„Istoty fantastyczne” („If”) to najnowszy film w reżyserii Johna Krasinskiego, który to na czas realizacji produkcji zdecydował się zrobić sobie małą przerwę od rozwijania świata „Cichego miejsca”. Kreatywny obrót o 180 stopni to mało powiedziane – podczas gdy poprzednie dwa filmy reżysera ustanowiły go jako wyrazisty i świeży głos współczesnego, napięciowego horroru, „Istoty fantastyczne” to… film familijny, i to z gatunku tych, gdzie na ekranie spotykają się zarówno prawdziwi aktorzy, jak i bohaterowie całkowicie wygenerowani komputerowo. Efekt końcowy to produkcja z ambicjami „Siedmiu minut do północy”, której subtelnością bliżej do „Pana Poppera i jego pingwinów”, choć trzeba zaznaczyć, że wrażliwe, charakterystyczne dla Krasinskiego oko reżyserskie gdzieniegdzie się tu przebija. Ale czy to wystarczy, aby nazwać „If” spełnionym filmem?
Krótka notka o reżyserze
Kariera reżyserska Johna Krasinskiego z pewnością warta jest śledzenia. Znany m.in. z roli Jima Halperta aktor stanął po raz pierwszy za kamerą przy okazji „Brief Interviews with Hideous Men”, niezależnej ekranizacji opowiadań Davida Fostera Wallace’a, która zdobyła uznanie widowni w Sundance, notując entuzjastyczne recenzje. Następnie, w 2016 roku, Krasinski wyreżyserował dramat obyczajowy „Hollarsowie”, w którym również zagrał u boku Anny Kendrick. Po raz kolejny nie była to zbyt „duża” produkcja, ale ponownie spotkała się z uznaniem w Sundance; Peter Travers, dziennikarz „Rolling Stone” w swojej recenzji wyraził pogląd, że Krasinski wziął na warsztat wyświechtane do granic możliwości tropy („Hollarsowie” był komediodramatem o dysfunkcyjnej rodzinie) i nadał im świeżości dzięki wrażliwemu spojrzeniu i niecodziennemu poczuciu humoru. Prawdziwy przełom w filmografii twórcy nastąpił niespełna dwa lata później, w 2018 roku, kiedy to premierę miało „Ciche miejsce” – znakomicie przyjęty horror science fiction z Emily Blunt (prywatnie żoną Krasinskiego) w roli głównej. Film był nie tylko świetnie oceniany przez krytyków, ale okazał się również box-office’owym przebojem, co poskutkowało szybkim zamówieniem i realizacją sequela. Druga część „Cichego miejsca”, również w reżyserii Krasinskiego, trafiła na ekrany w 2021 i powtórzyła sukces swojego poprzednika, co było o tyle imponujące, że tym razem film zmuszony był walczyć o widownię świeżo po lockdownie. I choć wszyscy spodziewali się, że na fali wznoszącej popularności Krasinski niezwłocznie zajmie się kolejną, oficjalnie zamówiono już przez Paramount trzecią częścią „A Quiet Place”, reżyser na swój kolejny projekt wybrał właśnie „Istoty fantastyczne” – produkcję familijną, którą również napisał i wyprodukował z ramienia własnego studia Sunday Night Productions. O czym opowiada film?
Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Johna Krasinskiego
Główną bohaterką „If” jest Bea (Cailey Fleming), dziewczynka, która zmuszona jest opuścić dom rodzinny na rzecz Nowego Jorku z powodu przeciągającego się leczenia ojca (w tej roli sam Krasinski, najwidoczniej nie potrafiący powstrzymać się od występów we własnych produkcjach). Na miejscu Bea odkrywa, że posiada zdolność widzenia niewidocznych dla innych wyimaginowanych przyjaciół innych ludzi, którzy – zapomnieni przez swoich właścicieli – błąkają się samotnie po ulicach miasta. Dziewczynka decyduje się połączyć siły z mieszkającym po sąsiedzku nieznajomym (Ryan Reynolds), aby odnaleźć panów zapomnianych tytułowych istot fantastycznych, a tym samym: zaprowadzić nowo poznanych przyjaciół do domu.
Fabularny punkt wyjścia jest obiecujący i z miejsca przykuł moją uwagę; bardzo cenię sobie udane familijniaki, więc premise a’la „Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Foster” przywitałem z radością. Tym bardziej zaproponowany przez reżysera, który z nawiązką udowodnił mi już swój talent do opowiadania emocjonalnych historii. I tutaj pojawia się już mój pierwszy problem z „If” – „Ciche miejsca” kipiały od niewypowiedzianych emocji, lecz tam mieliśmy do czynienia z thrillerami, które polegały na ciszy, przez co każdy dialog i interakcja miały podwójne znaczenie. Można powiedzieć, że reżyser doskonale dopasował czynnik ludzki do gatunku, jednocześnie przerażając i budując zaangażowanie widza względem rodziny głównych bohaterów. Zanim wyruszycie na mnie z widłami, że porównuję film rodzinny do horroru – dajcie mi chwilę, zaraz przejdę do argumentów. „Istoty fantastyczne” nie mają już tak łatwo, ponieważ korzystają z konwencji kina familijnego, adaptując wszelkie jego wady i zalety. Prowadzi to do sytuacji, że dosyć ambitny scenariusz momentalnie ulega spłyceniu przez formułę, która niejako wymusza na twórcach banalizację i nadmierną ekspozycję w dialogach. Inni współcześni reżyserzy tworzący w tym gatunku, jak chociażby odpowiedzialny za „Paddingtony” czy „Wonkę” Paul King, zdają sobie z tego sprawę i uatrakcyjniają swoje filmy warstwą techniczną, humorem i charyzmatycznymi występami aktorskimi, dążąc do złotego środka pomiędzy kinem atrakcyjnym wizualnie dla dzieci i tematycznie wystarczająco rozrywkowym, aby utrzymać też uwagę dorosłego. „Istoty fantastyczne” w teorii mają wszystkie te elementy, ale w praktyce nie wychodzą one tutaj za dobrze.
Istoty nie takie fantastyczne?
Jasne, film technicznie daje radę, ale „daje radę” to, mówiąc delikatnie, rozczarowujący rezultat, gdy mówimy o superprodukcji z budżetem w wysokości 110 mln dolarów. Design tytułowych, wymyślonych przyjaciół jest bardzo nierówny i choć znany z plakatów, włochaty Blue wygląda dobrze, tak cała reszta pozostawia sporo do życzenia. I nie jest to wyłącznie wina niskiej jakości samych efektów specjalnych (choć tego też nie można wykluczyć), ale braku wyrazistości wizji, krótko mówiąc – nijakości projektów postaci. Ciężko wyobrazić sobie, aby dzieciom mocniej serce zabiło do stworków, które z dzisiejszej perspektywy nieco trącą myszką i budzą skojarzenia z grami video sprzed… no może nie dwóch dekad, ale z piętnastu lat na pewno. Co ciekawe, film pod każdym innym względem technicznym jest świetny. Zdjęcia Janusza Kamińskiego wypadają znakomicie (przynajmniej wtedy, kiedy faktycznie jest okazja coś w tym filmie ładnie wykadrować – czyli nie za często), podobnie jak muzyka Michaela Giacchino, która nadaje niektórym scenom podniosły, baśniowy klimat. Niemniej i w tym wypadku zawodzi przede wszystkim obrany kierunek; co z tego, że całość sygnuje dobry motyw muzyczny, skoro jest on użyty zbyt często, bez wyczucia i wręcz nieco nieznośnie?
W przypadku humoru mamy z kolei do czynienia z sinusoidą. Raz trafia w sam punkt, innym razem ląduje poza tarczą, ale w ogólnym rozrachunku klimat całości jest dosyć sympatyczny. Podobnie jak występ i postać samego Reynoldsa, czyli TEGO znanego aktora, który ma za zadanie dźwigać sceny w towarzystwie dziecięcego leadu – lecz tutaj też pojawia się dysonans, bo co z tego, że Reynolds w udany sposób „reynoldsuje”, skoro nie dostał za bardzo nic do zagrania? Niemniej warto pochwalić główną bohaterkę – Cailey Fleming zalicza udany występ i tworzy interesującą, angażującą postać, która w dobry sposób uosabia archetyp dziecka w kryzysie dorastania. Z jednej strony zbyt dojrzała, by wszystko przykrywać eskapizmem, z drugiej na tyle młoda, że ciężko jej w pełni przyjmować świat ze wszystkimi jego przywarami.
Dziecięca wrażliwość vs. rzeczywistość
Nieco lepiej jest z samą warstwą tematyczną i ogólną fabułą, w której faktycznie czuć próbę uchwycenia dziecięcej perspektywy w formie nieco naiwnej, ale łapiącej za serce kinowej historii o potędze wrażliwości w obliczu niejednokrotnie wymagającej rzeczywistości. To potrzebny społecznie trop i cieszę się, że został tutaj dosyć zgrabnie wykorzystany – nawet, jeśli wszystko inne pozostawia, w moim odczuciu, sporo do życzenia. Niemniej szkoda, że scenariusz jest zbyt subtelny dla najmłodszych i zanadto bezpośredni dla starszych. Powoduje to, że „Istoty fantastyczne” to taki… film dla każdego i nikogo jednocześnie. W tylu aspektach udany, co rozczarowujący. Mimo tego, jeśli szukacie produkcji, na którą możecie zabrać ze sobą dzieci, produkcja paradoksalnie może okazać się dobrym wyborem – zawsze jest szansa, że ich dojrzewająca i ufna percepcja pomoże im dostrzec w filmie Krasinskiego coś więcej, niż może się wydawać nam, często zbyt na chłodno kalkukującym dorosłym. Bo też między innymi o tym jest ten film – o oddaniu zaufaniu i głosu swojej grupie docelowej. To, mimo kilku nieznacznych potknięć, robi świetnie, ale ciężko przewidzieć, którym widzom tego typu obraz przypadnie do gustu jako film sam w sobie.