To miał być zwyczajny wieczór kawalerski. Tak przynajmniej myślał Louie, jednak nie zdawał sobie sprawy, że zaproszenie na imprezę swojej narzeczonej wywoła lawinę okropności i wywlecze tajemnicę ich związku na wierzch. Australijski „Zjadacz ptaków” to przeszywający thriller psychologiczny, który nie boi się zajrzeć w najgłębsze odmęty ludzkiej psychiki i dynamiki toksycznych relacji.
Irene (Shabana Azeez) na pewno inaczej wyobrażała sobie związek z uroczym i przemiłym Louiem (Mackenzie Fearnley). Choć z pozoru wszystko wygląda w porządku, to wewnątrz ich relacja zdecydowanie odbiega od pewnych ustalonych standardów. Od dłuższego czasu w ich związku pojawiają się tabletki nasenne, które kobieta musi połykać za każdym razem, gdy jej chłopak wychodzi z domu. Dlaczego? To wszystko wyjaśnione jest w dalszej części filmu. Para żyje jednak w tej fikcji i udając, że wszystko jest okej, planują ślub.
Louie wpada na pomysł zaproszenia Irene na swój wieczór kawalerski. Poza nią na imprezie pojawiają się też jego przyjaciele: ekscentryczny Dylan (Ben Hunter), będący pod pantoflem Charlie (Jack Bannister) oraz nienależący pierwotnie do paczki Murph (Alfie Gledhill). Ponadto na wieczorze kawalerskim pojawia się też dziewczyna Charliego Grace (Clementine Anderson), a także przyjaciel Irene – Sam (Harvey Wilson). Taka wybuchowa mieszanka różnych charakterów prędzej czy później musiała sprawić, że zwyczajna impreza na obrzeżach zamieniła się w maniakalną i psychologiczną grę, która wywleka na światło dzienne wszystkie brudy uczestników wydarzenia. Tym samym poukładany i obsesyjny w swojej potrzebie kontroli Louie czuje, że traci panowanie nad sytuacją.
„Zjadacz ptaków” to film bardzo niepozorny. Z jednej strony ma w sobie wiele komediowych momentów. Oglądając go, czujemy się, jakbyśmy widzieli dobrą komedię o nieudanym wieczorze kawalerskim. Z drugiej strony mamy fenomenalnie dogłębną psychologiczną analizę, która na czynniki pierwsze rozbiera relacje romantyczne i manipulatorskie zapędy. Produkcja Jacka Clarka i Jima Weira to idealny przykład na to, jak stworzyć wciągający i bardzo dobry thriller, który ma w sobie również trochę z horroru. Z naprawdę prostej fabuły stworzyli film skłaniający do głębszych refleksji na temat ludzkiej psychiki i toksycznych związków. Ten wspomniany wcześniej humor idealnie łagodzi napięcie, które raz za razem narasta w filmie.
Z drugiej strony żarty te momentami bywają bardzo niezręczne, a sposób kręcenia poszczególnych ujęć jeszcze bardziej wzmacnia w nas uczucie tej niezręczności. Najlepiej obrazuje to kapitalna scena toastu, w której Dylan (którym kieruje zemsta za to, że Louie odmówił zażycia ketaminy oraz wypicia piwa) zaczyna przy wszystkich opowiadać brudy z przeszłości Louiego, i rzuca inne światło na jego związek z Irene. Czuć w tym monologu również wiele żalu o to, w jaki sposób jest traktowany przez swojego przyjaciela. Scena ta jest niezwykle dynamiczna i pozostawia z ogromnym poczuciem dyskomfortu. A takich momentów w filmie jest znacznie więcej! Jednakże to od tego momentu widz zostaje zapędzony w sam środek konfliktu, który niczym beczka prochu w każdej chwili może wybuchnąć.
Współuzależnienie, przymusowa kontrola czy gaslighting – to tematy, które w głównej mierze poruszane są przez Clarka i Weiera w „Zjadaczu ptaków”. Zwracają uwagę na problem toksycznych relacji, z których ciężko jest się wydostać. Problem ten świetnie został przedstawiony przez duet głównych aktorów, którzy kapitalnie odgrywają pogubionych w tej niezdrowej relacji ludzi. Zwłaszcza Azeez w swojej roli jest wręcz zdumiewająca i świetnie wciela się w postać Irene. Bannister za to rewelacyjnie przedstawia kontrolującego mężczyznę. Para głównych bohaterów jest napisana i zagrana w tak realny i szczery sposób, że jako widzowie współczujemy im i wściekamy się na nich przez cały czas trwania filmu.
„Zjadacz ptaków” to kapitalnie nakręcony i zmontowany obraz ludzkiej psychiki i toksycznych związków, którzy poraża od pierwszych minut filmu. Pod postacią wieczoru kawalerskiego przedstawia nam poważne problemy, które budzą strach oraz smutek. Jest to film niezręczny i niełatwy, jednak warto go obejrzeć, ponieważ jest to kawał solidnego thrillera.
Ocena: 8/10
„Zjadacza ptaków” obejrzeliśmy w ramach 7. edycji Octopus Film Festival.
Przeczytaj również: 7. Octopus FF: „Kuchenna rewolucja” [RECENZJA]