W maju ofertę platformy Canal+ Online zasilą dwie zupełnie nowe produkcje oryginalne – „Algorytm miłości” i „Prosta sprawa”. Produkcje skrajnie różne; „Algorytm…” to parodia programów typu bikini reality od twórców „The Office PL”, a „Prosta…” – akcyjniak w reżyserii Cypriana T. Oleckiego („Furioza” – nie mylić z „Furiosa: Saga Mad Max”) na podstawie powieści Wojciecha Chmielarza. Miałem okazję obejrzeć pierwsze odcinki obu produkcji w trakcie oficjalnej premiery zorganizowanej przez Canal+ w Warszawie i… bawiłem się dosyć średnio, choć dostrzegam gdzieniegdzie przebłyski potencjału. Przynajmniej jeśli chodzi o jedną z omawianych premier. Zapraszam.
„Algorytm miłości”, czyli „Love Island. Wyspa satyry”
Zanim przejdę do oceny, przyjrzyjmy się obu serialom nieco bliżej. „Algorytm miłości” z marszu kupiło mnie samym konceptem – pomysł na parodię programów typu „Love Island” czy „Hotel Paradise” wydaje mi się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza w rękach tak zręcznych scenarzystów jak Łukasz Sychowicz czy Mateusz Płocha, którzy w przypadku polskiego „Biura” udowodnili, że doskonale potrafią zaadaptować zachodnie formaty na polskie realia. Dużo obiecuje też duet reżyserski – za kamerą „Algorytmu” stanęli bowiem Michał Tylka (ekranizacja pasty „Fanatyk”) i Alek Pietrzak („Czarna owca”, „Juliusz”). Pierwszy odcinek rozstawia niezbędne pionki na planszy, prezentując nam ekipę „wczasowiczów” (w obsadzie m.in. Wiktoria Gąsiewska, Waleria Gorobets i Karola Dziuba), którzy przybywają… do willi pod Warszawą (cięcia budżetowe po ostatnim skandalu), aby rozpocząć miłosną grę, w której do wygrania jest milion złotych. W zasady programu wprowadza ich charyzmatyczny gospodarz (Michał Czarnecki), który zaznajamia uczestników z nowoczesną technologią A.M.O.R., mającą na celu przeprowadzanie cowieczornych pomiarów kompatybilności uformowanych w programie par. Wczasowicze szybko orientują się jednak, że nie mają do czynienia ze zwyczajnym reality show – nietuzinkowy charakter codziennych starć płci podkreśla satyryczność „Algorytmu miłości”, którego twórcy stawiają na obśmianie formatu poprzez, jak to mówi młodzież, „pojazd po bandzie”, czyli bezkompromisową i nie biorącej jeńców parodię. I jest to naprawdę fajny i obiecujący pomysł, ale pierwszy odcinek nie spełnia podstawowych założeń tego typu produkcji – humoru jest dużo, ale… nie za bardzo składa się w zabawną całość.
W teorii wszystko jest na miejscu – obsada ma dobry komediowy timing, około dwudziestominutowy czas trwania nie pozwala na nudę, a punkt wyjścia jest na tyle atrakcyjny, że przykuwa do ekranu przez ciekawość, co wydarzy się za kolejną minutę. Zdarzają się tu też dobre żarty i humor sytuacyjny, a grany przez Czarneckiego prowadzący szybko wzbudza sympatię jako host, którego własne show nieco wymyka się spod kontroli. Budzi to pozytywne skojarzenia z serią „Totalna Porażka”, w której również założenia „programu w programie” szybko zaczynały schodzić na drugi plan na rzecz postaci, które w humorystyczny sposób próbowały odnaleźć się w postępującym chaosie. Pierwszemu odcinkowi zabrakło jednak ikry, która sprawiłaby, że – jak to powinno być po obejrzeniu dobrego pilota – z miejsca zapragnąłbym sięgnąć po więcej. Zamiast tego znalazłem tu więcej niż bym chciał żenady wynikającej z „krawędziowego” humoru, która im bliżej napisów końcowych, tym wiedzie coraz większy prym. Są jednak dwa powody, dla których dam „Algorytmowi” drugą szansę. Pierwszym jest kredyt zaufania do twórców – „The Office PL” również nie przekonało mnie pierwszym odcinkiem, ale kolejne, gdy aktorzy coraz śmielej odnaleźli się w rolach, były już czystą przyjemnością. Drugim jest obiecujący zwiastun reszty sezonu, który został wyświetlony tuż po pilocie. Wskazuje on, że twórcy mają tabun szalonych pomysłów odnoszących się do społecznych trendów – ba, znalazło się nawet odwołanie do freakfightów z udziałem patocelebrytów czy lekkie przełamanie czwartej ściany (w rolę ex postaci granej przez Wiktorię Gąsiewską wcieli się sams Adam Zdrójkowski). Ufam więc, że gdy obsada nieco się rozkręci, a scenariusz sięgnie głębiej w odmęty absurdalnego humoru, to możemy mieć do czynienia z naprawdę udaną produkcją na majowe wieczory. Premiera wszystkich 10 odcinków „Algorytmu miłości” już 22 maja w Canal+ Online.
Zbyt „Prosta sprawa”?
Mniej przekonany jestem do drugiej nowości, czyli do „Prostej sprawy”. Nic zresztą dziwnego – z polskim kinem akcji raczej mi nie po drodze, stąd i obok „Furiozy” przeszedłem raczej obojętnie. Doceniam, że Olencki to nie Vega i sceny akcji w jego produkcjach przynajmniej mają jakiś wyraz, ale nie zmienia to faktu, że to są to dla mnie obrazy zbyt miałkie i jednocześnie patetyczne, abym był w stanie wykrzesać z siebie wobec nich większy entuzjazm. I w tym przypadku obyło się, niestety, bez wyjątków. Premierowy odcinek „Prostej sprawy” jest bardzo poprawny – sporo tu mordobicia, jak na akcyjniaka przystało, Mateusz Damięcki fajnie odnajduje się w roli sympatycznego mruka, a i Piotr Adamczyk doskonale bawi się kreacją zruszczonego złola. Nie najgorsza jest też sama intryga – czuć, że mamy do czynienia z ekranizacją pageturnera, bo poszczególne sceny przechodzą w siebie dosyć żwawo, a fabuła – choć pędzi – pozostaje przyjemnie czytelna i przyziemna. Wszystko to jednak traci na znaczeniu, gdy wszystkie te w teorii poprawne elementy zostają zlepione w całość, która… nie jest zła, ale nie jest też w żadnym wypadku dobra. „Prosta sprawa” to produkcyjny średniak, który próbuje odróżnić się od innych „filmów o gangusach” sporą ilością czarnego humoru. I faktycznie, bywa tu nawet zabawnie, ale tonalny dysonans za bardzo wytrąca, aby na dłuższą metę czerpać z tego seansu przyjemność. Całości nie pomaga fakt, że warstwa realizacyjna ma sporo niedociągnięć. Sceny akcji bywają dziwnie pocięte, a muzyce czy zdjęciom nie udaje się wytworzyć efektu napięcia, na jaki z pewnością w pewnych momentach liczyli twórcy. Wcielający się w główną rolę Damięcki przyznał na premierze, że cieszy się z faktu, że „Prosta sprawa” powstawała w Polsce, bo w odróżnieniu od amerykańskich blockbusterów (wymienił tu konkretnie czwartą część „Johna Wicka”), jest w naszym kraju jeszcze miejsce na „starą szkołę” realizacji produkcji akcji, bez nagromadzenia kaskaderów czy efektów specjalnych. I może coś w tym jest – też nieraz cenię sobie pewnego rodzaju surowość europejskich filmów – ale już chyba wolę wykalkulowanego w Excelu akcyjniaka z USA, niż produkcje takie jak „Prosta sprawa”, które na przestrzeni 60 minut trwania pierwszego odcinka sukcesywnie gubią cały swój charakter. Może dalej jest lepiej? Nie wykluczam – odnoszę się, oczywiście, jedynie do pilota. Premiera całego 6-odcinkowego sezonu już 17 maja w Canal+ Online. Raczej nie sprawdzę dalszego ciągu, ale jeśli lubicie styl Cypriana i „Furiozę”, to poczujecie się tu jak w domu.
Ah, zapomniałem o fabule. No to wiecie – ktoś zaginął, ktoś kogoś szuka, ktoś komuś mordę obija. W sumie im mniej wiecie, tym lepiej, bo początek dosyć zagadkowo rozkłada przed widzem karty. Tak jak zresztą wspominałem, sama fabuła nie jest tu zła, zwłaszcza w ramach gatunku. Jedyne, co w „Prostej sprawie” jest faktycznie i bez wątpliwości słabym ogniwem, to rola Krzysztofa Zalewskiego. Lubię gościa, ale takiej karykatury nie było na ekranach od czasu kreacji Jareda Leto w „Domu Gucci”. To już nawet nie jest guilty, tylko koszmarny casting.
„Prosta sprawa” trafi na platformę Canal+ Online 17 maja, a „Algorytm miłości” niecały tydzień później, 22 maja. Oficjalne zapowiedzi znajdziecie poniżej.
Źródło grafiki wyróżniającej: Radio Eska
Zobacz również: Niewidoczni bohaterowie – „Kaskader” [RECENZJA]