„Jeśli chcemy, by Zachód przetrwał, musimy go bronić. W swojej najnowszej książce Douglas Murray występuje w obronie zachodniej cywilizacji. Pokazuje, jak wielu ludzi o dobrych intencjach zostało oszukanych przez obłudną antyzachodnią retorykę oraz obala niespójne argumenty krytyków Zachodu.” Tak brzmi opis wydawcy najnowszej książki Douglas’a Murray’a „Wojna z Zachodem”. Autor, jak sam tytuł wskazuje, postanawia rozprawić się ze wszystkimi argumentami demonizującymi Zachód. Czy mu się to udaje? Myślę, że jest to kwestia naszych prywatnych poglądów.
Książka, która nie trafi do każdego
Czytając „Wojnę z Zachodem” nie zawsze zgadzałam się z autorem, pokuszę się o stwierdzenie, że zdecydowanie bardzo często. Mimo to, postanowiłam dać mu szansę, by zrozumieć czemu bardziej krytykujemy świat zachodni a nie wschodnie reżimy. Choć kilka argumentów było naprawdę trafnych, to w ostatecznym rozrachunku nie udało autorowi się mnie przekonać. Nie oznacza to jednak, że jest to zła książka. „Wojna z Zachodem” napisana jest dosyć przystępnym językiem. Ma w sobie dużo uzasadnień. Widać, że autor naprawdę postarał się by jak najbardziej uzasadnić swoje zdanie na różne tematy.
Murray, próbując obalić nienawiść do zachodniej cywilizacji, bardzo często powołuje się na rasę, a niekiedy również płeć i orientację seksualną. Odniosłam wrażenie, że wręcz demonizuje ruchy lewicowe, takie jak Black Lives Matter, walczące o równe prawa społeczności osób czarnoskórych w Ameryce. Bardzo duża część książki poświęcona jest właśnie temu ruchowi i jego krytyce. Zgadzam się z autorem w kwestii tego, że jako osoba biała nie muszę być z automatu rasistką. Nie muszę również przepraszać i pokutować za to co działo się w przeszłości, za niewolnictwo i kolonializm. Mimo to nie zgadzam się z tym, że prowadzenie zajęć w szkołach, firmach i w strukturach wojskowych odnośnie tolerancji i rasizmu jest czymś złym. Uważam, że nie powinno się winić obecnego pokolenia za kwestie z przeszłości, ale nie należy o nich zapominać.
Krytyka środowisk lewicowych
Douglas Murray bardzo często powtarza o tym jak zła jest CRT, czyli krytyczna teoria rasy, która przez wielu nazywana jest świecką religią. Zgodnie z tym co pisze autor, owa teoria ma oceniać wszelkie nasze zachowania i każdy przejaw ludzkiej aktywności z perspektywy rasowej. Każde niemiłe zachowanie uważane jest za rasizm. Autor uważa to zjawisko za bardzo szkodliwe oraz niebezpieczne. Początki powstania CRT wiąże ze środowiskami lewicowymi i marksistowskimi. Krytykuje i obnaża hipokryzję takich ludzi jak między innymi Karol Marks. Wskazuje na to, że w listach pisanych do Engelsa w sposób okropny wypowiadał się o osobach czarnoskórych oraz o Żydach. W książce dostaje się również Michelowi Foucault, znanemu ze swojej teorii władzy. Autor obnaża brutalną prawdę o Foucault jako o pedofilu, który podczas pobytu w Tunezji wykorzystywał seksualnie młodych chłopców. Douglas Murray używa wielu argumentów na obronę swojego stanowiska. Ukazuje problem wymazywania historii, w tym wypadku na niekorzyść środowisk lewicowych.
Brak apolityczności
Myślę, że problemem tej książki jest brak jej apolityczności. Sam temat jaki podjął autor jest naprawdę ciekawy i z chęcią przeczytałabym o tym za co krytykujemy Zachód. Chciałabym również, by bardziej wskazano uwagę na Wschód, gdzie dochodzi do tych samych czynów, a opinia publiczna niekiedy milczy. Wzmianka o tym zjawisku pojawia się w kontekście Chin, które łamią prawa człowieka, oraz zamykają społeczność Ujgurów w obozach koncentracyjnych. Społeczność międzynarodowa niestety nie robi absolutnie nic w tej kwestii. W ostatnim czasie Stany Zjednoczone podjęły się próby obrony Tajwanu. Nikt jednak nie chce bronić społeczności muzułmańskiej żyjącej w niewoli w Sinciangu. Zamiast tego w dalszym ciągu w tym rejonie prowadzone są interesy, a Chiny prowadzą swoje własne zachowania kolonizacyjne między innymi w Afryce.
Zamiast taki wątków Douglas Murray pisze głównie krytycznie o anty-rasizmie i ruchu Black Lives Matter. Chciałam podejść do czytania tej książki z pozycji neutralnej, odrzucając wszystkie swoje wartości i przekonania. Niestety nie zawsze było to możliwe. Wydawać by się mogło, że Murray zaadresował „Wojnę z Zachodem” chyba głównie dla osób wyznających te same poglądy co on. Oczywiście, poglądy polityczne są potrzebne by uzasadnić swoje racje. Niestety, w książce jest ich zdecydowanie za dużo. Niekiedy są wykorzystywane do uzasadnienia absurdalnych argumentów.
Podsumowanie
Jak wspomniałam wyżej, wszystkie wymienione przeze mnie wady tej książki dla kogoś innego mogą być zaletami. Dla mnie niektóre argumenty, choć na pewno rzetelnie przygotowane, nie były do końca trafne. Nie chce krytykować Murray’a za jego poglądy. Nie oczekuje również od niego, że, jako konserwatysta, będzie w pełni popierał ruchy emancypacyjne. Oczekuję jednak na przedstawienie swojego stanowiska, z większym uwzględnieniem drugiego człowieka. Tak, by obsmarowując ruch Black Lives Matter bardziej zastanowić się, dlaczego tak wiele młodych ludzi postanawia dołączyć do walki z systemowym rasizmem. W swoich poprzednich książkach Murray z niepewnością przyglądał się zjawisku migracji do Europy oraz wszelkich zmian, które pojawiały się w sferze płciowości i seksualności. W tym wypadku, po raz kolejny, niepewnie spogląda na wszelkie nowe reformy, które mają zamiar sprzeciwiać się wszelkim przejawom rasizmu i nietolerancji.
Z tonu w jakim pisze autor wybrzmiewa również jeszcze jedna rzecz, która niezbyt mi się spodobała – pogarda. I tak, czasem zbyt często krytykujemy nasza cywilizację zapominając, że gdzie indziej ma miejsce dyktatura. Można było jednak przedstawić ten pogląd w nieco innym tonie, takim który mógłby trafić do wielu różnych środowisk, nie tylko tych konserwatywnych. Czy warto przeczytać tę książkę? Myślę, że tak. Nawet mając zupełnie odmienne poglądy warto poznać stanowiska osoby po drugiej stronie, po to by nie zamykać się tylko w swojej bańce i poznać opinie innych ludzi.
Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za egzemplarz recenzencki.
Wrześniowe nowości wydawnictwa znajdziecie tutaj.