Moim największym guilty pleasure jeszcze do niedawna był Lucyfer. Stety lub niestety, serial o diable z Los Angeles skończył się na szóstym sezonie, jednak Netflix szybko znalazł mu godnego następcę – „You”. Obie te produkcje (swoją drogą tworzone przez Warner Bros. Television) mają w sobie coś niezwykłego, coś co sprawia, że gdyby naraz wypuszczono 30 odcinków, zamiast 5, pochłonąłbym je od razu. To coś sprawia, że wciągam się w historię i kibicuję przedstawionym bohaterom mimo kiczowatych momentów – których to w obu serialach jest sporo.
Pierwsze trzy sezony „Ty” obejrzałem mniej więcej rok temu. Po genialnym pierwszym i trochę słabszych drugim oraz trzecim sezonie, z niecierpliwością czekałem na kontynuację. Z każdą kolejną serią czułem jednak, że serial zaczyna zapominać o swojej istocie, która w pierwszym sezonie, razem z bardzo charyzmatycznym, przebiegłym głównym bohaterem, działała genialnie. Fanom na 4. sezon przyszło czekać niemal półtora roku. Pomimo wad serialu (do których zaraz przejdę), uważam że nasza cierpliwość została wynagrodzona. Pierwsza połowa czwartego sezonu to powiew świeżości, którego zdecydowanie brakowało tej produkcji.
Już sam początek kupił mnie całkowicie. Oglądanie jak Joe (w tej roli Penn Badgley) usiłuje odnaleźć się w Londynie i dopasować do środowiska akademickiego było urocze. Pierwszy odcinek, kończący się cliffhangerem, wyznacza nowy dla tego serialu; tor, którym podążą kolejne odcinki. I właśnie tutaj pojawia się mój największy zarzut wobec tego sezonu. Koncepcja rodem z „Glass Onion” okazuje się fiaskiem. Nie do końca rozumiem, czy twórcy ,,You” chcieli naśladować ,,Szklaną Cebulę”, czy ją sparodiować. Joe trafia w środowisko snobów i aroganckich bogaczy, w którym ktoś próbuje wrobić go w morderstwo. Serial kilkukrotnie zmienia podejrzanych, na siłę próbując odwieść nas od prawdziwego mordercy, którym okazuje się być najbardziej oczywista osoba.
Serio, ujawnienie głównego antagonisty jest po prostu rozczarowujące. Cały ten wątek wypadłby zupełnie inaczej, lepiej, gdyby tylko zmienić mordercę. Cała ta otoczka, próba stworzenia ciekawej intrygi z enigmatycznym mordercą, momentalnie pęka. Jeśli twórcy umyślnie zrobili ten sezon na podobieństwo filmu Glass Onion w celu stworzenia niejakiej parodii, biję brawa. Mam jednak wrażenie, że scenarzyści chcieli stworzyć coś, co stawiano by na równi ze wspomnianym filmem, niestety nie udało im się. Obie te produkcje są podobne pod wieloma względami, bowiem również w czwartym sezonie ,,You” postacie bliskie głównemu bohaterowi, szaleńczo starają się udawać ciekawe osoby pomimo panującej w nich pustki. Również odnalezienie złoczyńcy okazuje się być banalnie proste. Różnica jest taka, że sequel ,,Na noże” zdawał sobie sprawę z tego, jakim filmem jest, był w pewnym sensie autoironiczny, natomiast ,,You” pokazuje nam to co ,,Glass Onion” i bierze to całkowicie na poważnie.
Nie jestem w stanie zrozumieć decyzji bohaterów, którym kibicuję. Niektóre decyzje są nie tyle nieodpowiedzialne, co po prostu głupie. Sam Joe, próbujący na nowo zmienić życie, znów wraca do starych nawyków – okej, jestem w stanie uwierzyć, że to jest silniejsze od niego. Niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego główny bohater po zrozumieniu swoich błędów i kilkukrotnym powtórzeniu, że musi się zmienić, gdy ponownie dostaje okazję (tak, w pierwszym odcinku miał kilka okazji na zmianę zachowania) nie robi tego. Ja naprawdę rozumiem, że można to tłumaczyć jego naturą, która bardzo utrudnia mu odejście od stalkowania i zabijania. Jednak po 4 sezonach twórcy nawet nie próbują go zmienić. Joe jest słabo napisany i na przestrzeni tylu odcinków w ogóle się nie zmienia. Nie przechodzi żadnej drogi, a gdy już wydaje nam się, że coś zrozumiał, on robi to samo, co wcześniej. Scenarzyści są po prostu leniwi i idą na skróty – zamiast ciekawie rozwinąć tą postać, sprawiają że stoi ona w miejscu.
Do plusów tego sezonu zdecydowanie można zaliczyć grę aktorską (szczególnie Charlotte Ritchie, Tilly Keeper czy Ed Speleers) oraz zamysł fabuły. Widać, że twórcy chcieli pokazać coś nowego, ciekawszego od powielanych schematów z poprzednich odcinków, jednak nie do końca im to wyszło. Pozostaje liczyć, że druga połowa sezonu lepiej rozwinie bohaterów, a historia dołoży to, czego tu brakło w 4A. Pierwsza połowa 4. sezonu ,,Ty” jest jak wycieczka do lodziarni, w której skończyły się nasze ulubione lody. Z jednej strony jest fajnie, bo zjedliśmy lody, jednak jesteśmy rozczarowani, bo wiemy, że nie o ten smak nam chodziło.