Album „Most Heksagon” wziął mnie kompletnie z zaskoczenia. Historia autorstwa Richarda Blake’a, która na pierwszy rzut oka wygląda na dosyć generyczne high-concept science fiction, okazała się być fascynującą wędrówką w poszukiwaniu nieznanego. Wędrówką, w której wszelkie odpowiedzi są na tyle mgliste, że niejako wymuszają na czytelniku ponowne sformułowanie pytań.
Fabuła komiksu koncentruje się na Adley – córce uwięzionych w równoległym wymiarze odkrywców Jacoba i Eleny. Dziewczyna, obdarowana tajemniczym darem jasnowidzenia, rozpoczyna wędrówkę w obcy świat wraz z towarzyszącym jej rozumnym robotem Stadenem. Przestrzeń, w której się znajdują, uchyla się przed wszelkimi prawami fizyki i znanymi człowiekowi mechanizmami strukturalnymi, przez co wędrówka szybko nabiera charakteru nieprzeniknionej, międzywymiarowej odysei. Adley i Staden, od lat szykujący się do tych poszukiwań, są co prawda dosyć wprawionymi eksploratami obcych światów – lecz czy nawet oni będą w stanie stawić czoła rzeczywistości, który zdaje się funkcjonować bez żadnych wyraźnych zasad?
„Most Heksagon” to przede wszystkim historia wizualna. Przedstawiona wyżej fabuła ma co prawda swoje rozwinięcie i puentę, ale sercem dzieła Blake’a są impresjonistyczne kadry i to, jak za ich pomocą autor rysuje przed czytelnikiem świat tytułowego Heksagonu. Całość, z racji na niedużą liczbę dialogów, można przekartkować bardzo szybko, ale kompletnie mijałoby się to z zamierzonym celem, czyli wędrówką samą w sobie poprzez kontemplację i medytację nad ciekawą, misternie uknutą wizją świata przedstawionego. Jeśli więc oczekujecie po historiach sci-fi przede wszystkim wbijającej w ziemię historii, nie tędy droga – Blake, będący jednocześnie scenarzystą, jak i ilustratorem, skupia się głównie na doświadczeniu i zamknięciu na paruset stronach esencji frapującej, niebanalnej przestrzeni. Lecz co warto zaznaczyć: mimo że spędzamy z Adley sporo czasu w obcym wymiarze, większość lektury jesteśmy trzymani na chłodny dystans. Przypomina to trochę wystawę muzealną; oglądane dzieła, nieważne jak piękne, praktycznie nigdy nie dają nam się bliżej poznać.
Wspomniana narracja wizualna mocno kontrastuje z opowieścią. Podczas gdy rysunki imponują zobrazowaniem ulotności i pieczołowitością kreski, paraboliczna fabuła „Mostu Heksagonu” składa się z charakterystycznych dla high sci fi motywów – takich jak sztuczna inteligencja, płynna cielesność i futurystyczna utopia – które w zakończeniu łączą się w niebanalną opowieść o zacieraniu granic poznania i przekroczeniu humanizmu. Mówiąc kolokwialnie, proponowana historia „daje do myślenia” i jest bardzo zastanawiająca, co pozornie nie idzie w parze z impresjonizmem narracji. Niemniej artystyczny sznyt Blake’a sprawia, że połączenie to sprawdza się znakomicie, a po zakończeniu lektury łatwo jest spojrzeć z nostalgią na dopiero co przeczytane rozdziały. Dlaczego? Bo wizualna podróż tego typu nauczyła nas dostrzegać – dostrzegać szczegół i kształt tam, gdzie pozornie ich nie ma. Bo, choć to takie proste, to właśnie w nieładzie kryje się największy porządek poznawczy. Lecz czy kiedykolwiek będziemy gotowi na krok ku destrukcji własnych, z roku na rok coraz bardziej ugruntowanych przekonań?
„Most Heksagon” to nie jest pozycja, którą zapamiętacie za bohaterów czy zwroty akcji. Lecz jest to historia, której głębia i wizualnie dopracowanie składają się na jedyny w swoich rodzaju rodzaj doświadczenia – transcendentalnego doświadczenia podróży ku nieznanemu. I choćby z tego powodu warto się dziełem Richarda Blake’a zainteresować, zwłaszcza jeśli oczekujecie od komiksów możliwości zwiedzenia nowych, unikatowych światów. Mimo że spojrzenie czytelnika rozmyślnie trzymane jest na dystans, to zdecydowanie jest tu na czym zawiesić oko. A jeśli przy okazji cenicie sobie nieco filozoficzne spojrzenie na dalsze losy ludzkości w dobie rozwoju technologii, to już w ogóle poczujecie się tu jak w domu.
Komiks do recenzji otrzymaliśmy w ramach współpracy z Non Stop Comics, za co serdecznie dziękujemy. Recenzowaną pozycję znajdziecie tutaj.
Zobacz również: „Cholerna sakura” [RECENZJA]