Wszyscy kochamy Wojownicze Żółwie Ninja. Obojętnie czy mowa o serialu, filmach czy komiksach – Żółwie na stałe zagościły w sercach fanów popkultury, którzy pokochali bohaterów za ich charakter, oddanie oraz honor. Franczyza wymyślona przez Kevina Eastmana i Petera Lairda odniosła olbrzymi sukces na całym świecie. Gdy tylko usłyszymy imię któregoś z żółwi, od razu widzimy uśmiechniętych i walecznych wojowników. Tym samym pojawienie się na rynku wydawniczym komiksu „Wojownicze Żółwie Ninja: Ostatni Ronin” wywołało spore kontrowersje, ze względu na dosyć brutalny charakter opowieści. „Ostatni Ronim” okazał się jednak olbrzymim sukcesem, co absolutnie mnie nie dziwi.
Akcja komiksu dzieje się w postapokaliptycznej przyszłości, w której nie ma już Leonardo, Donatello, Raphaela i Sprintera. Oni wszyscy zginęli, a przy życiu pozostał tylko jeden Żółw – Michelangelo. Przemierza zniszczony przez Shreddera Nowy Jork, który znalazł się pod kontrolą Klanu Stopy i stojącego na jego czele Oroku Hiroto. Michelangelo musi przeprowadzić swoją własną vendettę i pomścić śmierć członków swojej rodziny. Michelangelo nie jest już tym samym, wesołym żółwie, jakiego znamy z innych dzieł kultury z serii Teenage Mutant Ninja Turtles. Jest postacią tragiczną, pogrążoną w rozpaczy i pragnącą zemsty. Nosi strzępki zniszczonej broni swoich braci, a jego pomarańczowa opaska zamieniła się w przygnębiającą czerń. „Ostatni Ronin” w przeciwieństwie do innych tytułów franczyzy stawia na smutek, stratę i zemstę, co czyni go bardziej dojrzałym komiksem od poprzedników.
Kevin Eastman i Peter Laird postawili na mocno mroczny i brutalny charakter popularnej franczyzy, co mogło nie spodobać się fanom. Dużo ryzykowali, wprowadzając do komiksowego świata „Ostatniego Ronina” – historię, która tym razem nie nada się dla młodszych odbiorców. Dla mnie osobiście decyzja ta była strzałem w dziesiątkę. Uwielbiam wesołe i zabawne historie o Żółwiach, jednak brakowało mi czegoś bardziej poważnego – w tym wypadku depresyjnej wizji samotności Michelangelo. W historii tychże Wojowników ukazano już niemalże wszystko, tak więc nowa seria to duże zbawienie i odświeżenie jednego z największych hitów popkultury.
Klimat panujący w „Ostatnim Roninie” fenomenalnie oddają rysunki, od których nie da się oderwać wzroku. Ilustracje stanowią tutaj połowę sukcesu, wraz z kapitalną i wciągająca fabułą. Kapitalnie oddaje mrok historii, za sprawą ciemnych barw, przypominających o powadze opowieści. Artyści postawili na smutny wygląd Żółwia, który chwyta za serce i nadaje realizmu. Bardzo podobały mi się wszelkie retrospekcje, w których kadry zmieniały styl – na przykład we wspomnieniach dotyczących walki u boku Sprintera mogliśmy liczyć na kreskę bardziej w klimacie mangi. Peter Laird, odpowiedzialny za rysunki w komiksie, odwalił kawał świetnej roboty, pomagając nam jeszcze bardziej wczuć się w historię, za sprawą fenomenalnej oprawy graficznej.
„Wojownicze Żółwie Ninja: Ostatni Ronin” to niewątpliwie jeden z najlepszych komiksowych tytułów ostatnich lat. To najbardziej dojrzały i mroczny tytuł ze słynnej serii, który mimo wielu początkowych kontrowersji, powinien spodobać się wszystkim fanom TMNT, którzy liczą na świetną historię. Osobiście uwielbiam pójście twórców w tę stronę i ukazanie w niej smutku i zemsty – emocji, które przeszywają Michelangelo.
Komiks „Wojownicze Żółwie Ninja: Ostatni Ronin” zostanie wydany w Polsce 11.09.2024.
Komiks do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od Nagle! Comics, za co serdecznie dziękujemy. Recenzowany komiks znajdziecie tutaj.