W środę w serwisie Disney+ zadebiutował serial „Tajna inwazja”. Produkcja, o której w sieci mówiło się, że będzie „Andorem” w MCU. Produkcja, w której po latach wraca uwielbiany Samuel L. Jackson jako Nick Fury. Czy warto było czekać? Otóż nie warto było.
Zacznijmy od tego czym ten serial jest.
To produkcja szpiegowska, zabarwiona niejasną intrygą. Skrulle, jak się okazuje, od wielu lat infiltrują ziemię i wpływają na wydarzenia na świecie, rzecz jasna, w niezbyt dobrej woli. Oprócz tych, którzy pojawili się w filmie „Ms. Marvel”, poznajemy nowych przedstawicieli rasy z innej planety, którzy mają zdecydowanie mniej przyjazne zamiary co Talos, przyjaciel Nicka Fury’ego.
Pierwszy odcinek zabiera nas do Moskwy, gdzie wspomniany Talos wraz z Marią Hill odkrywają spisek. Agentka Hill wzywa Fury’ego, który przebywał w kosmosie na stacji S.W.O.R.D., aby im pomógł. Epizod jest przepełniony ekspozycją ale nie opowiada historii. Jest to oczywiście jakieś preludium do tego co ma dopiero nadejść w kolejnych odcinkach, natomiast formuła jaką obrał Disney w tym przypadku, nie wpływa pozytywnie na odbiór odcinka. Piję oczywiście do udostępniania kolejnych odcinków co tydzień, a nie tak jak to robi np. Netflix, częstując nas najczęściej całym sezonem na raz. Oczywiście, taka formuła jest zrozumiała i to nic nowego, ale trzeba umieć ją wykorzystać. Każdy odcinek powinien być w pewien sposób jakąś konkretną historią opowiedzianą zgrabnie. Z wyraźnie zarysowanym kontekstem w jakim się znajdujemy, interesującym midpointem i satysfakcjonującym zakończeniem. Natomiast, twórcy katastrofalnie zaplanowali pierwszy odcinek. On nie opowiada, sam w sobie żadnej historii. Jest nieciekawy i źle napisany. Wszystko się dzieje tylko po to, żeby się dziać. Po co w tym odcinku pojawiła się postać Sonyi Falsworth granej przez Olivie Colman? Albo Rhodey? Tylko i wyłącznie po to, żeby się pojawili. Oni nie odgrywają tutaj żadnej roli. Ich pojawienie się jest zbędne.
Zważywszy na jakość jaką prezentuje ostatnio Disney i Marvel Studios, niestety, jestem przekonany o fuszerce twórców, a nie czymś w rodzaju „wypadku przy pracy”. Jestem ogromnie zawiedziony. Satysfakcję podczas oglądania czułem tylko wtedy kiedy na ekranie była Emilia Clarke, która wcieliła się w córkę Talosa, G’iah. Jest ona przynajmniej „jakaś”. Jest w niej coś mrocznego, ale przy tym okazuje się być empatyczna. Balansuje na linii dobra i zła. Uważam, że powinna dostać więcej czasu ekranowego, ale twórcy postanowili bez sensu przypominać nam znane twarze albo chwalić się zatrudnieniem oskarowej aktorki (Colman). Ponadto serial źle się ogląda. Efekty specjalne są słabe, lokacje nudne i ciemne. Ani praca kamery, ani montaż nie charakteryzuje się niczym specjalnym, a wręcz przeciwnie.
Na koniec kilka słów o żałosnym intro, które zostało wygenerowane przesz sztuczną inteligencję. Pomijając fakt, że wygląda okropnie i stylistycznie w ogóle nie wpasowuje się w klimat (bo mimo wszystko jakiś jest) tego serialu, to jest to przede wszystkim splunięcie w twarz zarówno widzom, jak i strajkującym obecnie scenarzystom. Panie Disney, po co i dlaczego? Trochę wyczucia. A Wy jak oceniacie serial „Tajna inwazja”?
2/10
Przeczytaj również: Geiger – Komiksowe postapo na wysokim poziomie [RECENZJA]
Dobrze się zaczęło, drugi odcinek jeszcze lepszy. 8/10. Coś na poziomie „Moon Knight”, „Falcon…”. Idealnie przegadany, dobry aktorsko i kontrowersyjny politycznie.