[RECENZJA NIE ZAWIERA SPOILERÓW]
Na Netflix jest już dostępny serial Sandman. Niestety przed obejrzeniem produkcji nie zapoznałem się z materiałem źródłowym, który ma bardzo wymagających (co do adaptacji) fanów. Na wstępie wspomnę jeszcze, że serial w moim odczuciu jest jednym z najlepszych, ostatnich lat. Dlaczego?
Serial wyprodukował Warner Bros. Television Studios. Nad produkcją czuwał twórca oryginału Neil Gaiman. Wydaje się, że to właśnie dzięki niemu ten serial odnosi tak wielki sukces z perspektywy opinii krytyków. Ja będę wspomnianemu gronu opiniotwórców wtórował. (Krótsze podsumowanie znajdziecie na samym dole)
Piękne sceny, świetny montaż i VFX na wysokim poziomie
Sandman to przede wszystkim piękne widoki. Często mówi się o immersji w kontekście gier wideo, natomiast żaden wirtualny świat nie pochłonął mnie tak jak ten. Sceny w śnieniu, piekle czy innych krainach są bajeczne! Bardzo przemyślane i kreatywne. Wizualna strona produkcji nie pozwalała mi oderwać wzroku. Jest to zdecydowanie najpiękniejszy serial ostatnich lat. Serial Sandman to mix gatunkowy. Konwencja baśniowa przeplata się z obrazem współczesnego, realnego świata. Thriller miesza się z komedią. Jest to ogromna zaleta tej produkcji, choć na pewno nie było to łatwe do zrealizowania. Wyważenie żartu i powagi to nie proste do zrealizowania zadanie. Zarówno Neil Gaiman, jak i współpracujący z nim David S. Goyer oraz Allan Heinberg przygotowali wyśmienity scenariusz, nie tyle zarysowując bohaterów bardzo wyraźnie co dopieszczając każdy dialog czy monolog w produkcji.
Wspaniały casting
A propos bohaterów. W przeciągu wielogodzinnego seansu w produkcji przeplata się ich wielu i prawie każdy dostaje tyle czasu ekranowego ile powinien. Rolę tytułową dzierży Tom Sturridge, który jest cudowny, a Gaiman nie mógł trafić lepiej z castingiem. Cichy, zamknięty w sobie władca snów, który przeżywa, z perspektywy widza, niezwykle ciekawą historię. Od potężnego Nieskończonego – władcy krainy snów – do poniżonej przez człowieka istoty. Połowa serialu skupia się na jego podróży, celem której jest odnalezienie skradzionych mu artefaktów. Przez te 5 odcinków spotyka on wiele postaci. Między innymi braci Kaina i Abla, którzy w swoich zupełnie odmiennych charakterach są bardzo przekonujący. Egzorcystkę Johanne Constantine, którą wyśmienicie wykreowała Jenna Coleman. W produkcji pojawia się Gwendoline Christie jako Lucifer Morningstar. Spotkanie Władcy Snów z Władcą Piekieł to jeden z najlepszych odcinków serialu Sandman. Głównie ze względu na bardzo kreatywną potyczkę pomiędzy bohaterami. Zarówno w myśl samego pomysłu na nią, jak i realizacji. Choć bohaterowie walczą dialogiem, to ukazywane w tym samym momencie sceny, które są wizualizacją tych słów wprawiały mnie w osłupienie i wciskały w fotel (tak jak już pisałem – ten serial jest piękny!). Bardzo kreatywne i oryginalne podejście twórców. Ostatni raz równie kreatywną scenę w filmie czy serialu wdziałem w Multiverse of Madness. Piąty odcinek był jednym z najbardziej wciągających, trzymających w napięciu i poczuciu ekscytacji, która zaraz była hamowana przed eksplozją, przez kolejną i kolejną świetnie zrealizowaną scenę. Midpoint, czyli właśnie ten 5 odcinek, wybrzmiewa bardzo mocno i wpływa znacząco na całą historię, będą też sprawnym domknięciem połowy sezonu.
W kolejnych odcinkach pojawiają się nowi bohaterowie, jak na przykład Śmierć (siostra Morfeusza), której historia i motywy przekonują mnie najbardziej w całej produkcji. Kirby Howell-Baptiste wykreowała tę postać w bardzo przekonujący sposób. Na pochwałę zasługuje również Boyd Holbrook, który wcielił się w Koryntczyka. Jednak druga połowa sezonu, najbardziej skupia się na Rose Walker, która z czasem odkrywa, że ma w sobie moc wyłamania bariery dzielącej świat snu ze światem jaźni. Choć sama bohaterka jest napisana naprawdę świetnie to Vanesu Samunyai i jej gra aktorska jest co najwyżej przyzwoita, bardzo bezpieczna i poprawna. Co oczywiście nie oznacza nic złego, a potwierdza tylko, że aktorstwo stoi na wysokim poziomie. W kolejnych odcinkach kontynuowana jest oczywiście przygoda Morfeusza, który w dalszym ciągu wiele się uczy i przechodzi bardzo ciekawą drogę. W ostatnich minutach serialu jest on już nieco innym bohaterem niż na początku, oczywiście w dobrym kontekście. Twórcy napisali tę postać bardzo konsekwentnie.
Co nie zagrało?
Na koniec przyczepię się trochę do zmarnowanego potencjału niektórych bohaterów. Będzie to trochę na wyrost, bo mam na myśli trzecio, a nawet czwarto planowych bohaterów jak Hob Galding czy Pożądanie i Rozpacz (Nieskończeni – rodzeństwo Morfeusza). Są to bohaterowie, którzy mieli wpływ na przebieg historii, czy przemianę głównego bohatera, jednak ich ekspozycja była znikoma. Zwłaszcza jeśli chodzi o Pożądanie. Bohater eksponowany był nawet na plakatach promujących serial, a finalnie pojawił się raptem w 3 czy 4 scenach.
Plusy
- Realizacja, montaż i efekty specjalne
- Scenariusz i reżyseria
- Konsekwentne drogi, decyzje i przemiany bohaterów
- Casting
- Najpiękniejsze baśniowe sceny
Minusy
- Serial wzbudza zbyt duży apetyt na historie bohaterów trzecio, a nawet czwarto planowych, a potem go nie zaspokaja (czepiam się trochę na wyrost)
Ogólna ocena: 10/10
Netflix ma kolejne mocne IP
Serial Sandman nie zmarnował potencjału i wydaje mi się, że nie zawiódł fanów. Choć Netflix często jest krytykowany za jakość swoich produkcji, to bez wątpienia ma w swoim asortymencie kolejne, bardzo silne serialowe IP, które mam nadzieję, nie zostanie zmarnowane w ewentualnej kontynuacji.