Nic tak nie intryguje, jak daleka i niedostępna z naszego punktu widzenia Afryka. To tam, pośród przepięknej natury i ciekawej kultury, raz na jakiś czas do władzy dochodzą dyktatorzy. Najprawdziwsi tyrani, którzy w imię swojego własnego dobra są w stanie narazić swój kraj na klęskę. W komiksie „T’zée: Tragedia afrykańska” Apollo przedstawia sylwetkę takiego niechlubnego władcy, wzorując się na faktycznych władcach historycznych. „T’zée” to opowieść o władzy, chaosie i zdradzie, a także o marzeniach i wolności.
Gdzieś w Afryce Centralnej, w fikcyjnym państwie, swoje rządy sprawuje bezwzględny T’zée. Wszystko wskazuje na nieuchronny upadek tyrana, który coraz mniej panuje nad pogłębiającą się wojną domową, która niszczy jego kraj. Również jego życie prywatne nie należy do najlepszych, choć na pozór wydawałoby się, że władza i pieniądze gwarantują mu wieczne szczęście. W przepięknym pałacu, oddalonym od tragicznych wojennych wydarzeń, rozgrywa się najprawdziwszy trójkąt miłosny, w którym oprócz władcy uwikłani są jego żona Bobbi oraz syn T’zée — Hyppolyt.
Pewnego dnia T’zée umiera, a przynajmniej tak myślą jego bliscy. Jego nieobecność jest okazją do naprawy kraju, jednak ani Bobbi, ani Hyppolyt tak naprawdę nigdy nie będą w stanie tego zrobić. Nad rodziną ciąży klątwa. Klątwa, która zabiła matkę Hyppolyta. Klątwa, która prowadzi do pojawienia się zakazanego uczucia pomiędzy synem a jego macochą. Wreszcie klątwa, która prowadzi do rychłego upadku klanu.
„T’zée: Tragedia afrykańska” ma w sobie wszystko to, co kocham w komiksach, które nie są o superbohaterach. Scenariusz Apolla to wciągająca i ciekawa opowieść społeczno-polityczna, która odnosi się do afrykańskich wierzeń, kultury i symboliki. Autor komiksu spędził jakiś czas w Afryce Centralnej i wzorował swój album na prawdziwych wydarzeniach oraz wspomnieniach. Na 160 stronach komiksu zawarł bardzo dobry profil tyrana i poruszył wszelkie konsekwencje życia w dyktaturze. Choć to tylko fikcja (wszak nie wiemy, na kim wzorował się Apollo, choć dużo wskazuje na Josepha-Desire’a Mobutu — kongijskiego zbrodniarza wojennego, który zmarł w 1997 roku w Maroko), to w idealny sposób obrazuje problemy Afryki, dzięki czemu album czyta się jak rasową pozycję non-fiction.
Na duży plus zasługuje również warstwa graficzna, której potencjał w pełni wykorzystał rysownik Brüno. Jego szkice prezentują się rewelacyjnie wraz z kolorystyką nadaną przez Laurence Croixa. Ciężko oderwać wzrok od kapitalnie narysowanych kadrów, które jeszcze bardziej pomagają nam się wczuć w ten reportażowy charakter. Brüno ma swój własny, unikalny styl, który idealnie odwzorowuje afrykańską duchotę.
„T’zée: Tragedia afrykańska” to jedno z moich komiksowych zaskoczeń, do którego jeszcze na pewno kiedyś wrócę. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego, a w ostateczności dostałam świetną fikcyjną opowieść, utrzymaną całkowicie w klimacie najlepszych komiksów non-fiction. To opowieść o bezdusznych tyranach. To świadectwo upadku reżimu. Wreszcie, to kapitalna opowieść o odległej Afryce, która nieco przybliża nam jej dynamikę.
Komiks do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od wydawnictwa Lost in Time, za co serdecznie dziękujemy.
Przeczytaj również: „Czarna Dalia. Prawdziwa historia Elizabeth Short” [RECENZJA]