W zeszłym roku informowaliśmy, że Jennette McCurdy – była gwiazda popularnych seriali dla młodzieży Nickelodeon – wydała autobiograficzną książkę, w której 30-latka rozliczyła się ze swoją trudną przeszłością. „I’m Glad My Mom Died” szturmem wspięło się na listy amerykańskich bestsellerów, zdobywając uznanie krytyki, która doceniła książkę za udaną próbę opowiedzenia o trudach dorastania pod dyktando toksycznej matki. Jennette obnażyła nie tylko dysfunkcję własnej rodziny, ale i wymierzyła kilka celnych policzków w branżę aktorstwa dziecięcego, dzieląc się ze swoimi fanami długo skrywanymi, nie zawsze przyjemnymi historiami zza kulis powstawania „iCarly” czy „Sam i Cat”. Tekst zdobył uznanie również w Polsce, gdzie ukazał się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka na początku tego roku jako „Cieszę się, że moja mama umarła”. Uniwersalizm i pierwszoosobowa dobitność doświadczeń Jennette stała się źródłem inspiracji dla wielu twórców w każdym wieku, którzy – wkładając we własne usta słowa autorki – dokonują interpretacji głośnej książki za pomocą różnorodnych środków ekspresji, jakie oferuje, dajmy na to, teatralna forma monodramu. Świetnym tego przykładem jest jednoosobowy spektakl, który odbył się w warszawskiej Big Book Cafe 20 września. Aktorka i reżyserka Anna Próchniak brawurowo wprawiła fragmenty „Cieszę się, że moja mama umarła” w życie, uczłowieczając obecną w tekście gorycz i moc płynącą z wypowiedzenia na głos tego, co zbyt długo pozostawało niewypowiedziane. Wydarzenie zostało zorganizowane z inicjatywy Fundacji Kultura Nie Boli.
Trwający około 75-minut monolog (czy raczej: po prostu emocjonalny odczyt fragmentów autobiografii) wykonany został w sposób bardzo minimalistyczny. Anna Próchniak po prostu usiadła na krześle przed publicznością i zaczęła czytać, okazjonalnie zawieszając głos czy wzrok przy mocniejszych fragmentach. A tych nie brakowało – „Cieszę się, że moja mama umarła” to wdzięczny materiał do wykonu, który rozpoczyna się iście po hitchcockowsku i od samego początku przykuwa uwagę zarówno czytelnika, jak i słuchacza. Oto bowiem narratorka kreśli w wyobraźni odbiorcy scenę, w której siedzi przy łóżku pogrążonej w śpiączce matki, co prowadzi ją stopniowo do zatopienia się w krainie wspomnień. Wspomnień, na bazie których wyjawiony zostaje narcyzm rodzicielki, wszechobecna presja i zagubienie młodej, niewinnej dziewczyny, która nawet nie miała okazji zabrać głosu w sprawie własnej przyszłości. Dziewczyny, dla której zdobyta sława i uwielbienie były niczym więcej, jak wiecznym przypomnieniem zmarnowanego dzieciństwa.
Słyszałem o głośnej książce McCurdy już wcześniej, dlatego udając się do Big Book Cafe byłem bardzo ciekawy, jak zostanie on zinterpretowany i zaprezentowany przez reżyserkę. Anna Próchniak dokonała stosownej selekcji w materiale źródłowym, dzięki czemu jej występ nie jest banalnym odczytaniem, a artystycznym skrótem, w którym znalazły się wybrane fragmenty książki dotykające jej wiodących tematów – destrukcyjnej relacji Jennette z matką, wpędzenia w zaburzenia odżywiania czy pierwszych kroków w świecie castingów dla nieletnich. Osobiście cieszy mnie ten wybór – pokusa zaprezentowana przed publicznością całego tekstu z pewnością była silna, ale występ straciłby wtedy na treściwości. Wchodzenie w szczegóły dobrze sprawdza się w przypadku literatury, ale nie zawsze jest dobrym pomysłem w teatrze. Dlatego też strategia przyjęta przez reżyserkę polegająca na „wyciosaniu” tekstu źródłowego jest zrozumiała i doskonale się sprawdza. Poszczególne, często zakończone dobitną puentą ustępy przeplatane są chwilami wyciszenia czy krótkich wstawek melodycznych, w trakcie których Próchniak – ucharakteryzowana nieco, ale nieprzesadnie na autorkę – wpatruje się w widownię, dając wyraz swojej bezsilności wynikającej bezpośrednio z bieżącego przepracowywania trudnych, nierzadko szokujących wręcz wyznań. Efekt końcowy jest przejmujący: Anna Próchniak, podobnie jak Jennette McCurdy, nie przemawia bowiem w imieniu tylko swoim, ale również i w imieniu wszystkich tych, którzy doświadczyli podobnej traumy. I upewnia się, że jej wyznanie tym razem nie zostanie zignorowane.
Zostało to zresztą idealnie uwypuklone przez przestrzeń Big Book Cafe, które nie jest teatralną estradą, a kameralnym przybytkiem, gdzie łatwiej nawiązać bezpośredni kontakt z każdym z odbiorców niż w przypadku teatrów, gdzie miejsca na widowni liczy się w setkach. Dzięki temu całość monologu zachowała jedyny w swoim rodzaju charakter intymnego wyznania, co jest w przypadku takiej książki jak „Cieszę się, że moja mama umarła” wartością nieocenioną.
Dlaczego? W każdym innym kontekście książka Jennette McCurdy to historia wielowymiarowa. Można ją odczytywać, na przykład, z perspektywy fana zainteresowanego ciekawostkami zza kulis jego ulubionych seriali z okresu dorastania; można traktować ją jako psychologiczną analizę przypadku destrukcyjnej relacji córki z matką; można też postrzegać całość po prostu (albo: aż) jako krytykę iluzorycznego amerykańskiego snu, który zostaje zdemaskowany jako machina wyzysku skierowana w najmłodszych, dziecięcych gwiazd, którzy wydają się, jakby zdobyli w życiu wszystko, a tak naprawdę nie mogą spojrzeć w lustro bez zalania się łzami. I oryginał literacki jest tym wszystkim, lecz „Cieszę się, że moja mama umarła” w interpretacji Anny Próchniak to przede wszystkim intymna historia o dorosłej osobie, której za młodu odebrano glos i w chwili obecnej robi wszystko, co tylko może, aby ponownie go odzyskać. Bardzo mnie cieszy, że Jennette McCurdy na moment zawitała do warszawskiej kawiarni – wyznania takie jak te powinny trafiać na jak najszerszy grunt, zwłaszcza gdy są przygotowanie z takim zaangażowaniem, jak odczytanie Anny Próchniak.