Disney przed premierą „ECHO” zapowiedział, że ten serial otworzy nową gałąź produkcji o nazwie „Marvel Spotlight”. Projekty spod tego szyldu mają cechować się nieco głębszym podejściu do postaci i fabuły, a przy tym nie być tak mocno osadzone w głównym nurcie MCU, żeby to nowy widz mógł łatwiej wejść w ten świat i nie być od razu zasypany masą filmów i seriali do nadrobienia. Na papierze brzmi to świetnie. Disney od czasów powstania ich własnej platformy streamingowej, forsował produkcje MCU. Wydawał ich dużo, niestety często kosztem jakości. Więc jak w nowej formule sprawdza się „ECHO”? Zapraszam do recenzji.
Klasycznie jeśli chodzi o moją znajomość komiksów, na wstępie powiem, że nie znałem postaci Mayi Lopez, czyli tytułowej Echo, z komiksów. Raz widziałem ją w którymś z kreskówkowych seriali o Spider-Manie. Gdy ponad dwa lata temu dostaliśmy serial „Hawkeye”, gdzie Echo pojawia się po raz pierwszy w MCU, nie interesowała mnie ta postać. Głównie dlatego, że nie była postacią, a bardziej narzędziem by coś w fabule się zadziało. Ten brak zainteresowania utrzymywał się, dopóki nie zobaczyłem zwiastuna. Ładne kadry, w tle czuć jakąś intrygę, no i co dla mnie najważniejsze nie ma tutaj żadnego multiwersalnego zagrożenia, czy innego wychodzącego poza sferę wyobrażenia o wszechświecie złego charakteru. Zwykły przyziemny serial o bohaterce z ulicznej strony Marvela. Oczywiście nie będę kłamał, że przyciągnął mnie też Kingpin czy pojawienie się Daredevila, jednak chciałem się skupić na głównej bohaterce.
Fabuła serialu dzieje się po wydarzeniach z serialu „Hawkeye”, gdzie Maya musi poradzić sobie z przeszłością i nadać swojemu życiu nowy kierunek. Splot wydarzeń prowadzi ją do powrócenia w rodzinne strony, gdzie musi przypomnieć sobie swoje pochodzenie oraz jakimi wartościami się w życiu kieruje, by ocalić wspólnotę i bliskich. Na początku, dopóki akcja nie biegnie na złamanie karku, wszystko jest świetnie, poznajemy nieco bardziej jak Maya sobie radziła w mieście. Dowiadujemy się, kim jest, poprzez retrospekcje, czym kieruje się w życiu i jakie relacje ma z innymi postaciami. Potem akcja przenosi się do rodzimego miasteczka Mayi, gdzie dostajemy ciekawe sceny przedstawiające różne obrzędy czy też historie rdzennych amerykanów. To wszystko tym nieco wolniejszym tempem, doskonale wprowadza nas w ten świat. Jednak na tym zalety się kończą i pojawia się pierwszy poważny problem serialu.
Z jednej strony chce być tym przyziemnym ulicznym serialem, a z drugiej pojawiają się wątki mitycznego pochodzenia Mayi. Niestety w żaden sposób serial nie próbuje tego połączyć. Widzimy, że Echo ma jakieś wizje, coś w przeszłości się wydarzyło, ale tak naprawdę nic nie zostaje wyjaśnione. Do końca serialu nie wiemy, jak moce Echo działają, czym dokładnie zajmowali się jej przodkowie. Nawet sama bohaterka nie zastanawia się nad tym, dopóki nie jesteśmy tuż przed finałem i w szybko napisanym dialogu nagle ogarnia, że faktycznie warto się tym zainteresować. To powoduje, że cały serial gubi swoją tożsamość, nie wie, w którą stronę ma iść, a jako że czas jest ograniczony do 5 odcinków, no to finał musi to ze sobą wszystko spiąć, co wychodzi pokracznie i po finale trochę nie wiemy co się stało dokładnie.
Wada ta eskaluje nawet w postaciach, które są niekonsekwentnie prowadzone. Z jednej strony Maya ma być antybohaterką, co jej miejskie porachunki argumentują, a z drugiej w rodzinnych stronach staje się grzeczniejsza w swoich poczynaniach jeśli chodzi o relacje, bo w scenach akcji siłą rzeczy musi być brutalna, ponieważ serial jest w kategorii wiekowej 16+. To samo tyczy się postaci Kingpina, który w zasadzie oprócz tego samego aktora nie wiele go łączy z jego poprzednimi wystąpieniami. To częsta bolączka Marvela, ponieważ nie potrafią pisać czarnych charakterów, nawet gdy dostają rozwiązanie gotowe no bo Kingpin z Netflixa był przecież wybitny.
Czysto aktorsko, wcielająca się w postać Echo – Alaqua Cox – wypada tutaj świetnie. Jako osoba głucha, gra też postać, która musi posługiwać się językiem migowym. Wychodzi to aktorce bardzo przekonująco, nie tylko gestami, ale również ogólną mową ciała przekazuje emocje, które są potrzebne w danej scenie. W wielu scenach akcji, czy też dialogowych, wykorzystywano zabieg tłumienia dźwięków, by lepiej wczuć się w sytuacje postaci. Ważną rolę w serialu gra również postać Kingpina, w którego wciela się niesamowity Vincent D’Onofrio. Razem z Alaquą na ekranie tworzą nieoczywistą relację ojca i córki. Na ekranie wypadają świetnie, szkoda, że ogranicza ich kiepski scenariusz. W serialu pojawia się również Charlie Cox jako Daredevil, natomiast nie ma on znaczącej roli.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: DRUGI PO BOGU – JASON STATHAM JAKO „PSZCZELARZ” [RECENZJA]
Od strony technicznej ciężko jest się do czegoś przyczepić, w końcu dostajemy ładne kadry. Uwielbiałem gdy Maya jeździła po miasteczku na motorze, jako że sceny były kręcone w plenerze to kiepskie CGI nie psuło widoków. Sceny walki jak najbardziej na plus, jednak trochę brakowało tego uczucia siły ciosów, w wielu momentach trochę przypominało to taniec, ale to mała wada. W produkcjach MCU często dostawaliśmy znakomitą choreografię walk, jednak wszystko psuły pocięte kadry i montaż, tutaj wiele scen jest nagrywanych ciągiem. Bardzo podobała mi się sekwencja intra, a muzyka pasowała idealnie do tempa akcji.
Podsumowując, trochę zawiodłem się na „Echo”, nie miałem dużych oczekiwań, jednak przed premierą dałem się złapać na te ładne zwiastuny i obiecanki. Oczywiście nie uważam, żeby serial był zły, sądzę, że to dobry początek by w przyszłości inne seriale Marvela uczyły się od „ECHO” tego spokoju w opowiadaniu historii poprzez konkretne sceny dialogowe. Niestety i tutaj finał musiał być na szybko zrobiony.
Ocena 6/10
Zalety
- Znakomite kadry
- Dobre sceny akcji
Cons
- Podwójna fabuła serialu
- Niekonsekwentnie prowadzenie postaci
- Niesatysfakcjonujący finał