Jesień oznacza dla mnie tylko jedno – Tima Burtona. Opadające liście i wzmagający się wiatr sprawiają, że czuję się jak bohaterka jednej z jego animacji. Dlatego kiedy usłyszałam, że Egmont podjął się wydania w Polsce kolejnej części dziejów z Miasteczka Halloween, nie zastanawiałam się długo i od razu zaatakowałam komiks swoimi szponami.
Za stworzeniem historii „Dyniowego Króla” stoi piątka artystów – duet Shaun McLaughlin -notabene współtwórca mojej ukochanej bajki „Pinky i Mózg”- i D.J. Milky (fabuła), Dan Conner (scenariusz), który jest już nieźle obeznany w klimacie Burtonowskiego uniwersum, Deborah Allo (ołówek i tusz) oraz Roberto Scalia (kolory).
Polska premiera komiksu w tłumaczeniu Jacka Drewnowskiego przypadła na 23 października, co uczyniło go jedną z propozycji na spędzenie Halloween. Chociaż Jack Szkieleton od dawna jest nam znany jako Dyniowy Król, to przecież nie urodził się on z nadanym już tytułem. Autorzy z jednej strony w zabawny sposób przedstawiają jego drogę do osiągnięcia władzy, a z drugiej utrwalają powszechnie znane prawdy o przyjaźni, odpowiedzialności i rywalizacji.
Na co zwróciłam uwagę w pierwszej kolejności, to korekta. Trzeba oddać Tomkowi Zawadzkiemu i Małgorzacie Kuśnierz, że stanęli na wysokości zadania. Przez całą lekturę nie udało mi się wychwycić ani jednego błędu czy choćby zwykłej literówki. Jako osoba, która od wielu lat ma do czynienia ze słowem pisanym, tak w postaci twórcy, jak i odbiorcy, przywiązuję bardzo dużą wagę do poprawności przekazywanego komunikatu. W czasach, kiedy wydawnictwa tną koszty gdzie tylko się da, a poprawki w sumie można zlecić sztucznej inteligencji, to jest naprawdę miła odmiana.
W dalszej części na pochwałę zasługują rysunki Allo i kolory Scalii. Przyznam szczerze, to było moje pierwsze spotkanie z tą dwójką. Nigdy wcześniej też nie słyszałam ich nazwisk i jako fanka Burtona z pewną dozą sceptycyzmu zastanawiałam się, czy podołają wyzwaniu i będą potrafili w pełni oddać charakter Burtonowskiego mroku. Nastawiłam się na rozczarowanie i krytykę, a spotkała mnie miła niespodzianka. Już pierwszy przegląd stronic dał mi poczucie, że Deborah Allo i Roberto Scalia doskonale rozumieją klimat i wiedzą, jak go stworzyć. O ile dla Deborah to nie jest żadna nowość, bo zgodnie z informacjami podawanymi przez portal freshcomics.us, zilustrowała już 5 innych opowieści z Miasteczka Halloween, to dla Roberta jest to absolutny debiut.
Rysunki są na tyle szczegółowe, aby nawet w dalszej perspektywie można było dostrzec twarze bohaterów. Miłym akcentem było umieszczenie znanych z „Soku z żuka” robaków piaskowych, które spotykamy podczas wizyty Babojagołaka u ustępującego z tronu Edgara w jego podziemnej jaskini. Użyte kolory odwrotnie do panującego klimatu śmierci są żywe, głębokie i różnorodne, co tworzy przyjemną dla oka atrakcję. Nawet ciemniejsze kadry i fragmenty są wystarczająco czytelne, aby nie zmuszać czytelnika do zwiększonego wysiłku.
Czy przy tylu zaletach i pochwałach, cokolwiek mogło się nie udać? A no mogło. I z przykrością muszę stwierdzić, że jest to… fabuła.
Wydawca wskazuje, że „Miasteczko Halloween. Dyniowy Król” jest pozycją dla wszystkich, bez względu na wiek, płeć czy cokolwiek innego. Przy czym określenie „dla wszystkich” odgrywa tu kluczową rolę, bo… nie da się wszystkich zadowolić. Osobiście jednak ograniczyłabym docelową grupę odbiorców do dzieci, po prostu. Historia, pomimo zawarcia kilku intryg i wzbudzenia w czytelniku pytań „Jak to się skończy?”, „Co będzie dalej?”, w gruncie rzeczy nie jest szczególnie skomplikowana. Łatwo przewidzieć rozwój wydarzeń, co odbiera cenny element zaskoczenia.
Z pewnością nie oceniam tej opowieści jako nudnej, bo do tego jednak jest jej daleko. Ale szczerze wątpię, że starszy nastolatek, a tym bardziej dorosły czytelnik będzie chciał do niej wrócić.
Jak wspomniałam na początku, „Dyniowy król” to historia o przyjaźni, władzy, rywalizacji i wszystkim, co jest z tym związane. Jeśli szukacie pierwszego komiksu dla swojego dziecka, rodzeństwa czy innego kuzynostwa, to zdecydowanie polecam. Uważam, że jest on na tyle neutralny, aby zainteresować młodego czytelnika tą formą opowiadania i zachęcić go do głębszego wejścia w świat komiksu. Będzie to tak samo ładny, jak i wartościowy podarunek, który nauczy małego człowieka, czy i jakich poświęceń jest warta przyjaźń.
Powyższa recenzja była możliwa dzięki uprzejmości Egmont Polska, który bezpłatnie podzielił się nami egzemplarzem – dzięki! Jeśli chcielibyście zgarnąć jeden dla siebie, zapraszamy tutaj.