje główny bohater. Tak jakby stał się Filipem naprawdę. Obojętnie czy gra akurat uśmiechniętego bohatera, czy zatroskanego i pełnego cierpienia. Eryk Kulm w sposób fenomenalny odwzorował człowieka, który wewnątrz niesamowicie cierpi. Tym samym śmiało można stwierdzić, że rola ta to najlepszy pokaz zdolności aktorskich Eryka.
Kwieciński w swoim filmie każe nam zastanowić się nad tym, czy można nazwać Filipa bohaterem. Jakby nie patrzeć krzywdził kobiety, tylko dlatego, że sam był skrzywdzony. Wykorzystywał je, ponieważ były Niemkami, choć nie znał ich prawdziwych przekonań i poglądów. Oczywiście, trafiały się kobiety podzielające marzenia o potężnych Niemczech, które dowiedziawszy się o żydowskim pochodzeniu Filipa bywały bardzo zbulwersowane oraz obrzydzone. Z drugiej strony niektóre z nich absolutnie nie popierały nazistowskich i antysemickich przekonań. Czy prowadząc walkę z Niemcami w taki sposób, Filip nie powinien uznany być za antybohatera? Może mógł działać zupełnie inaczej? Problem w tym, że to był jedyny sposób na jego przetrwanie oraz walkę. Owszem, mógł odsunąć się w cień i zająć pracą kelnerską. Jednakże nie było to takie łatwe, ponieważ niemieckie partnerki oficerów o potężnej pozycji bądź sami oficerowie, również uwodzili młodych kelnerów nie dając im tak naprawdę spokoju. Należy zastanowić się, czy odmowa Filipa nie byłaby dla niego wyrokiem śmierci? Wiedząc, że sam jest wykorzystywany, postanowił wykorzystać innych. Nie potrafię jednak ocenić w pełni jego działań. Zwłaszcza że mówimy o czasach wojny, gdy takie czyny uznawane były za heroizm.
W „Filipie” widzimy również kontrast w społeczeństwie niemieckim. Najbardziej widoczne jest to w pewnej scenie, w której bohater trafia na przypadkową posiadówkę. Bawiąca się tam młodzież pije alkohol i tańczy, sprawiając wrażenie tęskniących za normalnymi czasami. Z drugiej strony hajlują oraz pozdrawiają dyktatora III Rzeszy, co pokazuje jak bardzo spolaryzowane było społeczeństwo w tych czasach. Spolaryzowane oraz zmanipulowane, a przede wszystkim nie będące do końca świadome co jest dobre a co złe.
Kwieciński ukazuje również działania machiny propagandowej, w którą wciągnięta jest niemiecka młodzież, a w zasadzie dzieci. Widzimy zatem przechadzające ulicami oddziały Hitlerjugend plujące na Żydów, a także z pozoru przeurocze dziewczynki hajlujące i śpiewające z przejęciem hymn III Rzeszy. To przerażający obraz pokazujący jak dobrze działała propaganda, dzięki której nawet najgorsza ideologia mogła zostać przedstawiona jako coś atrakcyjnego oraz ciekawego.
Cały film nakręcony jest w bardzo innowacyjny sposób. Uwielbiam te wszystkie transowe wstawki, w których rytm Filip przemierza ulice Frankfurtu, nie dając tak naprawdę chwili wytchnienia. W filmie non stop coś się dzieje, jednak nie jest to w żaden sposób męczące. „Filip” to jedna z ciekawszych produkcji polskich ostatnich lat, a Eryk Kulm jest bezapelacyjnym objawieniem tego roku. Jest to kolejna świetna produkcja wojenna w ostatnim czasie, jednak tym razem skupiona głównie na człowieku oraz jego emocjach, a także jego walce o przetrwanie. A scena końcowa? To najbrutalniejsza alegoria tego, kim tak naprawdę jest człowiek w ogromnej machinie wojennej.
Ocena: 8/10
Przeczytaj również: Krzyk VI [RECENZJA]. Sequel requela