Kiedy ogłoszono 6 sezon hitu Netfliksa „The Crown” byłam niezwykle ciekawa, w którą stronę pójdą twórcy, zważywszy na niezwykle delikatny wątek, jakim były losy Karola i Diany po rozwodzie. Dodatkowym plusem i zachętą dla widza miała być obsada, która prezentuje się nadzwyczaj imponująco. Jak więc ogląda się pierwsze cztery odcinki ostatniego już sezonu serialu o losach brytyjskiej rodziny królewskiej?
W kolejnej serii „The Crown” producenci i scenarzyści stanęli przed ciekawym wyzwaniem, a mianowicie: musieli pokazać historię, w której ciężko byłoby nie przechylić szali sympatii na jedną ze stron. Szósty sezon skupia się na tej części historii Windsorów, w której widzimy, jak Karol stara się przekonać opinię publiczną do swojej ukochanej Kamili, Diana porządkuje życie po rozwodzie i próbuje poradzić sobie z tęsknotą za synami oraz atakami namolnych paparazzi, natomiast królowa stara się być opoką dla swojej rodziny, a także szuka wyjścia z sytuacji, w którą niegdyś niemalże już raz wpakowała ją jej własna siostra, czyli rozwodem w rodzinie królewskiej… i to samego następcy tronu.
Jak twórcy poradzili sobie z tym zadaniem? Niestety, poszli na łatwiznę, ponieważ podeszli do tematu bardzo zachowawczo; na tyle, że nie opowiedzieli się po żadnej ze stron. Nie chcę, żebyście pomyśleli, że moim zdaniem powinni zniszczyć na ekranie jedną z zamieszanych w tę historię osób, czyli Dianę, Karola czy samą królową. Jednakże przez tak delikatne podejście i próbę uczynienia z każdego bohatera niewiniątka, serial stracił to, co było tak dobre w pierwszych sezonach – pazur. Pierwsze cztery odsłony „The Crown” nie bały się poruszania ciężkich tematów, które miały miejsce w brytyjskiej rodzinie królewskiej. Dostaliśmy zarzuty w stronę Filipa o niewierność, wybryki Małgorzaty, a nawet porywistość Anny czy potajemne spotkania przyszłego króla z kochanką. Nie bano się pokazywania wad tych postaci. W piątym sezonie mieliśmy przebłyski geniuszu z pierwszych odsłon, jednak nie było to już to samo. W przypadku piątej serii (nie mówiąc już o szóstej!) twórcy chyba wkroczyli w zbyt świeżą historię, której zaczęto się bać pokazywać z taką odwagą, co wcześniej. Powodem może być fakt, że tym razem postacie na ekranie są bliskie czasom współczesnym przez co publiczność podchodzi do tematu bardziej personalnie, również rzeczywiste odpowiedniki postaci na ekranie mogą oglądać i krytykować „The Crown”. Niemniej, piątą odsłonę wciąż oglądało się to przyjemnie. Do dziś bardzo pozytywnie wspominam scenę rozmowy Diany i Karola w kuchni.
Tym razem jednak coś nie zadziałało…
Elizabeth Debicki odgrywa swoją rolę niesamowicie – jej casting (jak zresztą większości aktorów w „The Crown”) był trafiony w dziesiątkę! Jednak co z tego, skoro scenariusz nie przewidział dla niej czasu na pokazanie nam tej wersji księżnej, która już nieco ochłonęła po rozwodzie i próbuje wrócić do życia. Pierwsze dwa odcinki to ukazanie wakacyjnej sielanki – Diana dogaduje się z Karolem, ma świetny kontakt z dziećmi i wszyscy ją uwielbiają…czego chcieć więcej? Nie widać po niej również negatywnych emocji, kiedy spotyka się z paparazzi w Saint-Tropez; wygląda wręcz na osobę umiejącą sobie poradzić z sytuacją, w której się znalazła. Głównie dlatego ciężko mi było się oprzeć wrażeniu, że późniejsze problemy ze sławą oraz tęsknota za synami uderzają jakby znikąd, bez odpowiedniej podbudowy. Widz nie jest przygotowany pod tę zmianę nastroju, która następuje w trzecim odcinku. Wynika to z tego, że Diana praktycznie nigdy nie jest sama, a to mogłoby nam dać jakiś zarys tego co dzieje się w jej głowie – tak jak mieliśmy to pokazane w poprzednich sezonach, kiedy dopiero co wprowadzano ją do rodziny królewskiej. Zamiast skupiać się na rozterkach Dodiego i jego ojca, twórcy powinni więcej czasu poświęcić Dianie, żeby pokazać jej walkę z tym wszystkim, co powinno stanowić kulminację emocji tuż przed nieszczęśliwym wypadkiem w Paryżu.
Zostając przy Dodim (w tej roli Khalid Abdalla) i jego ojcu (Salim Daw), to są t0 dwie postacie bardzo skutecznie oddalające uwagę widzów od rodziny królewskiej, której nie poświęcono dużo czasu w pierwszych odcinkach. Dopiero w trzecim epizodzie dowiadujemy się, że królowa ma obiekcje do działań podejmowanych przez Dianę po rozwodzie. Zamiast zaoferować widzom przysłowiowe „mięso” w postaci dynamiki na linii trójkąta: królowa – Karol – Diana, dostaliśmy rozmowy między kochankami, które prawdopodobnie nigdy nie miały miejsca i nic nie wnosiły do fabuły. Ponoć miały podkręcać atmosferę, a zamiast tego skutecznie nużyły i zmieniły emocjonujący, polityczny serial w melodramat, w którym nikt nie ma prawa być szczęśliwy.
Imelda Stauton jako królowa zagrała bardzo dobrze – jej maniera, gesty, posągowa twarz przypominały sposób bycia, z jakiego znaliśmy nieżyjąca już monarchinię. Jednakże jest ona kolejną aktorką okradzioną z czasu antenowego, w którym mogłaby rozwinąć swoją postać. Bardzo mocno uderzyło mnie jak nagle osoba, która zawsze stawiała służbę narodowi wyżej od własnej rodziny, nagle zmienia front i priorytetami stają się dla niej wnuki. Zmianę w drugą stronę zaliczył również Książe Filip, będący kreowany w początkowych odsłonach jako postać surowa, ale mająca w sobie coś delikatnego i dobrego. Niestety Jonathan Pryce skutecznie zabrał z niego całą dobroć, która zawsze była gdzieś tam głęboko ukryta i zostawił nam starego gbura, którego nie ma prawa się lubić.
Na sam koniec Karol, który mam wrażenie, że otrzymał od scenarzystów zbyt dużo charyzmy. Może to być kwestia przyzwyczajenia do oryginału, ale sposób, w jaki Dominic West wciela się w obecnego Króla Anglii jest zbyt wyraziste, nawet w porównaniu do swojego poprzednika Josha O’Connora, któremu było bliżej do prawdziwego Karola. Próbowałam skupić się na oglądaniu serialu zapominając o wszystkim tym, co wiem na temat historii Wielkiej Brytanii, ale wciąż wizja, którą mam z newsów oraz wszelkich publikacji, a ta, którą dostałam w serialu, są sobie zupełnie różne. Dlatego opinie co do roli Karola pozostawiam do indywidualnego osądu.
Na pochwałę zasługują wnukowie monarchini (Fflyn Edwards jako książę Harry oraz Rufus Kampa jako książę William), którzy cudowanie oddali maniery i charyzmę odgrywanych postaci. W szczególności brawa dla Kampy za rolę Williama! Sposób chodzenia, to rozmarzenie w oczach, mętlik w głowie oraz idące za tym wątpliwości i strach dały widzowi namiastkę tego, co powinna nam dać Diana podczas wakacji w Saint-Tropez.
Źle się dzieje w Państwie… Brytyjskim
Szósty sezon „The Crown¨ był płaski i bez wyrazu. Odebrano serialowi pazur przez brak zdecydowanych działań fabularnych. Ewidentnie twórcy bali się urazić kogokolwiek, czy to po stronie zwolenników Diany, Karola czy ogólnie rodziny królewskiej. Poskutkowało to stworzeniem melodramatycznej papki bez wyrazu, bazującej na nostalgii i emocjach, które widz odczuwa w związku z tym, co nieuniknione, czyli tragicznym wypadkiem księżnej. Czwarty odcinek to tak naprawdę pięknie opakowana w smutek i uczucia gra na ludzkim nieszczęściu, mająca przypomnieć emocje towarzyszące 31 sierpnia 1997 roku nie tylko rodzinie królewskiej, ale i jej poddanym oraz obserwatorom.
Mam nadzieję, że druga część finałowego sezonu przywróci nam trochę wigoru, który charakteryzował pierwsze sezony. I skoro osoba „rozwiedziona z rodziny królewskiej” nie jest już dłużej w pobliżu, może twórcy znów zabiorą nas w mury Buckingham Palace i będziemy mogli podziwiać polityczne i rodzinne zatargi zza pałacowych ścian. Sezon, który miał być najbardziej kontrowersyjny, najbardziej wyczekiwany… okazał się być tylko ładnie ozdobioną wydmuszką.
Przeczytaj również: Przekleństwa niewinności. „Witaj w Piekle” [RECENZJA] [17. AFF Pięć Smaków]