Kącik Popkultury

Szukaj
Close this search box.

Pograłem godzinę w nowego „Kangurka Kao” i na gorąco dzielę się swoimi wrażeniami

Tate Multimedia było tak uprzejme, że zaprosiło mnie do swojego studia, posadziło przed komputerem, założyło na głowę słuchawki i pozwoliło na ponad godzinę w pełni zanurzyć się w ich najnowszej grze. „Kangurek Kao” to czwarta pełnoprawna odsłona popularnej, skocznej serii platformówek 3D, która podbijała serca graczy na samym początku XXI wieku. Nowy tytuł jest powrotem do znanej marki i jej technologicznym uwspółcześnieniem, z radością jednak donoszę, że rdzeń rozgrywki – a co za tym idzie, płynąca z niego frajda – pozostały bez zmian. „Kangurek Kao” ukaże się na PC oraz konsolach starej i nowej generacji już 27 maja. Jeśli, podobnie jak ja, stęskniliście się za kolorowymi platformerami na wzór „Spyro” czy poprzednich „Kangurków”, to zdecydowanie powinniście zaznaczyć tę datę w kalendarzu, gdyż wraz z początkiem popkulturowego lata czeka was obfita, growa uczta. Dawno nigdzie się tak przyjemnie nie skakało!

Przyjemnie kolorowy świat

Co w „Kao” cieszy najbardziej i rzuca się w oczy już po pierwszych minutach rozgrywki, to duże dopracowanie kolorystyczne grafiki i przyjemna dla oka paleta barw. Jedną z pierwszych lokacji jest bowiem znana ze zwiastunów Wyspa Hoppalo, która służy jako dom i startowa lokacja dla naszego głównego bohatera. Przestrzeń naprawdę dopieszczona i przyjemnie nasycona letnimi, przykuwającymi do ekranu kolorami – „Kangurek Kao” to idealny tytuł dla młodszych graczy, ale i starszym, jak ja, ciężko będzie oprzeć się urokowi oprawy graficznej, którą już teraz uznaję za ogromny plus całości. Ciężko znaleźć na obecnym rynku platformówek tak kolorowe i wprawiające w dobry nastrój przez sam swój wygląd tytuły. Wracając jednak do Hoppalo – to właśnie za pośrednictwem wspomnianej Wyspy będziemy przez resztę gry udawać się w rozmaite, egzotyczne miejsca. Jako Kao mamy więc do dyspozycji półotwarty świat, który możemy w dowolny sposób zwiedzać i przeczesywać w poszukiwaniu dukatów. Co więcej – każdy z ukończonych już poziomów możemy z poziomu wyspy powtarzać, aby uzupełnić znajdźki.

Sama wyspa nie jest jednak wyłącznie lokacją pretekstową, gdyż możemy w niej porozmawiać z bohaterami pobocznymi i uzupełnić zasoby (wydać dukaty na odnowienie zdrowia lub wykupienie kolejnego życia) przed kolejną podróżą. Właśnie, bohaterami pobocznymi – po raz pierwszy w historii serii dane nam jest poznać inne, należące do uniwersum kangury! I to gadające! Jako wieloletni fan poprzednich części „Kangurka”, który wielokrotnie zastanawiał się nad tajemnicami lore’u tej produkcji, jestem tym faktem niezwykle usatysfakcjonowany. Nasz bohater – co wiemy już z dema – również przestał być niemy i może wchodzić z innymi postaciami w dialog. To duży krok na przód względem poprzedników; postaci jest więcej, a świat znacznie bardziej pełny treści, co tylko potęguje wrażenie przeżywania wciągającej przygody. Zwiedzanie kolejnych planszy to prawdziwa gratka i ciężko nie robić tego z szerokim uśmiechem na twarzy – „Kangurek Kao” to bezczelnie kolorowy eskapizm, którego wszyscy na świecie desperacko teraz potrzebujemy.

Portale do innych światów

Twórcy dołożyli wszelkich starań, aby lokacje wydały się możliwe jak najbardziej żywe i dynamiczne. Mieszkańcy wyspy Hoppalo mają swoje codzienne rytuały i bolączki, z którymi chętnie się z nami dzielą. Nawet niektórzy napotykani przeciwnicy mają własne życia – jak charakterystyczne, zgniłozielone ropuchy, które przerywają swój rytualny koncert, żeby tylko stanąć nam na drodze. Podoba mi siię bardzo design wszystkich postaci, który budzi skojarzenia z przaśnością znanych z „Rundy 2″ piratów czy charakterystycznych krabów. Jeden z nowych bohaterów – mentor Walt, niby mistrz Shifu z „Kung Fu Pandy” – wprowadza nas w świat gry i wyjaśnia jego zasady.

Walt informuje nas, że na wyspie Hoppalo pojawiły się tajemnicze portale prowadzące do innych światów. Portale rozrzucone są po całej wyspie, a chcący je przekroczyć (i tym samym robić postęp w fabule) gracz zmuszony jest kolekcjonować specjalne, rozrzucone po lokacjach runy. Takie więc będzie nasze zadanie – zaliczenie etapów w celu odnalezienia run, które pozwolą nam rozpocząć kolejny poziom, i tak dalej. A w jakim celu w ogóle udajemy się w wędrówkę – to już będziecie musieli odkryć sami, powiem jedynie, ze w przeciągu nieco ponad godziny udało mi się zaliczyć dwa poziomy (w tym ten znany z wersji demonstracyjnej) oraz zaliczyć swoją pierwszą walkę z bossem. Poziomy – oczywiście – skrywają wiele sekretów, przez co wskazane jest ich kilkakrotne ukończenie w stylu odkrycia całej zawartości. To duży plus w stronę regrywalności – nowy „Kangurek Kao” nie będzie grą na raz. Ja sam tak dobrze bawiłem się w wersji demo, że ukończyłem ją trzykrotnie, a zapoznanie się z pełniakiem tylko to wrażenie potwierdza.

Kao potrafi spuścić łomot

Każdy fan oryginalnej trylogii poczuje się tutaj jak w domu – zakres ruchowy naszego kangurka w zasadzie się nie zmienił, a jedynie zyskał na płynności. Nadal będziemy podwójnie doskakiwać do wysoko zawieszonych półek, „wydłużać” szyję w tafli wody i strącać ogonem obiekty zawieszone wyżej od nas (choć już bez charakterystycznego okrzyku al’a karate – tęsknię za „hiiija!”). Największą innowacją w mechanice jest rozbudowany system walki – rękawice bokserskie nie służą nam już tylko do trzymania gardy i wymierzania pojedynczych policzków, ale do łączenia ich w satysfakcjonujące kombinacje w stylu batmanowej serii „Arkham”. Walka jest płynna i miejscami nawet przyjemnie wymagająca, zwłaszcza jeśli zależy nam na serii celnych ciosów. Pojawiły się również finishery! Gdy przeciwnik leży, mamy możliwość dobicia go w zwolnionym tempie jak zawodowiec; kangurek Kao nigdy jeszcze nie był takim bezwzględnym, wyćwiczonym w boju bokserem. No, ale cóż – rękawice zobowiązują.

Frajdy i wyzwania dostarcza też warstwa platformowa, która – za sprawą licznych przeszkadzaczy – potrafi dać mocno w kość. Klasycznie: timing is everything. Poziom trudności wydał mi się wyważony świetnie – na tyle wymagający, że nie wszystko szło jak z płatka, ale też na tyle przystępny, żeby nie popaść w frustrację. Doskonale sprawdziło się to w walce z pierwszym bossem (nawiasem – bardzo pomysłowym), którego pokonanie wymagało dogłębnego poznania jego ruchów i zręcznego unikania szybkich ataków. Potrafiąca zmieniać swoją postać w niszczycielskie tornado małpa Terror najpierw sama czai się na nas niczym zabójczo szybki Diabeł Tasmański, a następnie wchodzi w jakiś stan zen, w którym nasyła na nas serię kilku błyskawicznych, krzyżujących się tornad jednocześnie. Aby ją pokonać musimy zręcznie wymijać tornada, po czym wycelować w kryształy podtrzymujące wiszący nad Terrorem żyrandol. Przeciwnik bardzo w stylu „Kangurka Kao”, żywcem wyjęty z „Rundy 2″. Cieszy też konsekwencja kolorystyczna – to, co w grze wrogie i nieznane, ubrane jest w ciemnofioletowe barwy doskonale kontrastujące z wakacyjnością wyspy Hoppalo.

Kaopedia

Wartym uwagi dodatkiem jest również fakt wprowadzenia do gry „Kaopedii” – miniencyklopedii wyjaśniającej kolekcjonowane w grze znajdźki, używane przedmioty oraz zawierającą sylwetki napotykanych bohaterów z krótką ich charakterystyką. Gdy odkryjemy coś nowego, na ekranie rozbłyśnie napis „Dodano nowy wpis do Kaopedii” – a do samej „Kaopedię” możemy z łatwością przejść w dogodnym momencie z poziomu menu. To fajny gest, który z pewnością ucieszy najmłodszych, ale i starym wyjadaczom pomoże połapać się w ilości rzeczy do zbierania – znajdziek i ogólnie przedmiotów w grze jest całkiem sporo.

Tak właśnie wyglądała moja godzina z nowym „Kangurkiem Kao”. Nie znalazłem nic, do czego mógłbym się szczególnie przyczepić – no, może poza średnio dopasowanym do ruchu ust voice actingiem bohaterów. To jednak zaledwie niewielka rysa na całości, w którą grało mi się naprawdę znakomicie. Nie mogę doczekać się pełnej wersji i już w tej chwili oddycham z ulgą, że Tate Multimedia udało się stworzyć naprawdę udany powrót uwielbianego przez polskich graczy bohatera. Wielkie dzięki za zaproszenie do studia i cofnięcie mnie z powrotem do beztroskich czasów dzieciństwa – wychodzi na to, że odwaliliście kawał dobrej roboty.

Podobał Ci się artykuł? Udostępnij!

Facebook
Twitter
Pocket
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

O Autorze

Picture of Robert Solski

Robert Solski

Student czwartego roku polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim i eskapista, który tak samo jak filmy pożera książki, a ostatnio też coraz częściej gra – i wirtualnie, i planoszowo. Stara się oglądać jak najwięcej kina niezależnego, usilnie jednak przeszkadza mu w tym słabość do blockbusterów i seriali. Lubi pisać o wszystkim, co go otacza – zwłaszcza o popkulturze.

Kategorie

Rodzaje Wpisów

Najnowsze Wpisy