Kącik Popkultury

Szukaj
Close this search box.

Wiking. Przekleństwo męskości [RECENZJA]

„Wiking” („The Northman”) to już trzeci obraz wizjonerskiego, amerykańskiego reżysera, Roberta Eggersa, który dał się poznać widzom kina niezależnego przez swoje świetnie przyjęte produkcje „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” oraz „The Lighthouse”. Liczące budżet kolejno 4 oraz 11 milionów dolarów obrazy były chwalone zarówno przez krytyków, jak i widownię, co sprawiło, że w celu nakręcenia kolejnego filmu Eggers nawiązał lukratywną współpracę z Focus Features i Universal Pictures. Na realizację „The Northman” Eggers otrzymał więc nie tylko rekordowy w jego karierze budżet (około 80 milionów dolarów), ale również dostęp do pierwszoligowej obsady – w tym Alexandra Skarsgårda, który nosił się z zamiarem zagrania w filmie o wikingach od paru dobrych lat. Zdjęcia rozpoczęły się w sierpniu 2020 i potrwały do grudnia, po czym nastąpił proces post-produkcji, w trakcie której wizja reżyserska Eggersa nieco starła się z oczekiwaniami studia. Reżyser „The Lighthouse” w trakcie montażu celował w nieśpieszny film artystyczny, Focus Features – rozrywkowe kino historyczne, które odniesie sukces komercyjny (i pozwoli studiu odrobić budżet, który ostatecznie zamknął się w kwocie ok. 20% większej, niż początkowo zakładane 65 milionów). Eggers i wytwórnia doszli jednak do porozumienia i znaleźli odpowiedni balans w opowiadanej historii, co poskutkowało zatwierdzeniem ostatecznej wersji filmu w listopadzie zeszłego roku. Następnie rozpoczęła się promocja, która nie była w przypadku „Wikinga” zbyt fortunna – internauci krytykowali mało pomysłową kampanię wizualną, w trakcie której „The Northman” jawił się jako niczym niewyróżniający się, taśmowy film historyczny; niespecjalnie dobrze przyjął się również główny plakat. Nadzieję na dobre kino zdawał się jednak odbudować pierwszy zwiastun, w którym widoczny był przepych i rozmach widowiska – ciężko było jednak doszukać się w nim cech, które uczyniły poprzednie filmy Eggersa tak nietuzinkowymi. W końcu „Wiking” trafił do kin i wszyscy mamy okazję się przekonać, czy jest to produkcja udana oraz – w szerszej perspektywie – czy współczesne kino historyczne ma jeszcze widzowi cokolwiek świeżego do zaoferowania.

O czym opowiada film?

Tym razem reżyser bierze na tapet tematykę celtycką i przenosi nas do pierwszego stulecia przed naszą erą. Fabuła „Wikinga” oparta jest skandynawskiej legendzie autorstwa Saxo Grammaticusa, która służyła jako inspiracja również dla szekspirowskiego „Hamleta”. Głównym bohaterem wspomnianej legendy jest książę Amleth (Skarsgård), który to w chłopięcym wieku został zmuszony do ucieczki z rodzinnej krainy na skutek braterskiej zdrady. Jego wuj, Fjölnir (Claes Bang), zdetronizował ojca Amletha, króla Auvrandilla (Ethan Hawke) i pojął za żonę jego matkę, królową Gudrún (Nicole Kidman), wydając jednocześnie wyrok śmierci na ich jedynego potomka. Amleth cudem uchodzi z życiem i opuszcza rodzinne Hrafnsey, poprzysięgając zemstę na oprawcy. Chłopiec zostaje przygarnięty przez plemię wikingów i wiele lat później, wytrenowany w boju, wyrusza na Fjölnira w imię złożonej w dzieciństwie przysięgi, zdeterminowany aby odzyskać to, co zostało mu bezprawnie odebrane. Niedługo później jego losy krzyżują się ze zniewoloną Olgą (Anya Taylor-Joy).

Nieoczywisty revenge movie

Pozornie jest to więc dosyć generyczna historia o zemście – warto jednak pamiętać o jej legendarnym rodowodzie. Eggers nie powiela wzorców, lecz oddaje hołd tradycji i sięga po głęboko zakorzenioną w kulturze opowieść, aby na jej kanwie usnuć własną i autorską wizję baśni z ery przedchrześcijańskiej – przywodzi to na myśl chociażby zeszłorocznego „Zielonego rycerza”, w którym David Lowery w podobny sposób postąpił z legendami arturiańskimi. W przypadku „The Northman” reżyser nie ma na celu jedynie wiernego przedstawienia widzom dawnych realiów, lecz wchodzi w dialog z erą wikingów jako zjawiskiem i dokonuje dekonstrukcji składających się na nią elementów i towarzyszącej jej mityzacji. Zawiedzeni więc będą ci, którzy liczą na miałką, pretekstową fabułę w  spopularyzowanym przez media wikingowskim settingu, w której to skąpany w testosteronie Alexander Skarsgård brutalnie rozprawia się z tabunem przeciwników – typowy „wikingowy” (i zresztą, bardzo autotematyczny) jest tutaj jedynie początek. „Wiking” próbuje opowiedzieć nam coś znacznie więcej – jak banalnie by to nie zabrzmiało, jest to zdecydowanie film na miarę swoich czasów, który umiejętnie miksuje monumentalizm „Gladiatora” i komentarz społeczny rodem z „Ostatniego pojedynku”. Eggers jawi się jako bardzo świadomy twórca, który korzysta z dotychczasowego dobytku kina historycznego i proponuje autorskie spojrzenie, które ten gatunek odświeża. Łatwo jest obejrzeć „Wikinga” i czerpać z niego jedynie prostą rozrywkę wynikającą z zachwytu nad scenografią czy scenami walk, lecz odbiera to seansowi głębi – głębi, która jest w niego znamiennie wpisana. Zwłaszcza, że ten duszny, ociekający potem i krwią seans oferuje – między innymi – bardzo ciekawą perspektywę na problem toksycznej męskości. I to w filmie – o ironio – o wikingach!

Lecz nawet mimo warstwy symbolicznej i interpretacyjnej – i tego, czy zdecydujemy sią ją głębiej eksplorować (a jest tego warta) – nie sposób nie docenić realizacyjnego rozmachu całej produkcji. „The Northman” to imponujące, wysokobudżetowe kino gatunkowe, które nie zmarnowało ani dolara swojego budżetu. Malownicze krainy dawnej Rusi czy Islandii niejednokrotnie zapierają dech w piersiach; duża w tym zasługa zdjęć autorstwa Jarina Blaschke’ego (łączącego ponownie siły z Eggersem, Blaschke pracował bowiem również przy zdjęciach do „The Lighthouse”) oraz muzyki Robina Carolana i Sebastiana Gainsborougha. Moim jedynym zastrzeżeniem jest jedynie dosyć szybko zmieniająca się sceneria – film w pewnym momencie prowadzi nas dosyć pobieżnie po lokacjach, po czym już do końca osiada w dużej mierze na jednej konkretnej. Ma to swoje uzasadnienie fabularne, ale trudno nie czuć niedosytu – świat przedstawiony tak pociąga, że chciałoby się go oglądać jak najwięcej.

Reżyserski tryumf

Przy okazji „Wikinga” Robert Eggers stawia wyraźny, duży krok do przodu w swojej reżyserskiej karierze – na pewno znajdą się tacy, którzy będą preferować minimalizm „Czarownicy…” czy „The Lighthouse”, lecz to właśnie w swoim najnowszym filmie reżyser najskuteczniej daje wyraz swoich umiejętności. Narracja „The Northman” jest płynna i niczym niezakłócona, a wspomniany we wstępie do tej recenzji balans pomiędzy wolnym filmem artystycznym, a dynamicznym akcyjniakiem jest na wskroś satysfakcjonujący. „Wiking” nigdy nie popada w przesadę i dawkuje widzowi swoje atuty skrupulatnie, nie wpadając w pułapkę nijakości – każdy okrzyk bitewny i machnięcie mieczem ma tutaj swoją moc, a czas trwania metrażu (ok. 137 minut) nie pozwala nam stracić zainteresowania historią. Aczkolwiek występuje w fabule wyraźny motyw „cichy przed burzą” i budowania napięcia przed kolejną, wyczekiwaną sekwencją, który nieco się dłuży – lecz gdy film na nowo rusza z kopyta, z każdą kolejną minutą jest jeszcze lepszy, niż w poprzedniej, można mu to więc łatwo wybaczyć.

Właśnie: druga połowa. Z początku „Wiking” to film dosyć solidny – historia rozwija się ciekawie, warstwa wizualna niezmiennie robi wrażenie, ciężko doszukiwać się w seansie jednak znamion wybitności. Lecz to właśnie w drugiej godzinie trwania film Eggersa błyszczy najjaśniej i ociera się o miano rewelacji – wszystko, co nastąpiło przed nią wydaje nam się z miejsca łatwym do zapomnienia preludium. Sytuacja psychologiczna bohaterów na ograniczonej przestrzeni i starannie planowanie każdego kolejnego ruchu przez postać Amletha czynią seans niezwykle angażującym i trzymającym za gardło – fani „The Lighthouse” poczują się tu jak w domu. Również i w fabule przewrotnie odwracają się proporcje, gdy dochodzi do wspomnianej wcześniej dekonstrukcji legendy. „Wiking” to kilka filmów w jednym, a każdy z nich jest co najmniej bardzo dobry – to misterna konstrukcja wielu utrwalonych w popkulturze motywów oblana dużym autorskim sznytem. Ciężko wyobrazić sobie, by jakikolwiek inny, aktywny zawodowo reżyser zrealizował podobny obraz.

Aktorzy na scenie

Na uwagę zasługuje też kreacja bohaterów – szczególnie głównego protagonisty, Amletha. To przede wszystkim jego oczami śledzimy historię – historię, która w odpowiedniej optyce może i równie dobrze przedstawiać go jako antybohatera. To do widza należy wybór, czy będzie kibicował mu na drodze do zemsty, czy wręcz przeciwnie – reżyser konsekwentnie nie ocenia swoich postaci i pozostaje wierny im i ich motywacjom do samego końca. Amleth jest lojalny wobec rodzinnej schedy, która nie zawsze jest dla niego najlepszym wyborem, i Robert Eggers tej wierności mu dotrzymuje – także wizualnie, gdy jesteśmy świadkami scen z wyobrażonego świata pośmiertnej chwały. Wyróżnić należy tu także role Claesa Banga i Nicole Kidman, które pozostają satysfakcjonująco niejednoznaczne do samego końca. Większość bohaterów to swoiści aktorzy na scenie życia – nieco teatralny charakter (pre-, ale wciąż szekspirowskiej) historii nie wydaje się tu nadużyciem. Słabszym ogniwem obsady jest za to Anya Taylor-Joy – kryjący się w tej utalentowanej aktorce potencjał zdecydowanie nie został w pełni wykorzystany, a jej ekranowa chemia ze Skarsgårdem pozostawia sporo do życzenia.

Werdykt

Na „Wikinga” zdecydowanie warto się wybrać. Przede wszystkim to rzadki przypadek autorskiego, a zarazem wysokobudżetowego kina artystycznego i oryginalna, dopieszczona wizualnie historia. To również spora gratka dla fanów wikingowych klimatów, którzy nie są przez Hollywood rozpieszczani. Lecz przede wszystkim mamy do czynienia z po prostu wyśmienitym filmem gatunkowym, który kryje w sobie wiele warstw znaczeniowych i który rozsądnie korzysta z danemu mu metrażu. Robert Eggers doskonale wie, co robi – warto sprawdzić, czy jego wizja przemówi również do was.

8/10

Podobał Ci się artykuł? Udostępnij!

Facebook
Twitter
Pocket
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

O Autorze

Robert Solski

Robert Solski

Student czwartego roku polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim i eskapista, który tak samo jak filmy pożera książki, a ostatnio też coraz częściej gra – i wirtualnie, i planoszowo. Stara się oglądać jak najwięcej kina niezależnego, usilnie jednak przeszkadza mu w tym słabość do blockbusterów i seriali. Lubi pisać o wszystkim, co go otacza – zwłaszcza o popkulturze.

Kategorie

Rodzaje Wpisów

Najnowsze Wpisy