Mamy dopiero połowę marca a już znamy najlepszy film 2023 roku! „Kokainowy miś” to kandydat do najlepszych nagród a sama produkcja nosi już miano kultowej… Dobra, może trochę przesadzam z nadmiernym huraoptymizmem. Nie zmienia to jednak faktu, że „Kokainowy miś” to produkcja nietuzinkowa, która idealnie wpasowała się w moje poczucie humoru w kinie gatunkowym.
Zacznijmy od tego, że gdy zapowiedziano ten tytuł chyba nikt nie traktował go poważnie. Zresztą nie ma co się dziwić, w końcu mówimy o filmie, w którym głównym bohaterem jest siejących postrach naćpany kokainą miś. Od samego początku projekt ten wydawał się czymś idealnym dla mnie, ponieważ jestem zakochana w nieszablonowym kinie. Im bardziej pokręcona fabuła tym lepiej. Tym samym film składający się z nonsensu i dużej dawki gore stał się moim faworytem. Nie wiem, może to ze mną jest coś nie tak, że tyle zabawy i rozrywki zapewniła mi krwiożercza niedźwiedzica z parku narodowego Chattahoochee-Oconee. Niemniej jednak nie mogę doczekać się premiery „Kokainowego rekina”. Ten samoświadomy motyw naćpanych zwierzaków naprawdę ma coś w sobie.
Sam film, choć oczywiście nieco przerysowany oraz podrasowany, oparty jest na faktach! W latach 80. na teren lasów narodowych faktycznie z samolotu spadła torba z paczuszkami zawierającymi kokainę. Ponadto naprawdę została ona pożarta przez niedźwiedzia, jednak narkotyk zadziałał na niego tragicznie. Zwierzę zmarło w wyniku przedawkowania. Miś od tego zdarzenia nazwany został Pablo EskoBear (przyznajcie, że to jedna z lepszych gier słów) a zgodnie z miejską legendą w lasach wciąż kryją się paczki z kokainą, które nigdy nie zostały odnalezione.
Tym samym twórcy „Cocaine Bear” mieli całkiem niezłą podstawkę do zbudowania ciekawie dziwnej historii. Fabuła nie różni się tak naprawdę niczym od innych tytułów, w których grupa bohaterów skrywa się w lesie i próbuje uciec przed duchami/zombie/psycholami/niebezpiecznymi zwierzętami (niepotrzebne skreślić). W wielkim skrócie: na terytorium lasów Chattahoochee-Oconee roztrzaskał się samolot pewnego dilera a w raz z nim olbrzymie wartości kokainy mierzone w kilogramach. Paczuszki z narkotykiem stają się łakomym kąskiem dla członków jakiegoś quasi-narkotykowego gangu, którzy udają się do lasu by je odnaleźć. Kokaina staje się też łupem dla pewnego oficera policji. Do tego momentu brzmi jak jakiś sensacyjniak, prawda? Dołóżmy do tego jednak parę dzieciaków, która udaje się na wagary w celu dotarcia do wodospadów znajdujących się na tym terenie. Warto dodać: lekko przyćpanych kokainą dzieciaków. W ślad są nimi rusza matka jednego z dzieci, której pomaga strażniczka parku oraz ekspert od ekologii i przyrody. Obserwujemy również lokalnych rozrabiaków. A do tego wszystkiego wielki, krwiożerczy i solidnie naćpany miś. Ta barwna gama bohaterów musiała być gwarancją sukcesu tego filmu.
Historia zawarta w „Kokainowym misiu” przeleciała mi bardzo szybko. Uważam to za największą zaletę tego filmu. On jest po prostu niezwykle luźny dzięki czemu naprawdę świetnie się go ogląda. Kocham głupie seanse a ta produkcja właśnie tym jest. Czas spędzony na oglądaniu minął mi naprawdę szybko i przyjemnie, a gdy tak się dzieje uznaję, że widziałam dobry film. Choć ciężko powiedzieć o produkcji reżyserii Elizabeth Banks, że wpasowuje się w kanon dobrych dzieł kinematografii to przecież nie można mu odmówić włożonego serducha w cały projekt. Zresztą, czyż filmy nie powinny nas bawić i zapewniać nam rozrywkę? Okej, lubimy melodramaty łamiące nam serca i sprawiające, że po seansie nie jesteśmy już tacy sami. Ale czasem dobrze iść do kina na coś tak głupiego, że jest nam aż głupio, że bawią nas żarty w nim zawarte. Wszystkie gagi i kawały w „Kokainowym misiu” są naprawdę oklepane a czasem i żałosne. Jednak gdzieś pod osłoną ciemności na sali kinowej każdy z nas zaśmiał się z odgryzanych kończyn naszych bohaterów.
Może to nie jest najbardziej błyskotliwy film, ale momentami jest naprawdę świetnie przemyślany. A do tego niezwykle kreatywny! Zresztą, sam konspekt naćpanego niedźwiedzia to niezwykle kreatywna rzecz, nawet jeśli jest to w jakimś procencie prawdziwa historia. Trzeba mieć przedziwny łeb, żeby nakręcić taki film. I piszę to w pozytywnym znaczeniu. Naprawdę uwielbiam kreatywność Elizabeth Banks i wszystkich, którzy pracowali nad tym projektem. Na horyzoncie widnieje już kolejny narkotykowy bohater — „Kokainowy rekin” i myślę, że jesteśmy świadkami powstawania nowego uniwersum, które będzie w przyszłości konkurować z franczyzami tożsamymi z szalonym kinem gatunkowym.
Ocena: 7/10
Przeczytaj również: Kino nadchodzi! Denzel Washington może zagrać w „Gladiatorze 2”.