Harmony Korine swoim najnowszym filmem podzielił widownię jak mało kto. „Aggro Dr1ft” to pokręcony, eksperymentalny film, który albo pokochacie albo znienawidzicie. Nie ma nic pomiędzy. Sam reżyser przyznaje, że nie miał na celu stworzenia typowego filmu. Wszystko zależy od widza, jego podejścia i otwartości na ten obraz. We Wrocławiu podczas 24. międzynarodowego festiwalu filmowego Nowe Horyzonty odbyły się dwa pokazy i były to prawdopodobnie jedyne seanse kinowe w Polsce. Miałem okazję w jednym z nich uczestniczyć i przekonać się na własne oczy co stoi za tym szumnym projektem reżysera „Spring Breakers„, które zapoczątkowało istnienie legendarnego już dziś studia A24.
Już pierwsze informacje na temat tego filmu wzbudzały mieszane odczucia ale jednocześnie dużą ciekawość. Kolejne materiały promocyjne, udział Travisa Scotta w produkcji tylko podsycały wszystkie te emocje. Sam osobiście nie byłem jakoś mocno zaintrygowany. Brak dystrybucji kinowej wpłynął znacząco na mój brak zainteresowania filmem. Zwiastun również utwierdził mnie w przekonaniu, że jeśli już to na dużym ekranie i na sali kinowej.
Fabuła jest banalnie prosta – życie przestępcze w Miami kwitnie w najlepsze. Handlarze narkotyków, płatni zabójcy, szybkie samochody i tańczące nago kobiety to klasyczne elementy typowego akcyjniaka, którego akcja rozgrywa się na Florydzie. Główny bohater – BO (Jordi Mollà) – zarabia na życie zabijając na życzenie i jak sam twierdzi jest najlepszy w swoim fachu. Jednocześnie prowadzi życie osobiste a jego obawa, że kiedyś jego bliscy mogą przez niego cierpieć, rośnie z każdym kolejnym zleceniem. Bohater prowadzi nas swoimi życiowymi uliczkami opowiadając o tym czym się zajmuje i co go napędza.
„Aggro Dr1ft” to spektakl w całości nakręcony kamerą termowizyjną, udekorowany efektami specjalnymi podkreślającymi istnienie diabła w przestępczej bańce. Czy to nawiązanie do wysokich temperatur na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych czy może alegoria piekła na ziemi. Tak bardzo jak ten film potrafi oburzyć swoim ekstremalnie luźnym podejściem tak samo bardzo zachęca do zadawania sobie pytań i całkowitemu wkręceniu się w to doświadczenie. Eksperymentalna warstwa wizualna połączona z kapitalną ścieżką dźwiękową autorstwa AraabMuzik daje wręcz hipnotyzujący obraz, w którym zatraciłem się na całe 80 minut seansu. Pochłonięty i zafascynowany tym co płynie z dużego ekranu i głośników na sali numer 1 w Kinie Nowe Horyzonty nie zwracałem uwagi na gangsterski bełkot głównego bohatera. W tych okolicznościach było to absolutnym guilty pleasure, które dostarczyło ogromnej dawki śmiechu.
Połączenie fantazji reżysera z klimatem znanym z gier GTA, doprawione abstrakcyjnymi pomysłami i piekielnymi wizualizacjami daje coś czego jeszcze nie widzieliśmy. Czy to dobre połączenie? Czy to coś co za kilka lat zostanie uznane za przełomowe czy może jednak coś na czym kino się kończy i nie ma dla niego żadnego ratunku? Co mnie szczególnie ujęło to świadome decyzje, które czynią ten film momentami durnym i głupim ale jeśli w efekcie otrzymałem parodię gangsterskiego kina i całego przestępczego świata to szanuję i doceniam!
Jedno jest pewne – Harmony Korine tym filmem pokazuje wszystkim środkowy palec. Od nas zależy czy z uśmiechem na twarzy odpowiemy mu tym samym i damy się porwać tej porąbanej do granic możliwości produkcji czy też potraktujemy to jako osobisty atak i nic z tego nie wyciągniemy. Chciałbym to przeżyć ponownie i jeśli pojawi się na (nowym) horyzoncie okazja do powtórzenia seansu w warunkach kinowych to spodziewajcie się mnie tam! Nie mogę niczego zagwarantować. Nie wiem czy podzielicie mój entuzjazm czy uznacie za kompletnego szaleńca, niedowierzając, że „Aggro Dr1ft” mi się podobało. To właśnie jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Polecamy również: „A Different Man” – recenzja