Wczoraj w kinach zadebiutował film ,,Mała syrenka” – remake kultowej animacji Disneya. Czy mamy do czynienia z kolejnym disnejowskim średniakiem, do których studio nas w ostatnich latach przyzwyczaiło?
Fabułę zapewne większość z was zna – Król Tryton (w tej roli Javier Bardem) samotnie wychowuje córkę Ariel (Halle Bailey), której matka zginęła z rąk człowieka. To sprawiło, że Tryton znienawidził ludzi i zakazał Ariel jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Pilnowaniem tytułowej syrenki zajmował się krab Sebastian i ryba Florek. Szybko jednak ciekawość świata nad powierzchnią doprowadza Ariel na ląd. Tam poznaje księcia Eryka (Jonah Hauer-King), który tak jak syrenka, próbuje poznać świat, choć zabrania mu tego matka. Zła Urszula (Melissa McCarthy) – ciotka Ariel, wykorzystuje zakochaną syrenę do własnych celów – zemsty na swoim bracie Trytonie.
Reżyserem tego widowiska jest Rob Marshall, znany z takich produkcji jak wielokrotnie nagradzane ,,Chicago”, czy ,,Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach”. Pod wieloma względami ,,Mała syrenka” jest podobna do ,,Piratów z Karaibów”. Efekty, których nawiasem mówiąc jest bardzo dużo, prezentują się naprawdę dobrze. Budżet filmu wynosi między 200 a 250 milionów dolarów i na ekranie, naprawdę widać, że duża część tej sumy poszła na efekty specjalne. Podwodne sceny, sekwencja musicalowa czy końcowy akt prezentują się świetnie.
Halle Bailey, Jonah Hauer-King i Mellisa McCarthy dają tutaj niezwykły popis umiejętności aktorskich. Świetnie oglądało się interakcję między tymi postaciami, było czuć między nimi chemię. Na pokazie, film pokazano nam w polskiej wersji językowej, w której to głosu Arielce użyczyła polska piosenkarka Sara James. Dziewczyna ma niesamowity głos, a jej śpiew naprawdę robi wrażenie. Z całym szacunkiem do Bailey, dla mnie Sara zaśpiewała o wiele lepiej.
Film dobry, z kilkoma wadami
Pomimo dobrych efektów, świetnej gry aktorskiej i piosenek, ten film ma kilka problemów. Przede wszystkim jest to film do bólu schematyczny, tu nie chodzi nawet o znajomość oryginału. Po prostu film w pewnych momentach film jest bardzo przewidywalny. Z resztą tak jak sporo filmów live-action Disneya. ,,Mała syrenka” to po prostu dobry film, niestety nie wyróżniający się niczym. Jest to bardzo bezpieczna produkcja, nie próbująca wykraczać poza klisze swojego gatunku. Rob Marshall pomimo zrealizowania naprawdę efektownych scen akcji, nie wniósł nic oryginalnego do produkcji. Przy czym nie twierdzę że to jego wina. Wręcz przeciwnie, to zapewne Disney ograniczył kreatywność twórcy (w ostatnich latach zdarzało się to nader często). Według mnie, przez to film wiele traci. Już podczas seansu żałowałem, że należycie rozwinięto wyłącznie wątek Ariel. O jej siostrach, zmarłej matce, historii Eryka dowiadujemy się naprawdę niewiele, a potencjał na opowiedzenie ciekawych historii był duży.
Film dla młodszych widzów na pewno będzie to owocny seans. Widowisko jakim jest ,,Mała syrenka” będzie dla dzieci nie tylko ciekawa wizualnie, ale także, a może przede wszystkim – będzie przykładem, aby nie bać się próbować nowych rzeczy. Należy gonić za swoimi marzeniami, nawet jeśli rodzicom nie do końca się to podoba. O tym właśnie trzeba pamiętać, że ta produkcja jest przeznaczona dla dzieci, dla których filmy z lat 90′ są już starym, nieaktualnym medium.
Seans obejrzałem dzięki uprzejmości polskiego oddziału Disney’a.
Moja ocena: 7/10
Przeczytaj także: Analiza gameplay’u ,,Marvel’s Spider-Man 2″
[…] NASZA RECENZJA […]