Minął tydzień od finałowego odcinka „The Walking Dead: The Ones Who Live”. Kolejny spin-off z popularnego uniwersum martwych trupów wywoływał spore emocje od samej zapowiedzi. Serial ten, na początku miał być filmem, studio jednak postanowiło zmienić opowieść o Ricku i Michonne w serial. Mimo początkowego sceptycyzmu, uważam, że była to dobra decyzja.
Uwaga! Recenzja zawiera spoilery!
Cały sezon był dobrze wyważony. Nie było przeciągniętych, ciągnących się w nieskończoność rozmów, czy sztucznego przedłużania odcinków, aby osiągnąć wymagany czas antenowy. Jest to miła odskocznia w stosunku do tego, co widzieliśmy w ostatnich sezonach głównej serii TWD. O ile twórcom „The Walking Dead” zdarzało się tworzyć całe odcinki, które często nie wnosiły nic do historii, tutaj nie miało to miejsca. Właściwie w żadnym z najnowszych spin-offów (także „TWD: Daryl Dixon” oraz „Dead City”) tego nie doświadczyłem.
Byłem bardzo ciekaw, jak zostanie rozwinięta historia Ricka w CRM. W końcu spędził tam wiele lat i mimo kilku prób ucieczki, wciąż był tam dość rozchwytywana osobą. Gdyby zdecydował się zostać i pomóc Republice, w przyszłości zostałby jej dowódca. Republiki, która u swojego schyłku, była prawdopodobnie najpotężniejszą społecznością na całym świecie. Pokazanie Ricka, jako osoby pragnącej wrócić do swojej rodziny za wszelką cenę było oczywiste. Twórcy jednak postawili na ciekawy plottwist, którego głównym punktem była Jadis. To kolejna postać, która pojawiła się w serialu po coś. Oczywiście, że to przez nią Rick znalazł się w CRM, jednak do tej pory pojawiała się w uniwersum, gdy trzeba było popchnąć fabułę do przodu (kilkukrotnie w czasie wojny ze Zbawcami). Dla mnie przez większość czasu, ta postać była nijaka. Outsiderka, która kilkukrotnie zmieniała strony dla swojego bezpieczeństwa, czy korzyści dowodzonej przez nią grupy. W „The Ones Who Live” w końcu Jadis zaczęła mieć jakiś cel, który uważam, całkiem zgrabnie zamyka wątek tej postaci. Otóż decyduje się służyć Republice, w której przyszłość szczerze wierzy. Właśnie dlatego nie chce pozwolić Rickowi uciec, dobrze z resztą wie, że jeśli CRM dotrze do Ricka, szybko znajdą jego powiązania z Jadis. Kobieta zdaje sobie też sprawę, jak silny jest Grimes i jak bardzo przydałby się w budowaniu nowej Republiki.
Główny wątek tego serialu to oczywiście relacja Ricka z Michonne. Bardzo podoba mi się, że bohaterowie po spotkaniu, nie mogli tak po prostu wrócić do Alexandrii. Zanim wrócili do domu, wielokrotnie kłócili się na ten temat, Michonne próbowała przekonać swojego partnera, że nawet jeśli CRM odnajdzie ich w Alexandrii, postawią im się. Rick doświadczony wieloma stratami, nie chce ponownie narażać bliskich mu osób i decyduje się zostać w Republice. Michonne oczywiście nie zgadza się na to. Sprzeczki tego duetu, oglądało się bardzo dobrze. Zarówno Andrew Lincoln (serialowy Rick) jak i Danai Gurira (Michonne) wspięli się tutaj na wyżyny aktorstwa. Widać było chemię między nimi na ekranie i chociaż każdy wiedział, że w końcu wrócą bezpiecznie do domu, wciąż czuło się tą niepewność. To bardzo dobry znak na przyszłość, bowiem od pewnego czasu, nie tylko ten serial, ale większość produkcji z uniwersum, stała się momentami zbyt przewidywalna, w związku z czym widz rzadko czuł zaskoczenie czy jakiekolwiek emocje związane z fabułą.
W „The Ones Who Live” mogliśmy poznać kilka bardzo ciekawych postaci. Okafor, Nat, Beale czy Thorne to przykłady pokazujące, że mimo tylu lat z „The Walking Dead”, twórcy wciąż potrafią napisać ciekawe postacie, z dużym potencjałem. Potencjałem, który zwykle jest niewykorzystany. Niestety telewizyjne TWD przyzwyczaiło nas do szybkiego uśmiercania pobocznych postaci oraz nakładania tak zwanego „plot armoru” (czyli nie uśmiercania głównych postaci przez scenarzystów za wszelką cenę) na niektórych bohaterów. Jest to słabe rozwiązanie, bo zabija to często element zaskoczenia. Jeszcze przed premierą serialu o Ricku, Neganie czy Darylu, wiedziałem, że żadna z tych postaci nie zginie. Tym bardziej nie widzę większego sensu w zabijaniu dosłownie każdej pobocznej postaci, która się pojawia w nowych produkcjach.
Kolejnym grzeszkiem serialu, jest jego finał. Pięć odcinków było na bardzo wysokim poziomie, aktorskim, scenariuszowym jak i technicznym. Historia była ciekawa, w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy Rick rzeczywiście wróci do domu, czy będzie starał się zmienić CRM od środka. Myślę, że ciekawym rozwiązaniem byłaby wojna CRM z Aleksandrią oraz The Commonwealth. To mogłoby doprowadzić do kolejnego zjednoczenia głównych postaci, które w ostatnim czasie rozeszły się po świecie. Innym ciekawym scenariuszem, byłaby właśnie reforma Republiki od środka, tak jak Rick planował z Thorne. Niestety, twórcy po raz kolejny, ucięli ten ciekawy koncept, niczym Michonne odcinająca głowy kolejnym zombie swoją kataną. Scenarzyści ponownie, poszli na łatwiznę w finale tak dobrego serialu. Poważnie, Michonne i Rick zniszczyli całą armię CRM w jakieś 10 minut. To jest tak kuriozalne, że we dwójkę pokonali prawdopodobnie największe siły zbrojne pozostałe na świecie. Z jednej strony, spodziewałem się takiego zakończenia, z drugiej jednak miałem nadzieję na coś po prostu ciekawszego. Widać, że cały czas da się opowiedzieć nowe, interesujące historie w tym uniwersum, co z resztą ostatnio bardzo dobrze wychodzi. Tym bardziej irytujące jest, gdy twórcy pokazują nam ciekawe potencjalne zakończenie, a następnie z niego rezygnują i idą na łatwiznę.
Mimo wszystko, „The Ones Who Live”, jest dokładnie tym czego fani chcieli. Całościowo jest to produkcja na wysokim poziomie, co sprawia, że optymistycznie patrzę na przyszłość uniwersum. Widać, że jest tu jeszcze potencjał na nowe, interesujące opowieści, co po finałowym sezonie głównej serii, nie było tak pewne.
Moja ocena: 8/10
Zobacz także: Robert Downey Jr. powróci do Marvela?