W 1972 roku w Andach doszło do katastrofy lotniczej. Samolot pełen członków urugwajskiej drużyny rugby wraz z rodzinami i przyjaciółmi na pokładzie rozbił się w pobliżu granicy Chile z Argentyną. Na pokładzie znajdowało się 45 osób, 12 z nich zginęło na miejscu. Niektórzy zmarli później. Ci, którzy przeżyli, przetrwali 72 dni w Andach. Cud ten został opisany w wielu książkach oraz zekranizowany w kilku dokumentach. W 1993 roku Frank Marshall nakręcił „Alive, dramat w Andach” z Ethanem Hawkiem. Teraz tego tematu postanowił się podjąć J.A. Bayona, którego „Śnieżne bractwo” zostało hiszpańskim kandydatem do Oscara.
Cud w Andach
Kino survivalowe od lat zachwyca i przeraża fanów tego gatunku. Zmusza odbiorców do postawienia się w skórze bohaterów i zastanowienia się, co oni byliby w stanie zrobić, by przeżyć. Czy w ekstremalnych warunkach dokonaliby strasznych i makabrycznych czynów, by nie umrzeć? Te ciężkie rozterki ukazane zostały w „Śnieżnym bractwie” i zaszokowały widownie na całym świecie. Wyjazd do Chile miał być niezapomniany dla urugwajskich członków drużyny rugby. Zamiast tego przeżyli katastrofę samolotu i zostali pozostawieni sami sobie w Andach. By przeżyć, musieli dokonać czynów kanibalistycznych, które (choć brzmi to makabrycznie) prawdopodobnie uratowały im życie. Ostatecznie katastrofę przetrwało 16 osób. Żywiąc się ciałami zmarłych przetrwali i dokonali cudu, który do dziś porusza ludzi na całym świecie.
Porażający realizm
To, co odróżnia film Bayony od poprzednika z Hollywood to zdecydowanie realizm, na który postawił reżyser. Już od początkowych sekwencji filmu czujemy niebywałą klaustrofobię, gdy samolot z bohaterami na pokładzie zaczyna spadać na ziemię. Zbliżenia są na tyle bliskie, że jako widzowie czujemy się uczestnikami tego przeraźliwego zdarzenia. Stajemy się z nimi zatem wspólnotą, tak jak wspólnotą stali się uczestnicy tragedii. Choć już wcześniej byli sobie bliscy, tak katastrofa uczyniła z nich jedną wielką rodzinę. Rodzinę na śmierć i życie. Dosłownie.
Istotną zaletą filmu jest fakt, iż reżyser skrupulatnie oparł go o wspomnienia rugbistów, którzy przetrwali. Z tego powodu sięgnął po książkę Pabla Vierciego, który pod tym samym tytułem co film, spisał porażające losy ocalałych z lotu samolotu Fuerza Aerea Uruguaya 571. Dzięki temu otrzymaliśmy kameralną, lokalną produkcję nastawioną przede wszystkim na emocje. Co więcej, Bayona, któremu zależało na jak najlepszym odzwierciedleniu tych wydarzeń, postawił na kręcenie zdjęć w miejscu katastrofy. Ponadto w filmie nie zobaczymy znanej i hollywoodzkiej obsady. Zamiast nich postawiono na młodych, urugwajskich aktorów, dzięki którym jeszcze bardziej możemy zżyć się z wydarzeniami. Ich lokalność dodaje bohaterom większego realizmu.
W „Śnieżnym bractwie” każdy kadr dopracowany jest do perfekcji. Począwszy od fenomenalnej sceny katastrofy lotniczej, poprzez przerażające ujęcia zmarłych oraz ran odniesionych w wyniku tego zdarzenia. Przez przepięknie wyglądające, a zarazem niezwykle srogie Andy. Scenarzyści zadbali również o to, żeby całość jak najbardziej odzwierciedlała lata 70., co ponownie sprawia, że oglądając produkcje, czujemy się, jakbyśmy byli obecni na miejscu. Całość idealnie dopełnia muzyka skomponowana przez Michaela Giacchino, która niezwykle podbudowuje warstwę emocjonalną ukazaną w filmie.
Niezwykły tribute dla ofiar katastrofy
J.A. Bayona marzył o tym, by nakręcić film o tragedii z 1972 roku. Wiele lat poświęcił na research i jak najbardziej skrupulatne przedstawienie tematu. Jego „Śnieżne bractwo” to film, w którym reżyser nie próbuje moralizować wyborów bohaterów, nawet jeśli były (i wciąż są) przedmiotem kontrowersji i sporów wśród społeczności międzynarodowej. Nie próbuje również grać na emocjach widza, nie ukazuje patetycznych scen jedzenia ludzkiego mięsa. Nie zapomniał o tym, że bohaterowie to przede wszystkim ludzie, nie superpotężni bohaterowie. Widzimy zatem wychudzonych chłopców, którzy mimo cierpienia próbują odnaleźć się w tej sytuacji. Nie przestają również wierzyć w to, że w końcu ktoś ich odnajdzie. Kolektyw i braterstwo, jakie stworzyli, pomogło im przetrwać. Bayona miał zatem jeden cel podczas produkcji tego filmu, który udało mu się zrealizować. Było nim ukazanie katastrofy w sposób pełen szacunku, do prawdziwych uczestników tych wydarzeń. Dzięki temu otrzymaliśmy „Śnieżne bractwo” – niezwykle realistyczny i emocjonalny obraz walki o przetrwanie, który słusznie będzie walczył o tegorocznego Oscara.
Ocena: 8/10
Przeczytaj również: Koszmar z ulicy sławy. „Dream Scenario” [RECENZJA]