11 stycznia na Disney+ zadebiutuje (bądź już zadebiutował, w zależności kiedy czytasz tę recenzję) niezwykle ciekawy serial, który staje się pierwszym kandydatem do jednego z lepszych seriali roku. Mowa o „Witamy w Chippendales”, czyli nowej produkcji od Hulu. Jestem już po pierwszych pięciu odcinkach i z ekscytacją wyczekuję oficjalnej polskiej premiery, by móc dokończyć tę historię.
Kim był Somen Banerjee?
Nie ma nic lepszego jak dobrze zrealizowana biografia w formie miniserialowej. Dużo takich pozycji już powstało, wiele z nich stawały się ikoniczne. Daleko szukać nie trzeba, serial „Dahmer” z 2022 roku stał się światowym fenomenem oraz prekursorem do powstania antologii. Najnowsza propozycja Disney+ to opowieść bardzo interesująca. To historia Somena Banerjee (Kumail Nanjiani), hinduskiego imigranta, który stworzył najpotężniejsze, a także pierwsze, imperium klubów z męskim striptizem w historii. By stać się człowiekiem potężnym w świecie clubbingu szedł po swoje po trupach, nie oglądając się za siebie i dokonując czynów naprawdę karygodnych.
Warto poświęcić chwilę na przedstawienie zarysu historii Banerjee, ponieważ jest on niezwykle interesujący. Urodził się w Bombaju, jednak z czasem wyemigrował do Los Angeles. Pracował początkowo jako pracownik stacji benzynowej. Marzył o czymś więcej i w 1979 roku założył klub nocny – Destiny II. Widział w tym szanse na bogactwo i poprawę swojej sytuacji klasowej, czym zatarłby za sobą łatkę biednego imigranta z Indii.
W promocji klubu pomaga mu początkowo Paul Snider (Dan Stevens), który podsuwa Somenowi przeróżne pomysły. Tym samym Destiny II przechodzi drogę od klubu tryktraka, po miejsce zawodów zapaśniczych po, ostatecznie, klub z męskim striptizem. W ten sposób powstaje klub Chippendales – miejsce-prekursor męskich klubów ze striptizem, pomysł, bez którego nie mielibyśmy serii „Magic Mike”. Banerjee potrzebował tylko kogoś, kto nauczy tańczyć jego tancerzy. Tym samym z nieba spadł mu Nick De Noia (Murray Bartlett) – choreograf oraz podwójny zdobywca Emmy. Somen zatrudnia De Noia i nie wie, że ten później stanie się jego największym rywalem.
Rewelacyjne role aktorskie
Sama historia Banerjee jest na tyle ciekawa, że musiał z tego wyjść naprawdę dobry serial. Cieszę się, że Robert Siegel tak dobrze przyłożył się do stworzenia tej produkcji. Przez pierwsze pięć odcinków jakie miałam szansę obejrzeć po prostu czuć zaangażowanie twórców w tworzenie tej historii. „Witamy w Chippendales” nie byłoby jednak tak fenomenalnym serialem, gdyby nie kreacje aktorskie. Należy zacząć od głównego bohatera, czyli Somena, w którego wciela się Kumail Nanjiani. Jego gra jest o tyle ciekawa, że nie czuć po nim żadnych emocji. Kumail gra Somena niczym kamień. Ciekawi mnie na ile faktycznie Banerjee był tak stonowanym człowiekiem, a na ile to dopowiedzenia aktora. Można by odnieść wrażenie, że jest to po prostu zła oraz sztywna postawa Nanjianiego. Wydaje mi się jednak, że właśnie w ten sposób chciał on nam przedstawić striptizowego imperatora.
Show bezapelacyjnie kradnie Murray Bartlett. Osobiście jestem ogromną fanką tego aktora. Wydaje mi się, że gdziekolwiek się pojawi, tam pozostawia po sobie ślad. Nie pamiętam żadnej jego mdłej roli. Zarówno w „Spojrzeniach”, w nowej wersji „Opowieści z San Francisco” aż wreszcie w pierwszym sezonie „Białego Lotosu” prezentuje najwyższy poziom dzięki czemu znajduje się w czołówce aktorów serialowych. Jego postać Nicka De Noia to najjaśniejszy punkt tego z serialu. Ponadto punkt najbardziej elektryzujący i brawurowy. Gdziekolwiek się pojawia tam wnosi energię. Po jego występie jeszcze bardziej śledzę z ekscytacją jego karierę i czekam na ostatnie odcinki, by zobaczyć jak potoczy się historia jego postaci.
Warto zaznaczyć jednak, że nie tylko Barlett jest jedynym energicznym punktem w tej opowieści. Nie można zapominać o Juliette Lewis, która gra prawą rękę Nicka, czyli Denise – projektantkę kostiumów. To kolejna barwna oraz szalona postać, którą naprawdę przyjemnie się ogląda. Lewis bawi się swoją rolą, bawi się dialogami. Czasem odnosiłam wrażenie, że ściga się z Barlettem o to kto stworzy lepszą i barwniejszą kreację. Ten zabójczy duet ożywia tę historią. Nie byłoby sukcesu serialu, gdyby nie oni.
Ciekawa historia, którą warto obejrzeć!
Za sukcesem serialu stoi niewątpliwie jeszcze jedna postać. Matt Shakman, czyli reżyser związany między innymi z WandaVision czy przyszłymi projektami o Avengers, który pozwala nam się wczuć w klimat lat 80. XX wieku. Osobiście bardzo lubię, gdy zdjęcia tworzone są w bardzo vintage oraz analogowy sposób. Tak było w serialu MCU, który stworzył Shakman i tak samo jest w „Witamy w Chippendales”. Lubię takie zabiegi, sprawiają, że czuje się niekiedy jakbym była na miejscu oglądanej historii.
Nie wiem, jak skończy się ta historia. To znaczy wiem, ponieważ zafascynowana przeczytałam już cały życiorys Somena Banerjee. Nie wiem jednak w jaki sposób najbliższe wydarzenia będą ukazane przez twórców serialu. Jestem jednak bardzo podekscytowana. Odnoszę wrażenie, że coraz częściej seriale od Hulu są oznaką świetnej jakości. Każdy kto czuję pustkę po „Dahmerze” (choć to zdanie może nie brzmieć zbyt dobrze, wszak ciężko jest czuć pustkę po tak strasznej historii) powinien obejrzeć najnowszy serial dostępny na Disney+. To naprawdę fajnie poprowadzona historia, którą warto zobaczyć.
Ocena pierwszych pięciu odcinków: 7/10
Wszystkie osiem odcinków dostępne będą od 11 stycznia na platformie Disney+
Zobacz również: Najnowsza wersja „Chłopów” już na jesień tego roku! Nowe oblicze monumentalnej powieści