Do wyborów prezydencki w Stanach Zjednoczonych pozostał już niecały miesiąc. Rozstrzygnięciem głosowania żyją nie tylko Amerykanie, ale również obywatele pozostałych części świata. Nawet ci, którzy trzymają się z dala od polityki, musieli słyszeć o Donaldzie Trumpie, Joe Bidenie i Kamali Harris. Jednak za plecami głównych graczy stoi tysiące osób, które w pocie czoła pracują na ich polityczny sukces. Dziennikarz „The Washington Post” – Ben Terris w swojej debiutanckiej książce „Waszyngtońska gorączka” przybliża czytelnikom kulisy funkcjonowania tej całej politycznej machiny. Wspólnie z autorem śledzimy losy pracowników od najniższego szczebla, aż po grube ryby, które dzięki koneksjom z politykami dorobiły się fortun.
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie stoję po żadnej ze stron sporu pomiędzy Demokratami a Republikanami. Ben Terris wydaje się patrzeć przychylniejszym okiem w kierunku jednej z partii, ale o którą chodzi, to musicie sprawdzić już sami. Na szczęście nie robi tego w sposób bezpośredni i nachalny, zatem bez względu na swoje polityczne preferencje, możecie śmiało zasiąść do lektury. Sam Terris nie zalicza się do grona dziennikarskich celebrytów (jego profil na Instagramie śledzi niecały tysiąc osób), a swoją pracę traktuje z zapałem i rzetelnością. Na pewno jego celem przy tworzeniu debiutanckiej książki nie było zszokowanie Ameryki i stanie się gwiazdą śniadaniówek.
Podróż po podzielonej Ameryce
Jestem ciekaw, czy ktoś z was pamięta powieść Gregory’ego McDonalda pt. „Fletch”? Kinomani mogą kojarzyć ten tytuł z filmem, gdzie tytułowego Irwina „Fletch” Fletchera zagrał Chevy Chase. Pokrótce „Fletch” opowiada o dziennikarzu, który prowadząc prywatne śledztwo natrafia na swojej drodze na dziesiątki ,,specyficznych” postaci. Czytając „Waszyngtońską gorączkę” momentami miałem flashbacki z powieści McDonalda, szczególnie, gdy do głosu dochodzili „młodzi gniewni” albo dojrzali wiekiem fani starego, amerykańskiego porządku. Ben Terris chcąc znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania, w czasie politycznych podróży spotkał wiele ciekawych osobistości i poświęcił im poszczególne podrozdziały książki. Nawet jeśli nie interesujecie się polityką, to możecie podejść do dzieła Terrisa jak do quasi-powieści fabularnej. Wydarzenia opisane w „Waszyngtońskiej gorączce” rozpoczynają się w grudniu 2021 roku i trwają dokładnie rok. W tym czasie poznajemy historie szeregu osób uwikłanych w „wielką polityczną bitwę”, która od czasu „Szturmu na Kapitol” zaczyna urastać do statusu małej wojny domowej pomiędzy Demokratami a Republikami. Warto zauważyć, że Ben Terris stara się dać możliwość wypowiedzi obu stronom konfliktu. Sam tylko, co jakiś czas rzuca kąśliwe uwagi w związku z ich widoczną hipokryzją czy politycznym zaślepieniem.
Gra się, aby wygrać
„Gra się, aby wygrać, ma to oczywiście związek z pieniędzmi, ale gra się żeby wygrać. Wtedy dopiero można wygrać pieniądze”. – mówi Jan Nowicki w jednej z kultowych scen z „Wielkiego Szu”. Powyższy cytat idealnie opisuje podejście życiowe części bohaterów „Waszyngtońskiej gorączki”. W amerykańskiej stolicy nie chodzi tylko pieniądze, ale przede wszystkim o pozycje, koneksje i wpływy. Jednym z wiodących graczy jest Sean McElwee. Sean jest analitykiem, odpowiedzialnym m.in. za firmę zajmującą się robieniem sondaży dla organizacji politycznych. Mamy okazję obserwować jak Sean będąc już prawie u samego szczytu góry nagle spada po równi pochyłej w dół. Poznajemy jego nałóg hazardowy i skłonności do zakładania się o wszystko ze wszystkimi. W końcowym etapie książki docieramy do jego prywatnej przestrzeni, gdzie obserwujemy, jak wejście do świata polityki, a przede wszystkim, jak chęć zdobycia w nim coraz większych pieniędzy odegrało wpływ na jego życie osobiste i zawodowe.
Czas to pieniądz
Jednak najbardziej charakterystyczną osobistością opisaną w „Waszyngtońskiej gorączce” jest Robert Stryk. Lobbysta o bardzo wybuchowej naturze, który w życiu kieruje się zasadą, żeby przede wszystkim zarobić, nie patrząc na moralność, czy jakąkolwiek etykę swoich działań. Robert Stryk w czasie prezydentury Donalda Trumpa lobbował na rzecz wielu zagranicznych dyktatorów głównie z krajów z Ameryki Południowej. W momencie, gdy Rosja atakowała Ukrainę, Stryk przebywał na Białorusi, tam próbował robić interesy z białoruską wierchuszką. Jak sam stwierdził „zrobiłby nawet interes z władcą Korei Północnej”, gdyby tylko mu pozwolono. Robert Stryk to też jedyna osoba, której wizerunek zmieniał się w czasie powstawania książki. W pewnym momencie lobbysta zaczął wulgarnie obrażać Terrisa (co zresztą zostało dokładnie opisane w książce), oskarżać go o domniemane przestępstwa, żeby po czasie przeprosić i uznać ponownie dziennikarza za swojego „przyjaciela”. Przyznam, że dla samego poznania tej jakże ciekawej i nieobliczanej postaci warto było sięgnąć po „Waszyngtońską gorączkę”.
W labiryncie ludzkich spraw
„W labiryncie ludzkich spraw” – śpiewał kiedyś Grzegorz Markowski, opisując polską rzeczywistość.
Pomimo, że w „Waszyngtońskiej gorączce” polityka jest głównym i nieodłącznym elementem, to tak naprawdę książka Bena Terrisa jest opowieścią o ludziach, ich historiach, dylematach i przede wszystkim walce. Oprócz wielkich graczy, autor poświęca również dużo miejsca bohaterom, którzy wydają się być na samym dole politycznej piramidy. Jak chociażby Jamarcus Purley, który ruszając do Waszyngtonu pragnął pomóc afroamerykańskiej społeczności. Z czasem jego nadzieja, że jest w stanie coś zmienić maleje i w końcu doprowadza go do zamanifestowania swojego buntu (w jaki sposób to musicie sami przeczytać), a łatka sympatycznego „Toma” przestaje już do niego pasować.
Ben Terris w swojej książce oddaje głos nie tylko Afroamerykanom, których prawa pomimo prezydentury Baracka Obamy wciąż nie są w pełni respektowane, ale także osobom o różnych orientacjach seksualnych czy wyznaniach.
W „Waszyngtońskiej gorączce” znajduje się również osobny podrozdział, który ukazuje w jakich warunkach muszą pracować stażyści, młodzi pracownicy, ludzie rozpoczynający karierę w Waszyngtonie. Często ich miejsca pracy dalekie są od „American Dream” a bardziej przypominają rzeczywistość trzeciego świata. Wielu z nich mimo odpowiedzialnej i ciężkiej pracy jaką wykonują na co dzień, zarabia tak mało, że musi szukać drugiego etatu, aby móc się utrzymać w amerykańskiej stolicy.
Oryginalny Big Boy
Na marginesie wielu historii, ciekawy jest podrozdział „Oryginalny Big Boy”, który opisuje Franka Luntza i jego wyprowadzkę z wielkiego domu. To rozdział pełen popkulturowych odniesień, jak chociażby: manekin Terminatora, karty baseballistów czy rekwizyty z filmu „Rodzina Adamsów”. Sam Luntz wydaje się być postacią nietuzinkową, aż szkoda, że spełnia tu rolę wyłącznie epizodyczną.
„Waszyngtońska gorączka” to książka, która może przypaść do gustu zarówno osobom, które interesują się polityką, ale również tym szukającym ciekawych historii zza amerykańskich kulis. W mojej opinii Ben Terris zalicza udany debiut, a jego dzieło czyta się sprawnie i dość lekko. Wszystko w „Waszyngtońskiej gorączce” jest wyważone od specjalistycznego/politycznego języka przez kolokwializmy, czy wulgaryzmy, a kończąc na wnioskach i refleksjach, które wyciąga sam autor. Zdecydowanie polecam! Można na chwilę przenieść do samego centrum gorącego Waszyngtonu.
Książkę „Waszyngtońska gorączka” Bena Terrisa zrecenzowaliśmy we współpracy z Wydawnictwem Czarne, któremu serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Slenderman. Internetowy demon, choroba psychiczna i zbrodnia dwunastolatek [RECENZJA]