Większość z nas zdaje sobie sprawę, że unowocześnianie klasyków, czy to polskiego, czy amerykańskiego kina jest dość… ryzykowne. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym takim filmem, zapowiedzią remake’u kolejnego klasyka, spotykają się one z coraz większą dezaprobatą ze strony odbiorców. Prawdopodobnie za kilka lat widzowie będą podobnie wspominać nową Akademię. Trzeba oddać twórcom, że ten film jest pod kilkoma względami wyjątkowy, a nawet… niespotykany na skalę polskich produkcji.
Już od pierwszych minut zostajemy oczarowani pięknymi ujęciami gór, rzek i cudownych krajobrazów. Twórcy, pokazując nam zdjęcia z różnych państw, chyba chcieli się popisać i zapowiedzieć nam jak dobrze będzie wyglądać cały film pod względem technicznym. Tak właśnie jest. Zarówno zdjęcia, jak i efekty (których w samej Akademii jest naprawdę dużo) wyglądają genialnie. Efekty specjalne są na najwyższym poziomie, porównywalnym do filmów z Hollywood. Gdybym miał oceniać film przez wyłącznie techniczny pryzmat, wystawiłbym minimum 9/10. Niestety, mam wrażenie, że twórcy za bardzo skupili się na świetnych efektach, a za mało na warstwie fabularnej.
Muszę przyznać, że miałem duże nadzieje związane z tą produkcją. Patrząc na obsadę czy podmioty związane z powstawaniem tego filmu (takie jak Polski Instytut Sztuki Filmowej czy TVN Warner Bros Discovery), ciężko nie zauważyć, że o filmie miało być głośno nie tylko u nas, ale i za granicą. Niestety, produkcja ma wiele wad, których zakrycie olśniewającą szatą graficzną, nie wystarczy.
Jednym z grzechów głównych nowej Akademii Pana Kleksa jest niepotrzebna amerykanizacja wszystkiego. Na początku filmu dowiadujemy się, że Ada (w filmie książkowego Adama, zamieniono na Adę), mieszka w polskiej dzielnicy w Nowym Jorku. Niektórzy mieszkańcy tego osiedla mówią po polsku, a inni po angielsku. Z początku myślałem, że taki zabieg będzie mieć znaczenie w historii samej Ady, jednak tak się nie stało. Ten motyw jest pokazany tylko na początku filmu, chyba wyłącznie po to, żeby przypodobać się amerykańskim odbiorcom. Fabularnie to też nie ma sensu, bo po co pokazywać dzielnicę w USA, w której 90% osób mówi po polsku? Prościej byłoby osadzić tą scenę w Polsce, a jeśli twórcom aż tak bardzo zależało na pokazaniu wielkomiejskiego zgiełku, mogli się pochwalić centrum któregoś z większych polskich miast.
Akademia Pana Kleksa i jego fabuła, ta nieszczęsna fabuła. Pierwszy i drugi akt były całkiem ok, z małymi nieścisłościami fabularnymi. Akcja nabiera tempa w dobrym momencie, chociaż w trzecim akcie często niepotrzebnie zwalnia. Ostatni akt, jest najgorszy w całym filmie. Główna historia została pod koniec poprowadzona w strasznie nijaki sposób. Ostatnie kilkanaście minut konfliktu z Wilkusami to jedno wielkie nieporozumienie. Wygląda to tak, jakby scenarzystom nie chciało się kończyć tej historii i napisali coś na szybko, byle dotrzeć do napisów końcowych. Końcówka jest dla mnie rozczarowująca, nie tylko pod względem nijakości i przewidywalności, ale też przez zmarnowany potencjał.
Przeczytaj również: Najlepsze filmy na Boże Narodzenie! Wybór redakcji Kącika Popkultury
Właśnie ten niewykorzystany potencjał zaskakuje mnie najbardziej. W połowie filmu poznajemy Akademię oraz samego Profesora Ambrożego Kleksa. Wówczas twórcy dają popis swojej wyobraźni i pokazują nam naprawdę niezwykłe sztuczki. Tym bardziej dziwi mnie, że tej wyobraźni zabrakło w dalszej części filmu. W pewnym momencie Ada widzi przejścia do różnych światów bajkowych. Wówczas wchodzi do tych najnudniejszych i najbardziej byle jakich, które w ogóle nie wyglądają jak baśniowe uniwersa.
Siedziba Akademii prezentuje się świetnie (tam też mają miejsce najlepszy momenty filmu), ale reszta świata wypada słabo. Nawet osada Wilkusów jest brzydka, jest po prostu ciemna, absolutnie nijaka, mimo mroku jaki (chyba) miał tam panować.
Tomasz Kot wcielający się w tytułowego profesora, Piotr Fronczewski jako Doktor oraz sama Antonina Litwiniak jako Ada Niezgódka, wypadają genialnie. Aktorsko każdy dawał radę, jednak to ta trójka moim zdaniem wypadła najlepiej. Było widoczne, że Kot jako Ambroży Kleks bawi się swoją rolą. Momentami przypomina weselszego Dumbledoore’a. Antonina wcielająca się w główną bohaterkę pokazała swój ogromny talent, co imponuje, tym bardziej że aktorka ma zaledwie 14 lat! To niezwykłe, patrząc na to jak świetny występ dała. Danuta Stenka oraz Sebastian Stankiewicz również wypadli dobrze, jednak postać, w którą wcieliła się Stenka, była bardzo słabo napisana.
Muzycznie, film również jest nierówny. Znajdzie się kilka piosenek, które świetnie wykonano, między innymi ,,Witajcie w naszej bajce” czy piosenka Sanah – ,,Jestem twoją bajką”. Reszta jednak nie zapadła mi w pamięć i już po wyjściu z kina o nich zapomniałem.
Wiem, że ,,Akademia Pana Kleksa” to jest film dla dzieci. Jednak nie można tym usprawiedliwiać tak słabego zakończenia filmu. Tym bardziej, gdy mamy do czynienia z tak ogromnym potencjałem jaki drzemie w tej historii. Mimo licznych wad, ,,Akademia Pana Kleksa” to film, który warto pokazać młodszym odbiorcom, chociażby mając na uwadze, że cała ta historia czegoś uczy. Podążanie za swoimi marzeniami jest bardzo ważne i to jak mantra jest powtarzane przez większość historii. Uważam, że również starsi widzowie mogą wyjąć naukę z tego filmu – powinniśmy okazywać sobie więcej empatii i zwykłego zrozumienia.
Jak zaklęcia rzucane przez Kleksa, tak samo magia tego filmu prysła na początku trzeciego aktu. Jestem rozczarowany, ale mam nadzieję, że twórcy wyciągną lekcję z tej produkcji i następna część będzie lepsza. Moja ocena to 5/10.
Film mogliśmy obejrzeć przedpremierowo dzięki uprzejmości NEXT FILM, za co serdecznie dziękujemy.