Powoli możemy już spokojnie nazwać największym międzynarodowym sukcesem litewskiego kina. Marija Kavtaradze otrzymała nagrodę dla najlepszej reżyserki na festiwalu w Sundance. Ta 32-letnia artystka wśród swoich największych inspiracji wymienia m.in. trylogię „before” Richarda Linklatera, co mówi nam dużo o spektrum wrażliwości w jakim chce opowiadać o uczuciach. Filmy o miłości były, są i będą w kinie wiecznie żywe. Przyciągają widzów zarówno w formie melodramatów, jak i komedii romantycznych, jednak coraz rzadziej zyskują szerokie uznanie krytyków. Powoli doskonale łączy smutek z radością i powinno zjednać ludzi niezależnie od ich oczekiwań.
Podstawowym pytaniem, które zadaje się drugiej osobie, żeby ją lepiej poznać, jest: „czym się zajmujesz”? Elena i Dovydas nie musieli sobie go zadać, ponieważ poznali się w pracy: ona jest nauczycielką tańca, a on tłumaczem języka migowego, który miał jej pomóc z grupą osób głuchoniemych. Już od samego początku zawód, który jest równocześnie pasją, stanowił ostoję ich relacji. Reżyserka filmu posiada ogromne umiejętności w opowiadaniu o osobnych ludziach RAZEM. Scen, w których dwójka bohaterów występuje wspólnie, jest równie dużo co tych, w których obserwujemy ich pomiędzy spotkaniami. Dla Eleny intymność stała się publiczna – czy to za sprawą tanecznych performanceów, czy imprez w klubach. Dovydas jest zamknięty w swoim świecie, do którego nie wie, jak należy zaprosić drugą osobę, a może wcale tego nie pragnie. Para wymienia się spostrzeżeniami na temat funkcjonowania świata i doświadczeniami życiowymi. Co najważniejsze, romans wypada naturalnie, chociaż jest nieoczywisty. Mężczyzna to człowiek powściągliwy jeśli chodzi o kontakt cielesny i sam przedstawia siebie jako osobę aseksualną. Tymczasem kobieta pracuje ciałem podczas zmysłowych tańców i lubi przelotne łóżkowe uniesienia. Marija Kavtaradze wcale nie kręci epopei na temat tego, jak można pogodzić różnice pomiędzy ludźmi i odnaleźć w życiu szczęście. Każda scena w jej filmie jest niezbędna by stworzyć zniuansowany portret bohaterów, którzy równocześnie powinni, ale często nie potrafią być razem. Całkowicie przyziemne sprawy, jak wizyta w McDonaldzie lub żart z gumki do włosów, w obiektywie reżyserki zyskują niesamowity urok, który wielu z nas stara się wydobywać w gąszczu codziennych sytuacji. W wielu amerykańskich filmach, autorstwa bardziej doświadczonych reżyserów mających do dyspozycji gwiazdorską obsadę, mamy do czynienia z wymuszeniem romantycznych sytuacji. Przykładem może być spacer w blasku księżyca po europejskiej stolicy. Powoli w pełni wystarczy przechadzka po dniu w pracy, w wielkomiejskie południe, pomiędzy samochodami z obitymi zderzakami. Wilno na pewno nie znalazłoby się w pierwszej dziesiątce najbardziej urokliwych miejsc polecanych na miesiąc miodowy. Podczas gdy filmowcy lubią stawiać na miasto jako bohatera, obiektyw kamery najczęściej kierują w stronę zachodu. Zachwycanie się obrazem Litwy jest równie przewrotne, co oglądanie filmu o miłości osoby aseksualnej. Film bierze swój urok nie z miejsc, a z ludzi.
Powoli to film konsekwentny, trzymający się wiernie swojej wizji opartej na dialogach w połączeniu z symbolami. Osobiście jestem entuzjastą filmów „przegadanych” i najczęściej sięgam po produkcje anglojęzyczne. Podczas tego seansu żałowałem, że nie rozumiem języka, w którym mówią do siebie bohaterowie, jednak potem dotarło do mnie, że przecież rozumiem go doskonale. Maestria scenopisarska polega właśnie na tym, żeby znaleźć z widzem wspólny język, nawet jeśli nie używa się tych samych słów. W dialogach często padają zwroty, które wydają nam się znajome. Takie, które sami mogliśmy chwilę wcześniej skierować do drugiej osoby, stojąc w kolejce do kinowej sali. Nie dotyczy to tylko relacji miłosnych, lecz koniecznego zrozumienia i komunikacji, która jest podstawą, żeby przyjaźń przezwyciężyła wszelkie przeszkody. Dynamika dialogów nie pozostawia żadnych złudzeń, że mamy do czynienia ze scenariuszem doskonałym, który dobrze rozumie własne atuty i wie jak chce konstruować historię. Pomimo głębokiej psychologii bohaterów, nie odpycha widza zbytnim przeintelektualizowaniem. Niektóre sceny mogą wydawać się zbyt oczywistymi wyborami, jak np. ślub brata, który rzecz jasna zbliża parę. Nie możemy jednak mieć za złe Mariji Kavtaradze stosowanie podobnych klisz. Jej film opowiada o prostych ludziach w (nie)banalnym życiu. Całkowicie rozumiem jaką rolę w scenariuszu pełni kontrastujący wątek przyjaciółki Eleny, która wstąpiła do zakonu. Podczas gdy protagonistka, pisząc kolokwialnie, mizdrzy się z przypadkowymi mężczyznami w klubie, jej znajoma wybrała życie w cnocie. Pomimo, że jest to interesujące zagadnienie, konwersacje z tamtą postacią wydały mi się zupełnie nieangażujące, zwłaszcza w porównaniu do pozostałych interakcji w filmie. Prawdopodobnie dwójka głównych bohaterów tak bardzo pochłania naszą uwagę, że podświadomie popychamy ich z powrotem do siebie, spragnieni kolejnych dialogów pomiędzy postaciami zagranymi przez Gretę Grinevičiūtė i Kestutisa Cicenasa. Aktorka i aktor zasługują na dodatkowe wyróżnienie pod względem nadania duszy swoim postaciom za pośrednictwem języka tańca i języka migowego. W połączeniu słów i gestów Marija Kavtaradze być może nie znajduje recepty na szczęście i idealny związek, ale odnalazła sposób, żeby pokazać nam, że takie związki i tak nie istnieją, a sztuka bycia razem jest sztuką przezwyciężania problemów. Tym samym Powoli możemy dopisać do anty-idealistycznego zwrotu, który ostatnio następuje w kinie popularnym. W znanym romantycznym schemacie postacie napotykały problemy w relacji tylko po to, żeby finalnie je przezwyciężyć. Rola ideologiczna takich filmów miała przywrócić ludziom wiarę w prawdziwą miłość i szczęście z drugą połówką. Dzisiaj filmy mówią do nas: czasami jesteś samotny/samotna i to też jest OK. W XXI wiecznych produkcjach wartych naszej uwagi (np. 500 dni miłości lub wspomniane wcześniej dzieła Richarda Linklatera) coraz częściej spotykamy fatalne przypadki rodzaju: dobra osoba, zły czas. Nawet komedie romantyczne stały się nieco bardziej melodramatyczne, a Janusz Morgenstern wyprzedził swoje czasy ustanawiając w Do widzenia, do jutra nurt kina situationshipów, którego dziedziczką jest litewska reżyserka.
Większość ludzi usłyszała o filmie Powoli za sprawą obecnego w nim tematu aseksualności. Jest to dwuznaczny precedens, w którym z jednej strony wspieramy widoczność takich osób, ale z drugiej strony pojawia się obawa, czy przypadkiem nie uczyni się z nich obiektu marketingowego. Marija Kavtaradze rozwiała moje obawy, nie czyniąc z postaci Dovydasa sensacji, tylko pokazując za jego sprawą inne oblicze romantyczności. Ustami Eleny, reżyserka zadaje pytania, które mogą towarzyszyć podczas seansu widzom niezaznajomionym z tym rodzajem seksualności. Nie ma tu miejsca na tematy tabu, lecz jest dbałość o to, żeby dialogi nie zostały przeszarżowane. Uważam, że Powoli to najbardziej wyrywający się ze schematów seksualnych film od czasów Sesji (2012) w reżyserii Bena Levina.
Historia miłości pomiędzy tancerką i tłumaczem języka migowego to słodko-gorzki romans na miarę naszych czasów. Powoli pokazuje, że intymność cielesna nie jest tak ważna jak bliskość duchowa. Za pragnieniem drugiej osoby zawsze musi podążać poświecenie dla niej. Litewski film to piękne i wzruszające kino, które obejrzane na odpowiednim etapie życia, powinno przemówić do widza i poruszyć go dogłębnie. Refren produkcji, którym jest piosenka o przyklejeniu drugiej połówki serca gumą do żucia, to idealne podsumowanie poetyckiej prostoty Mariji Kavtaradze. Tutaj gra wszystko – od muzyki po uczucia, a dudniący bas w tle zgrywa się z uderzeniami serc widzów.
Moja ocena: 9/10.
Chcesz dowiedzieć się więcej na temat aseksualnośći? Poczytaj o książce Asy!