Kino eksploruje temat snów międzygatunkowo. Pewnie większość z nas byłaby w stanie podać tytuł horroru z motywem koszmaru lub zetknęła się z onirycznymi wizjami w stylu Davida Lyncha, czy incepcyjnymi dreszczowcami. Trochę rzadziej opowiada się o snach tak głupich, że mogą wywołać jedynie nasz śmiech. Pozostając w klimacie świątecznym, Dream Scenario to dwa grzyby w barszczu. Najnowszy film z Nicolasem Cage’em to parodia, z której ciężko się wybudzić, nim sen przeistoczy się w koszmar.
Kristoffer Borgli, norweski reżyser Dream Scenario, zanim jeszcze dostał angaż od amerykańskiego studia A24, dał się poznać szerokiej publice w zeszłym roku swoim filmem Chora na siebie. Borgli sięga po sprawdzone metody, jeśli chodzi o sposób prowadzenia widza przez film. Konsekwentnie przeplata akcenty komediowe z poważnymi, sceny makabryczne z absurdalnymi i w żarty wtyka autorskie refleksje na temat społeczeństwa. Norwega interesuje wpływ nowoczesnych technologii na relacje międzyludzkie i różnice pomiędzy tym kim jesteśmy, kim chcemy być, a jakimi widzi nas świat. Chora na siebie i Dream Scenario to dynamiczne opowieści, które, chociaż podejmują odstrzelone tematy, są łatwe do zrozumienia.
Punktem wyjścia dla amerykańskiej czarnej komedii jest pomysł na historię człowieka (Paul Mattthews; Nicolas Cage), który nagle zaczął się pojawiać w snach obcych ludzi. W większości z nich pozostaje bierny, ale są wyjątki od reguły, chociażby wtedy, kiedy reżyserowi pasuje wykorzystać ten motyw, żeby nakręcić jedną z najbardziej żenujących scen erotycznych, jakie kiedykolwiek powstały. Lub później, kiedy z biegiem akcji w wyniku wydarzeń, na które nasz bohater nie miał żadnego wpływu, z przypadkowej gwiazdy zmienia się w zakałę społeczeństwa. Chociaż podoba mi się pomysł Borgliego i zwykle mieszanki gatunkowe działają na mnie skutecznie, tym razem mamy do czynienia z filmem niespójnym. Punkt wyjścia historii jest na tyle absurdalny, że ciężko nam współczuć głównemu bohaterowi, gdy nadszedł czas na dramatyczne nuty. Surrealistyczny koncept nadal pozostaje na pierwszym planie, przez co niemożliwe jest, żeby historia profesora akademickiego nas autentycznie poruszyła.
Dream Scenario chciało omówić kazus bardzo podobny do tego, z którym mieliśmy do czynienia w Polowaniu Vinterberga, z Madsem Mikkelsenem w roli głównej. Oto niewinny, normalny człowiek nie w wyniku swoich działań, lecz przez nagonkę opinii publicznej staje się ofiarą prześladowania. To tutaj norweski reżyser stara się przemycić swoją najważniejszą lekcję. Jego film ma być krytyką cancel culture, która rzekomo skazuje niewinnych ludzi na podstawie wyobrażeń ich czynów, zamiast faktycznych działań. Patrząc obiektywnie, rzeczywiście jest to przypadek, który się zdarza, ale wcale nie jest regułą. Borgli stawia swojego protagonistę w pozycji człowiek kontra społeczeństwo. Szkoda, że prowodyrem tej sytuacji nie są konsekwencje działań głównego bohatera, który wcale nie jest człowiekiem o złotym sercu. Widz powinien chcieć wykrzyczeć podczas seansu: TEN CZŁOWIEK JEST NIEWINNY, ZOSTAWCIE GO! Jednak mało kto zareaguje na życiowe turbulencje Matthewsa ze szczerym przejęciem, bo Dream Scenario to z definicji seans, który oglądamy z pozycji zdystansowanej. Najwięcej hałasu w sali kinowej nie wzbudzają wątpliwości moralne i komentarze społeczne, lecz udane sceny komediowe.
Film gwarantuje najlepszą zabawę, zanim jeszcze wejdzie w refleksyjne tony. Większość humoru orbituje wokół niezręcznych, slapstickowych sytuacji. To cringe’owy humor pokroju The Office, gdzie obserwujemy bohaterów z rozbawieniem poprzez zażenowanie. Ta satyra działa głównie dzięki idealnej kreacji Nicolasa Cage’a. Jego profesor potrafi rozbawić samą postawą, a wypowiadane przez niego karykaturalne kwestie wypadają wiarygodnie. Paul Matthews to dobrze napisana postać, która dźwiga ten film, bo pojawia się w każdej jego scenie (a nawet pomiędzy scenami, po prostu stojąc gdzieś przypadkiem). Jest to protagonista komiczny, więc wpisanie go w późniejsze sekwencje quasi-horroru działa na niekorzyść filmu. Sceny snów oznaczają nieograniczoną wolność twórczą. W filmie Borgliego motywy oniryczne są zaledwie w porządku. Sen, np. ten z dwoma krokodylami, jest przyjemny dla oka, ale nie pozostawia efektu wow i żadna z sekwencji metafizycznych nie ma potencjału, żeby przerodzić się… w viral.
Dream Scenario chce, żeby ludzie się obudzili. Zapewne do wielu z nas przemówi jego przesłanie, chociaż ja mam wątpliwości co do łopatologicznego uproszczenia przekazu. Mój główny zarzut wobec tego filmu to niekonsekwencja. Borgli ewidentnie zaplanował sobie hybrydę gatunkową i zrobił wszystko, żeby nasycić swój film skrajnościami. To dobry przykład tego, że czasem mniej oznacza więcej. Na największe uznanie zasługuje Nicolas Cage, który dał popis swojej aktorskiej wszechstronności i wcielił się w niecodzienną-codzienną postać. Paul Matthews to człowiek, który tak jak zebra w środku stada, niczym się nie wyróżnia. Dream Scenario odznacza się niecodzienną koncepcją, której wykonanie pozostawia jednak dużo do życzenia.
Moja ocena: 6/10.