Pierwszy kinowy „Sonic” sprzed dwóch lat szturmem podbił serca widzów – i to nawet mimo przeszkód na drodze do premiery w postaci słynnej afery ze zmienionym designem głównego, niebieskokolcowego bohatera. Film Paramountu dobrze poradził sobie finansowo i zebrał sporo entuzjazmu widowni, która – z utęsknieniem wyczekująca w końcu dobrego przełożenia marki gier video na kinowe ekrany – była skłonna wybaczyć mu wiele grzechów. Mniej łaskawi byli co prawda krytycy (47/100 w serwisie Metacritic), ale nie przeszkodziło to Sonicowi w dalszym rozwoju w postaci zamówienia kontynuacji. „Sonic 2” od początku zapowiadał się jeszcze bardziej „growo”, niż jego poprzednik – do kinowego świata jeża Sonica zawitać mieli inni kultowi bohaterowie z klasycznych gier, tacy jak Tails i Knuckles, względem poprzedniego filmu zwiększony został również budżet. Czy więc kontynuacja się udała? Zdecydowanie – w czasach, gdy takie głośne marki elektronicznej rozrywki jak „Mortal Kombat” czy „Resident Evil” zdają się nie mieć szczęścia do ekranizacji, niepozorny „Sonic 2” satysfakcjonująco rozwija swoją kinową serię i – wraz z zapowiedzią spin-offowego serialu „Knuckles” i trzeciego pełnometrażowego filmu – bez wątpienia planuje zostać z nami na dłużej. I bardzo dobrze, gdyż to nie tylko świetny film familijny, ale i wielka gratka dla największych miłośników tej postaci.
Co pierwsze rzuca się w oczy, to bardziej dopracowana i kolorowa warstwa wizualna – w „Sonicu 2” dzieje się zwyczajnie więcej, niż w jedynce, co ma swoje przełożenie na efekty specjalne; zwłaszcza animacji trójki głównych, zwierzęcych bohaterów. W filmie, w którym wygenerowane w CGI postaci wiodą prym i jest ich na ekranie więcej, niż ludzkich bohaterów, cieszy graficzne dopracowanie nie tylko Tailsa i Knucklesa, ale i sporej ilości zróżnicowanych lokacji. Na przestrzeni dwóch godzin zwiedzamy z naszymi bohaterami nie tylko San Francisco, Hawaje i Syberię, lecz również sporo barwnych, fikcyjnych miejsc rodem z gier, które cieszą oko – nawet mimo faktu, że plan zdjęciowy to jeden wielki green screen. Dobrze ogląda się również walki, które mają w sobie sporo energii i przyjemnego oldschoolu – zwłaszcza jedna konkretna sekwencja budzi wyraźne skojarzenia z przyjemnym campem w stylu serialowych „Power Rangers”. Atrakcyjna warstwa wizualna ma dodatkowy walor – sprawia, że kontynuacja Sonica to uczta dla oka i idealny film przygodowy dla całej rodziny, jeszcze bardziej, niż jego poprzednik.
Niektórzy mogą uznać „familijność” za wadę, ale, no cóż – nie oszukujmy się, mamy do czynienia z obrazem z najniższą możliwą kategorią wiekową, który nastawiony jest na przyciągnięcie uwagi przede wszystkim najmłodszych i „starych wyjadaczy” uniwersum Sonica. Humor więc – będący mieszanką całkiem sprytnych docinków z drugim dnem i prostych, hasłowych fraz ku uciesze dzieci – nie zawsze trafia tak, jak należy, ale większość czasu udaje mu się wywołać uśmiech sympatii. Jest to przede wszystkim za sprawą doskonale szarżującego w swojej roli Jima Carreya, którego kreacja budzi skojarzenia z dawnymi rolami aktora w takich filmach, jak „Ace Ventura” czy „Seria niefortunnych zdarzeń”, ale także i nowego nabytku kinowej serii – Knucklesa. Interakcje czerwonego, nadwyraz poważnego i patetycznego, ale jednocześnie nieoczekiwanie psychologicznie pogłębionego jeża z poszczególnymi bohaterami to jeden z największych plusów filmu – przeciwnik Sonica to strzał w dziesiątkę. Tuż za nim plasuje się Tails, którego wątek przyjaźni z głównym bohaterem poprowadzony zostaje nienachalnie i z wyczuciem. Całość okraszona zostaje nieco prostym, ale zgrabnym morałem, która spaja film w idealny familijny seans.
Nie wszystko jednak zagrało idealnie – niektóre wątki poboczne „ze świata ludzi” zwyczajnie nużą i niepotrzebnie przedłużają już i tak dosyć spory czas trwania (film jest dłuższy o około dwadzieścia minut, niż poprzedni). Z łatwością mogę wymienić kilka przesadnie długich sekwencji, bez których nowy „Sonic” obyłby się bez bólu i prawdopodobnie tylko zyskał na wartkości. Pochwalić za to należy zdecydowanie prowadzenie bohaterów drugoplanowych – niemal każdy ma tu co robić i służy całości. Uśmiech wywołują zwłaszcza perypetie pomocnika doktora Robotnika granego przez Lee Majdouba oraz wymierzanie sprawiedliwości przez lokalnego szeryfa, Wade’a. Nieco slapstickowy, „przyziemny” humor dobrze równoważy wątki międzywymiarowe i radośnie przegięte potyczki.
Koniec końców mamy do czynienia z idealnym feel-good movie – zwłaszcza, gdy na napisach końcowych dane jest nam posłuchać wprawiającego w dobry nastrój, nagranego na potrzeby filmu kawałka Kid Cudiego. „Sonic 2: Szybki jak błyskawica” to świetna kontynuacja, która eliminuje większość błędów poprzednika i dobrze rozwija świat przedstawiony, dając nam czystą, radosną rozrywkę. Tylko tyle i aż tyle.
7/10