Beata Dzianowicz, reżyserka filmu „Strzępy”, z wielkim wyczuciem oddaje cierpieniu głos, który dotąd nie wybrzmiał w polskim kinie. Cierpieniu, które jest holistyczne, bo dotyka całą komórkę społeczną, jaką jest rodzina, ale także dlatego, że zabiera człowiekowi wszystko, to, co stanowi o jego istnieniu – duszę.
„Strzępy“ to drugi fabularny film w dorobku Beaty Dzianowicz. Jej debiut „Odnajdę cię“ z 2018 roku jest kryminalną opowiastką spod znaku miernych akcyjniaków. Nie zostawia on po sobie ani wspomnienia. Paradoksalnie, wprost odwrotnie do jego następcy, który w centrum swojego wszechświata umieszcza chorobę Alzheimera. Reżyserka wywodzi się z dokumentu, co w dużej mierze pomaga „Strzępom“. Gen obserwatora wpuszcza intymność i parność emocji w kadr, dobrze je wyważając.
Mamy rodzinę Pateroków, którzy są everymanami. Tata, mama, córka i dziadek Gerard. Wyjazdy na narty, pies przybłęda, pensja nauczycielska. W obraz ten, obudowany śląską metropolią, wkrada się jednak niepokój, który zaburzy sielskość. Gerard, wykładowca akademicki, zaczyna przejawiać osobliwe zwyczaje, które wprawiają w osłupienie nie tylko studentów. Powodem jest Alzheimer, który przemebluje (czy zdemoluje?) życie Pateroków.
Michał Żuławski i Grzegorz Przybył w rolach syna i ojca to duet elektrownia, który zasila widzów pokładami, skrajnych emocji. Syn, obserwujący powolny rozwój choroby, jest przepełniony strachem, wściekłością i samotnością. Tak samo jak jego tata, któremu dotychczas znajomy świat usuwa się spod stóp, odsłaniając przepaść w nicość. Bo Alzheimer to podstępny łotr, który zabiera człowiekowi pamięć, osobowość i ludzką godność. Kreacja Przybyły jest wspinaczką po stromych szczytach degradacji egzystencji. Oddaje całym sobą bolesną wewnętrzną klęskę w starciu z chorobą. Jest polską odpowiedzią na Hopkinsa i Julianne Moore. Z rolą Żuławskiego, targanego poczuciem obowiązku i lękami, można bardzo mocno się zidentyfikować. Podobnie jak z postacią graną przez Agnieszkę Radzikowską, schwytaną w sidła ambiwalencji uczuć. Scenografia ograniczona w zasadzie do wnętrz mieszkania sprawia, że gra ona pełnoprawną rolę wraz z aktorami. Jak chimeryczni domownicy, domowa przestrzeń oddycha, absorbując emocje. Stając się momentami oazą, innym razem więzieniem.
W ciagu 90 minut filmu, któremu chronologię i napęd dają wyznaczane porami roku etapy, obserwujemy ludzki rozpad. Rozpad rodziny, człowieka i umysłu. To bolesne wejrzenie w niebiorącą jeńców naturę choroby, na którą razem z chorym zapadają także i bliscy. Beata Dzianowicz filmem „Strzępy“ odsłania obraz człowieka trzymanego dotąd szczelnie za kotarą wstydu i bólu. Ciągnąc za zasłonę mówi: „Nie odwracajcie głów. Tak też wygląda życie“.
Przeczytaj także: „Skończ z tymi kłamstwami”. Sentymentalizm czy już kicz? [RECENZJA]