Po średniej „Księdze Boby Fetta” nijakim drugim sezonem „Mandaloriana” i miernym „Obi-Wanie Kenobim” zdawałoby się, że jesteśmy już skazani na Gwiezdne Wojny, w których kreatywność i dobry scenariusz zaniknęły, a fanserwis i nostalgia to jedyna słuszna droga dla marki. Na szczęście zdaje się, że istnieje jeszcze dla nas ostatnia nadzieja. Rewelacyjny Andor” „rozkręca się z tygodnia na tydzień, a dziś na dodatek dostaliśmy „Opowieści Jedi” – animowany serial przybliżający nam losy dwójki bohaterów z odległej galaktyki, Ahsoki Tano i Hrabiego Dooku. Jak wypadły ich nowe historie? Przekonajcie się sami.
Nowe historie
„Opowieści Jedi” są sześcioodcinkowym serialem animowanym, który udowadnia, że Dave Filoni najlepiej odnajduje się w tworzeniu animacji, i to właśnie na nich powinien się skupić. Nowa kosmiczna produkcja skupia się na losach dwóch postaci upadłych Jedi i pokazuje ich dwa odmienne plany na odejście z zakonu i zmianę swojego życia. Odcinki podzielono na równo. Trzy dla Ahsoki, trzy dla Hrabiego i zaprezentowano je widowni chronologicznie. Dzięki czemu zaczynamy historię od narodzin młodej padawanki Anakina. W kolejnych odcinkach obserwujmy wewnętrzne przemiany Dooku i jego losy w okresie filmowych prequeli. A seans kończymy razem z Ahsoką już po czystce Jedi. Dzięki czemu otrzymujemy kolejne elementy układanki, które dopowiadają pewne historie i zapełniają filmowe, jak i serialowe luki świata odległej galaktyki. Szkoda tylko, że niektóre elementy układanki są tu zwyczajnie niepotrzebne…
Padawanka
Najsłabszym elementem serialu są odcinki poświęcone młodej Torgrutance. Nie od dziś wiadomo, że Ahsoka jest oczkiem w głowie Dave’a Filoniego i umieszcza ją w swoich produkcjach, gdzie tylko może. Niestety, od dłuższego czasu zaczyna się to odbijać się to marce czkawką i podobnie jest tak w tym przypadku. Odcinki jej poświęcone niewiele wnoszą do znanej nam historii i równie dobrze mogłoby ich nie być. Są schematyczne, nieciekawe i oglądając je można odnieść wrażenie, że widzieliśmy już je nie raz. Tak że zdaje się, że jest to kolejna już produkcja, w której Ahsoka pojawia się tylko dlatego, że mogła się pojawić. A szkoda, bo moim zdaniem jest wielu innych Jedi, którzy bardziej zasługują na opowiedzenie swoich historii. Na szczęście połowa Dooku sporo nadrabia.
Upadek Hrabiego
Największym atutem i siłą „Opowieści Jedi” są trzy odcinki poświęcone postaci Hrabiego Dooku, którego ostatni raz mogliśmy zobaczyć w animowanych „Wojnach Klonów”. Poznajemy go jako niekonwencjonalnego mistrza Jedi, którego trapią wątpliwości co do słuszności swoich działań. W każdym odcinku widzimy jego niejednoznaczność, przemyślenia i skłonności do przemocy, przez co jest postacią, która działa inaczej i ma inne sposoby na rozwiązywanie konfliktów niż Jedi, których poznaliśmy do tej pory. Odcinki te są świetnym dopełnieniem filmowych prequeli i rzucają nowe światło na filmowe wydarzenia, przez co jego postać staje się jeszcze bardziej zniuansowana. Najlepszym i najbardziej przełomowym odcinkiem jest epizod czwarty, który ukazuje nam upadek mistrza Jedi i jego ostateczne przejście na ciemną stronę mocy.
Niedosyt
O ile połowa Dooku jest świetna i dostarcza masę dobrej rozrywki, to gorsza połowa Torgrutanki sprawia, że finalnie czuć po obejrzeniu niedosyt. „Opowieści Jedi” są serialem na tyle krótkim, że można go obejrzeć już przy jednym posiedzeniu. Odcinków jest tylko sześć i nie trwają dłużej niż 15-20 minut. Moim zdaniem produkcja byłaby o wiele ciekawsza, gdyby zdecydowano się poświęcić tą gorszą połowę serialu innym postaciom, bo nie wątpię, że historie wielu z nich byłyby o wiele ciekawsze. Już miałem uruchamiać kolejny odcinek, a tu okazało się, że to już koniec. Mam nadzieję, że w drugim sezonie znajdzie się więcej odcinków i twórcy zdecydują się poświęcić je komuś innemu. Sam lubię postać Tano, ale czuję już przesyt jej występami. Co za dużo to nie zdrowo, a jest wiele opowieści z odległej galaktyki, które jeszcze trzeba opowiedzieć.
Dobrze wrócić do domu
Miłym elementem serialu są występy gościnne licznych postaci jak Mace Windu, Obi-Wan Kenobi, Qui Gon Jinn, jak i sporo innych znanych twarzy, którzy przewijają się przez wszystkie odcinki. Występy te nie są wymuszone ani inwazyjne i czuć, że są integralnymi częściami odcinków. Nie ma tu machania flagą nostalgii czy próby łatania dziur fabularnych gościnnymi występami. Pojawiające postaci mają tu swoje miejsce, a ich udział w serialu ma sens.
Powrót jakości odległej galaktyki
Animowane Gwiezdne Wojny przyzwyczaiły nas do wysokiej jakości samej warstwy graficznej i takie też są „Opowieści Jedi”. Produkcja wraca do oprawy artystycznej znanej z finałowego sezonu „Wojen Klonów” czy „Parszywej Zgrai”. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie jest to śliczny serial. Tutaj nawet wypalone i jałowe ziemie wyglądają dobrze i są w stanie cieszyć oko. Mam nadzieję, że doczekamy się większej ilości animowanych produkcji w uniwersum, bo w przeciwieństwie do seriali aktorskich, wyglądają zwyczajnie dobrze.
Podsumowanie
„Opowieści Jedi” to kolejna dobra animowana produkcja ze świata „Star Wars”, która zaprzepaściła swoją szansę na to, żeby być świetną. Odcinków jest zbyt mało i kończą się za szybko, ale mimo to warto się z nią zapoznać. Połowa Hrabiego Dooku stanowi świetne dopełnienie do znanej już historii i pozwala nam spojrzeć na niego z innej perspektywy. Mimo tego, że każdy z nich dzieli wiele lat, to widać, że są elementem jednej spójnej historii. Gorzej jest z drugą częścią produkcji, która wydaje się niepotrzebna. Niewiele wnosi i nie widzę powodów, żebym miał kiedyś do niej wrócić. Także finalnie otrzymaliśmy serial, który w połowie jest produkcją idealną. Uważam, że dla tej lepszej połowy warto się do niego przekonać. Musimy mieć nadzieję, że drugi sezon „Opowieści Jedi” z odległej galaktyki będzie jeszcze lepszy.
Serial obejrzycie na platformie Disney+.