Czy nie mając zbyt dużego doświadczenia z Fortnitem można dobrze bawić się podczas lektury komiksu osadzonego w tym świecie? Z tym pytaniem zasiadłam do lektury najnowszej propozycji od Egmomtu, czyli eventu Fortnite x Marvel: Wojna Zerowa, który wydawany jest w formie zeszytówek. Miałam pewne obawy, że nie do końca poczuję wizję przedstawioną w komiksie. Mimo to przy pierwszych dwóch numerach bawiłam się naprawdę dobrze. Przede mną jeszcze 3 numery, by domknąć tę historię. Na ten moment fabuła bardzo mi się podoba i czekam na jej dalsze rozwinięcie.
W Fortnite grałam raz w życiu. Po tym doświadczeniu już nigdy więcej do niego nie wróciłam. Gra, która stała się światowym fenomenem niekoniecznie podbiła moje serce. Może jest to spowodowane tym, że nie do końca przepadam za grami multiplayer. Zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie single. Tym samym, nie dopadło mnie Fortnite’owe szaleństwo. Można by więc zadać pytanie, dlaczego w ogóle sięgnęłam po komiks, który tak bardzo związany jest z tą grą? Myślę, że najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest po prostu Marvel. Jestem ogromną fanką tego uniwersum. Pochłaniam nie tylko filmy i seriale, ale również i komiksy. Nie mogłam więc odpuścić sobie tego eventu, musiałam spróbować. I wiecie co? Nie żałuję!
O co tak w ogóle chodzi w tej historii?
Historia napisana przez Christosa Cage’a oraz Donalda Mustard’a zaczyna się w momencie, w którym Spider-Man próbuje zrekrutować Wolverine’a do walki ze złoczyńcami z grupy zwanej Urojonym Reżimem. Sieją oni postrach na wyspie Fortnite. Stanowią kolektyw naukowców, którzy porywają wojowników z różnych rzeczywistości i zmuszają ich do walk, które odbywają się w pętlach czasu. Powstrzymać ich próbuje ruch oporu zwany Siódemkę, którym dowodzi Fundament. Spider-Man, dowiedziawszy się o tym problemie, przybywa na Ziemię-616 by stworzyć drużynę superbohaterów. Ich zadaniem będzie odnalezienie na swojej planecie odłamku Punktu Zerowego, który został niegdyś porzucony przez Galactusa. Odłamek ten stanowi źródło wszelkiego kosmicznego stworzenia i dzięki niemu nasi bohaterowie będą w stanie pokonać Urojony Reżim. Tym samym wszyscy ziemscy bogowie postanawiają pomóc mieszkańcom wyspy Fortnite. Nie będzie to jednak łatwe zadanie, ponieważ w szeregach wroga znajduje się również jeden z najpotężniejszych antagonistów Marvela…
Ninja, dinozaury i jaszczuroludzie…
W drugim zeszycie bohaterowie udają się do Wakandy, gdzie namierzono odłamek Punktu Zerowego. Spider-Man i Wolverine, a także członkowie ruchu oporu, muszą zmierzyć się z wojskami tego państwa, które początkowo widzą w nich zagrożenie. Nie trwa to jednak długo, ponieważ na horyzoncie pojawia się Shuri – księżniczka Wakandy. Postanawia przyjąć ich do królestwa oraz wysłuchać. Bohaterowie podejrzewają, że poszukiwanym odłamkiem może być wibranium. Szybko okazuje się, że punkt zerowy prawdopodobnie został przez kogoś skradziony. W trakcie poszukiwań bohaterowie spotykają ninja, którzy jeżdżą na…dinozaurach! Nie jest to jednak najbardziej absurdalna rzecz w całym tym spotkaniu. Wspomniani wyżej ninja okazują się być jaszczuroludźmi.
Komiks dobry dla wszystkich?
Jak więc widzicie, jest to bardzo zwariowana historia, w której nie brakuje humorystycznych oraz dziwnych wątków. Bałam się, że nie do końca zrozumiem o co chodzi w tym komiksie. Nie tylko przez fakt, że nie przepadam za grą Fortnite, ale również przez to, że nie czytałam żadnych innych eventów osadzonych w tym świecie. Warto wspomnieć, że przed Wojną Zerową mogliśmy poznać historie mieszkańców tej wyspy między innymi w komiksach DC, takich jak Batman/Fortnite: The Foundation czy Batman/Fortnite: Punkt Zerowy. Mimo to fabuła napisana jest w bardzo przystępny sposób, dzięki czemu każdy odnajdzie się w tej historii, obojętnie czy miał już z nią wcześniej styczność. Owszem, nie wszystko było dla mnie zrozumiałe, jednak różne odnośniki i wyjaśnienia sprawiły, że nie czułam się zagubiona i mogłam skupić się na tym, by czerpać z tego jak najwięcej radości i zabawy.
Oczywiście, nie jest to komiks, który wnosi jakieś wartości. Jest tak naprawdę takim zapychaczem, skierowanym głównie do fanów gry. Mimo wszystko kupuję ten pomysł. Uważam, że jest to bardzo ciekawy hołd skierowany ku jednemu z największych fenomenów popkultury. Czy po przeczytaniu dwóch pierwszych zeszytów dam jeszcze jedną szansę Fortnite’owi? Nie, prawdopodobnie nie. To wciąż nie jest mój klimat oraz to wciąż nie jest ta forma rozrywki, której poszukuje w grach. Na pewno jednak dam szansę tej historii, bo jestem bardzo ciekawa jak to wszystko się potoczy.