Era nostalgii we współczesnym świecie powoli zaczyna wchodzić w punkt kulminacyjny, ale nim wszyscy do końca znudzimy się „odgrzewanymi kotletami” producenci mają dla nas jeszcze kilka propozycji. Chciałabym się przyjrzeć jednemu z seriali, który swoje życie zyskał dzięki ogromnej popularności produkcji z 2005 roku „Jak poznałem Waszą matkę?” – „Jak poznałam Twojego ojca?”.
Mamy rok 2050, Sophie postanawia opowiedzieć swojemu synowi historię jak poznała jego ojca, nie pomijając ciekawych i szalonych historii, które przeżyła po drodze z paczką swoich przyjaciół. Tak naprawdę znamy już potencjalnych kandydatów, ponieważ bohaterka zdradziła to w pierwszym odcinku, kiedy po poznaniu kilku nowych mężczyzn, przyznała, że jeden z nich stanie się ojcem jej dziecka. Zabieg zupełnie odwrotny od tego co zaprezentowano nam w „Jak poznałem Waszą matkę?”, gdzie tytułową bohaterkę poznajemy dopiero w ostatnim odcinku ósmego sezonu.
Kiedy serial po raz pierwszy pojawił się w serwisach streamingowych, bardzo spodobała mi się koncepcja „wyjawienia” nam na początku tożsamości ojca, ale co nie zgrywało się już tak dobrze? Paczka przyjaciół, która… nie bardzo się lubi. W tym roku powrócił drugi sezon przygód młodej Sophie i jej przyjaciół, o ile pierwszy sezon był mocno średni przez zerową chemie pomiędzy głównymi bohaterami, tak teraz widać, że aktorzy są bardziej zgrani. Mam wrażenie, że casting aktorów chciał pokazać oraz ująć w całości historii (a nie jako wątek poboczny) bardzo szeroką reprezentację społeczną, aniżeli rzeczywiste relacje pomiędzy aktorami. O ile naprawdę uważam, że postacie grane przez Chrisa Lowella (Jesse) oraz Suraja Sharmę (Sid) wyglądają na starych przyjaciół, o tyle Hilary Duff (Sophie) i Francia Raisa (Valentina) tworzą atmosferę nienawidzących się współlokatorek, które sytuacja finansowa zmusiła do wspólnej rzeczywistości.
Na pierwszym planie mamy Sophie oraz Jessiego i ich najbliższych przyjaciół – Sida i Valentinę (tak jak w pierwowzorze mieliśmy parę Teda i Robin oraz ich najlepszych kumpli Marshalla i Lily… wybacz Barney). W tle jak w każdym tego typu serialu musiał się pojawić przyjaciel spoza głównej układanki, tutaj dostajemy ich aż dwoje. Tom Ainsley jako Charlie kradnie każdą scenę, w której się znajduje, a jako dołączający do grupy, faktycznie pokazuję tę drogę od nieznajomego do przyjaciela i szczerze powiedziawszy… jestem bardzo ciekawa jak rozwinie się jego relacja z resztą grupy, a zwłaszcza z Jessem. Natomiast Tien Tran grająca Ellen jest niezwykle irytującą i niepotrzebną postacią, wciśniętą bardzo mocno na siłę, a przez jej obecność także możemy mieć poczucie, że ta grupa jest po prostu za duża.
Największym mankamentem tego serialu jest skupienie na zbyt dużej ilości bohaterów pobocznych, którym próbuje się dać ogromną rolę do odegrania, a przez to zapomina się o relacjach między głównymi postaciami. Hilary Duff gra bardzo dobrze, przekonuje mnie do siebie, jej Sophie przypomina Teda z pierwowzoru. Pokazuje nam swoją bohaterkę jako ciepłą, kochaną, czasem samolubną, ale przy tym wszystkim prawdziwą. Jest w stanie udźwignąć ten serial (postać okazała się również być w jednej czwartej polką, a słowo „pierogi” w jej ustach… nie ukrywam, łechcze moje polskie ego) jednak, jeśli scenarzyści nie skupią się mocniej na rozbudowaniu relacji między głównymi bohaterami i choć na chwilę nie zapomną o postaciach drugoplanowych, nie wróżę temu serialowi długiego żywota.
O ile postać dyrektora Drew grana przez Josha Pecka dodaje coś fajnego od siebie, wraca on zbyt często. Raczej wolałabym go widzieć jako charakter pojawiający się okazjonalnie, np.: jak Karen w „Jak poznałem Waszą matkę?”. Zupełnie niepotrzebnym wątkiem był także ślub i związek na odległość Sida, ponieważ wprowadził on dodatkowy chaos w całej fabule i zablokował rozwój postaci granej przez Suraja Sharme.
Na chwilę obecną pierwszy sezon ma u mnie ocenę 5/10, drugi idzie już wyżej 6,5/10, więc mam nadzieję, że tendencja ta się utrzyma w kolejnym sezonie, ponieważ finał drugiego sezonu miał bardzo mocny vibe pierwowzoru (który z jednej strony jest puszczeniem oka dla fanów oryginału, jeśli pamiętają finał pierwszego sezonu), a to wszystko za sprawą postaci Chrisa Lowella, który jest najjaśniejszym punktem tego serialu. To właśnie on daje mi poczucie, że faktycznie jesteśmy w świecie Teda i jego przyjaciół.
Jeszcze nie otrzymaliśmy oficjalnej informacji na temat ewentualnego powstawania trzeciego sezonu „Jak Poznałam Twojego Ojca?”, ale mam nadzieję, że dadzą im szansę… a także na to, że dostaniemy więcej cameo ulubionych postaci z „Jak poznałem Waszą matkę?”.
Przeczytaj również: „Ahsoka” – S01E01-2 – serial nie przypadnie do gustu wszystkim [RECENZJA]