Po ciepło przyjętych w recenzjach oraz nagradzanych filmach „To my” i „Uciekaj” utalentowany reżyser nie traci formy i powraca z trzecim, równie udanym filmem. Mimo wielu elementów wspólnych ten film znacząco różni się od poprzednich filmów reżysera. Czego więc można się spodziewać po „Nie!” Jordana Peele.
Dawno temu na dzikim zachodzie
Głównymi bohaterami filmu są rodzeństwo OJ i Emerald Haywood, których rodzina zajmuje się szkoleniem koni występujących w Holywoodzkich produkcjach. Po tajemniczej i niewytłumaczalnej śmierci ojca zmuszeni są oni do przejęcia rodzinnego biznesu. Idzie im to ma tyle nieudolnie, że nie pozostaje im nic innego jak sprzedaż koni. Sprzedają je okolicznemu biznesmenowi prowadzącemu park rozrywki stylizowanego na dziki zachód. Już śmierć ojca głównych bohaterów wprowadza nas w klimat filmu i przedstawia motyw niewytłumaczalnych zjawisk, który będzie, nam towarzyszył aż do końca produkcji. Tajemnicza śmierć rodzica jest dopiero początkiem, całej serii tajemniczych wydarzeń, których zaczynają doświadczać mieszkańcy kalifornijskiej doliny.
Powiew świeżości
To, co zaskakuje względem poprzednich produkcji reżysera to jawna zmiana tonu i wydźwięku filmu. Nie spodziewajcie się tutaj niezwykle skomplikowanych symboli, alegorii i wielkiego przekazu. Tym razem na ich rzecz Peele położył nacisk na widowisko i tworzenie swoistej laurki dla rzemiosła, jakim jest kinematografia. Mimo to wciąż nie zabrakło tu komentarzy na tematy wszechobecnej cyfryzacji, kapitalizmu, rasy, psychologii strachu i filmu jako widowiska. Jednak w dalszym ciągu jest tu tego o wiele mniej niż w poprzednich filmach.
Prawdziwe widowisko
Jak już wspomniałem, ten film na pierwszy plan swojej historii wysuwa widowisko, co też mocno widać. W końcu budżet „Nope!” to prawie 70 milionów dolarów, kiedy poprzednie produkcje kosztowały kilka razy mniej. Jakiś czas przed premierą Jordan Peele wypowiedział się, że pisał film, kiedy przyszłość kina była niepewna. Pewnie też dlatego ten film w tak dużej mierze opowiada o tworzeniu filmów i o tym, czym wiążę się ten biznes jak np. z pożądaniem pieniądza czy targanymi twórcami rozterkami natury moralnej. W wielu momentach widać, że reżyser garściami czerpał inspiracje z twórczości Stevena Spielberga i nie raz, na ekranie można było zauważyć odniesienia do „Szczęk” czy „Bliskich Spotkań Trzeciego Stopnia”. Co też nie dziwi, zważywszy na to, że „Szczęki” do dziś uznawane są przez wielu za podręcznikowy wręcz przykład kinowego widowiska.
Niepokój i tajemnica
Nieodłącznym elementem towarzyszącemu widowisku jest jego obraz. W przypadku „Nie!” za kamerą stanął Hoyte Van Hoytema, który perfekcyjnie sobie poradził ze scenami na szerokim planie. Dzięki swojej pracy udało mu się zamienić dolinę, w której rozgrywała się akcja filmu w prawdziwy mały dziki zachód. Co warto wspomnieć film czerpie również z westernów i podobne odniesienia pojawiają się w filmie wiele razy.
Świetna obsada
Na pochwałę zasługuje również obsada filmu, którą bez większego zaskoczenia Jordan Peele poprowadził wręcz doskonale. Daniel Kaluuya, wcielający się w apatycznego i nieśmiałego Otisa Juniora razem Keke Palmer grająca jego ekscentryczną siostrę Emerald stworzyli świetny i dopełniający się duet. Poprzez kontrast ich osobowości, oglądało się ich wspólne interakcje z prawdziwą przyjemnością. Brandon Perea, który wcielił się rolę Angela, wprowadził do filmu o dziwo pasującego tu lekkiego klimatu, humoru. W filmie pojawiają się również Steven Yeun i Michael Wincott, ale niestety jest ich tu niewiele. A szkoda, bo panowie dobrze odnaleźli się rolach showmana i ekscentrycznego reżysera (Panie Michaelu, coż za głos!).
Strach i niepokój.
Z wszystkich trzech filmów reżysera ten najmniej przeraża, ale nie oznacza to, że nie jest straszny. Przez większość filmu panuje w film nastrój tajemnicy, niepokoju i osaczenia, które odczuwalne jest nawet na otwartej przestrzeni. Raczej nieczęsto się zdarza w horrorach, żeby to ciemny dom kojarzony był z bezpieczeństwem, a nie otwarta przestrzeń. Osoby od realizacyjnej strony filmu odwaliły tu kawał niezłej roboty. Mniej więcej przez pierwszą część filmu ten bawi się z nami w kotka i myszkę, a dzięki niedopowiedzeniom i tajemnicy, klimat, który zostaje dzięki temu uzyskany, sprawia, że oglądając, widz odnosi wrażenie, że sam obcuje z czymś niewytłumaczalnym. Nie brakuje tu jednak elementów klasycznych horrorów jak budująca napięcie muzyka czy jumpscare’y. Jeśli nie lubicie ich tak samo, jak ja to bez obaw, nie ma ich dużo.
Podsumowanie
Finalnie „Nie!” Jordana Peele jest kolejnym, jego trzecim już udanym filmem. Co potwierdza też zresztą pokaźna ilość pochlebnych recenzji. Zupełnie innym od reszty filmów jego dorobku, ale jednocześnie bardzo podobnym. Nie znajdziecie tu równie głębokiego przesłania co w jego wcześniejszych filmach. Dostaliśmy dzieło, które na poziomie wizualnym jest perfekcyjne i niezwykle zjawiskowe (Jeśli macie okazję to oglądajcie w IMAXIE!”. Realizacja, scenariusz, reżyseria i aktorstwo na najwyższym poziomie. Zdecydowanie warto wybrać się do kina, bo właśnie dla takich filmów jak ten powstało to medium. Prawdziwe kinowe widowisko.