Wspominać – jak to łatwo powiedzieć, a jednocześnie, chciałoby się rzec, jak trudno napisać. Motyw powrotu do własnej przeszłości atakuje nas w ostatnich latach popkulturowo na każdym kroku, czy to za sprawą nieprzemijającej mody na wszelkiej maści autobiografie, czy po prostu fabuły, w których twórcy niejako rozliczają się z własnymi wspomnieniami, wkładając je w losy fikcyjnych bohaterów. Wysyp filmów pokroju „Belfastu”, „Romy” czy „Fabelmanów” – pozornie podobnych w konstrukcji, a jednak różnych od siebie formą tak, jak tylko to możliwe – udowadnia, że kinematografia nie wykształciła uniwersalnego języka wspominania. To, po jakie metody sięgnie twórca, by opowiedzieć, dajmy na to, o swoim dzieciństwie, zależy tylko i wyłącznie od jego wrażliwości i indywidualnego, wizualnego postrzegania świata, co w przypadku filmu będzie mieć swoje przełożenie na dobranie konkretnych narzędzi narracyjnych – takich jak odpowiedni scenariusz, reżyseria montaż wybranych scen. Inaczej ze wspomnieniami radzi sobie literatura – można, wzorem melancholików, spoglądać na przeszłość pod kluczem „niczego, które boli”; można, jak Humbert Humbert z „Lolity” próbować oszukać samego siebie jako nierzetelny narrator, czy można też – niczym Marcel Proust – podejmować próbę uporządkowania własnego życia za sprawą chronologicznych właściwości języka. Charles Ryder – główny bohater „Brideshead Revisited” – łączy w sobie wszystkie te cechy i wiele więcej, czmychając wzdłuż swoich masywnych, spiżowych wspomnień niczym przezroczysty intruz. Powieść autorstwa Evelyna Waughn pełna jest nostalgii i niewyrażonego bólu, a wszystko to opisane oczami człowieka, który nigdy nie czuł się głównym bohaterem swojej własnej, życiowej historii. Oceniam „Powrót do Brideshead” w nowym przekładzie Ireny Dołeżal-Nowickiej wydanym nakładem Wydawnictwa Czarne.
Główny bohater powieści, Charles, to młodzieniec, który – jak wielu mu podobnych – opuszcza rodzinny dom w latach trzydziestych XX wieku w celu podjęcia nauki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Wielka Brytania tego okresu wciąż pełna jest specyficznych nastrojów powojennych, które znacząco wpływają na strukturę społeczeństwa – podczas gdy jedni doznają załamania wiary na skutek bestialskich wydarzeń okresu 1914-1918, inni kurczowo trzymają się katolicyzmu jako ostatniej deski ratunku w czasach wyczuwalnego schyłku. W tej drugiej grupie znajduje się m.in. lwia część rodziny Flyte’ów – przedstawicieli angielskich arystokratów, czyli grupy społecznej, która tylko pozornie zdaje się najmniej dotknięta przez Wielką Wojnę. Podczas studiów Charles szybko nawiązuje burzliwą, dwuznaczną przyjaźń z męskim paniczem rodu Flyte, Sebastianem, co bezpowrotnie wpłynie na początkowo beztroskie życia ich obojga. Charles zaczyna być regularnym gościem w siedzibie Flyte’ów, zabytkowej rezydencji Brideshead, gdzie poznaje resztę ekscentrycznej, charakternej rodziny Sebastiana. Akcja powieści rozkłada się na całość okresu przedwojennego – okresu, w którym beztroska mieszka się z stopniową utratą młodzieńczej niewinności i postępującą, wszechogarniającą nostalgią narratora spoglądającego na bezpowrotnie utracone wspomnienia z perspektywy trwającej już II wojny światowej.
Najciekawsza w „Powrocie do Brideshead” jest bez wątpienia kreacja głównego bohatera, a konkretniej: jego przezroczystość. Mimo że to oczami Charlesa śledzimy całą akcję, o samym zainteresowanym posiadamy jako czytelnik zaledwie szczątkowe informacje. Wiemy, że wychował się bez matki i że jego ojciec oszczędził na wyższą edukację syna, dzięki czemu Ryder ma szansę uczyć się ramię w ramię z przedstawicielami elit. I… to w zasadzie tyle; cała reszta uwagi narratora niemal całkowicie przechodzi na rodzinę Flyte’ów, dzięki czemu możemy podczas czytania doświadczyć ułamka tego fascynacji, jaka zrodziła się w świadomości Charlesa krótko po poznaniu Sebastiana. Fascynacji lojalnej, ale nie bez skazy, bo przesiąkniętej toksycznym przyzwoleniem na cierpienie – również i swoje własne. Charles nie posiada rozterek; jego oddanie jest całkowite i bezwarunkowe, a narracja kompletnie podporządkowana otoczeniu. Z drugiej strony – bije z niej taka nostalgia i szczerość przekazu, że jako czytelnik przyjmujemy kolejne jego słowa jako pewnik, nie kwestionując ich ani przez moment. Najwyraźniej widać Charlesa w krótkich scenach czystego szczęścia, które skupiają na sobie praktycznie cały bagaż emocjonalny „Powrotu do Brideshead”. Mimo że historia, jak wspomniałem wcześniej, rozgrywa się na przestrzeni wielu lat, to ciężko oprzeć się wrażeniu, że z perspektywy narratora opowiadana nam jest tylko po to, by zarysować odpowiednie tło do zaledwie dwóch, trzech scen będących sercem całej powieści i jednocześnie najboleśniejszymi, najbardziej poetyckimi wspomnieniami narratora. Wspomnieniami melancholika, dla którego wybuch II wojny światowej to zaledwie kolejna kropka na mapie cierpienia zamiast jego epicentrum.
Nie znaczy to jednak, że powieść Waughna nie porusza ważnych tematów społecznych. Dużo tutaj o katolicyzmie i przybieranej wobec niego postawie, relacyjnym pragmatyzmie i nawet – choć nieco zamglonym – homoseksualizmie; nie bez powodu „Brideshead Revisited” w momencie wydania (1945) wzbudziło sporo kontrowersji, które w nieco mniejszym stopniu utrzymują się po dziś dzień. Charakter relacji Charlesa i Sebastiana po dziś dzień pozostaje przedmiotem dyskusji, ale niezależnie od tego, jak zdecydujemy się ją postrzegać, na pierwszy plan powieści wysuwa się przede wszystkim arbitralność Charlesa wobec religii, którą – jako agnostyk – odrzuca i uważa za zbyt abstrakcyjny koncept, aby mógł on kreować nasze postrzeganie rzeczywistości. Interesująco kontrastuje to z desperackim uduchowieniem Flyte’ów i ich upartym, kurczowym trzymaniem się wiary w momencie nieuchronnie zbliżającej się globalnej katastrofy. Czy naprawdę wierzą, czy po prostu za wszelką cenę chcą wierzyć? To już zależy wyłącznie od czytelnika i tego, czy zdecyduje się on rozpatrywać „pamiętnik” Charlesa jako rzetelny zapis przeszłości, czy raczej nostalgiczną widokówkę, która puste miejsca pamięci wypełnia nieco przesadną nostalgią i melancholią. Niezależnie jednak od strategii interpretacji „Powrót do Brideshead” to niebanalny kawał angielskiej literatury, który przez bogatą garmażerię wątków i mniejszych lub większych prowokacji nie jest w stanie pozostawić czytelnika obojętnym.
Na koniec jeszcze krótko o nowym, polskim wydaniu powieści zaproponowanym przez Czarne, za którego pośrednictwem miałem przyjemność zapoznać się z powieścią. Przekład Ireny Doleżal-Nowickiej jest znakomity – książkę czyta się wartko i melodyjnie; tłumaczka przykłada dużą uwagę do rytmicznego przełożenia zdań zgodnie z oryginałem, dzięki czemu oddaje mu sprawiedliwość i niczym nie odbiega od znanej mi z fragmentów poetyki zaproponowanej przez samego Waughna. Książka jest starannie wydana i elegancko prezentuje się na półce – szczególnie doceniam wysoką jakość wykonania grzbietu, który, mimo częstego narażenia na zgięcie, do samego końca zachowuje gładkość i kształt. Nie można niestety tego samego powiedzieć o jakości złocistego wydruku tytułu na okładce, który po kilku intensywnych dniach użytkowania zaczął się nieco ścierać, ale to jedyny znaczący minus wydania, które poza tym prezentuje się po przyjemnie ekskluzywnie i w harmonii z nieprzeciętną zawartością, którą skrywa na ok. 360 starannie przygotowanych i zredagowanych stronach.
Książkę do recenzji otrzymaliśmy od Wydawnictwa Czarne, za co serdecznie dziękujemy.