Ciemność. Tysiące zatrzymanych oddechów. Scenę rozświetla skąpe światło, po czym wkracza na nie ona – Istota (The Creature). Charakteryzują ją dwie pary oczu, grube, różowe elfie uszy z kilka(nastoma) małżowinami, strój upleciony z zarośli i mchu i nimfia postawa. Istota wypowiada znamienne słowa: „Death is life is death is life”, po czym zaczyna szykować się do pełnego splendoru występu. Podobnie jak album, rozpoczyna go utwór „DEATH”, w którym postać obwieszcza swój powrót z zaświatów, a scena w tym czasie zaczyna wypełniać się kolorami – na początku będącymi przede wszystkim wieloma odcieniami fioletu. Pod płaszczem chwytliwej melodii i wizualnego splendoru coraz śmielej przebija się pesymistyczna opowieść o pozagrobowym pragnieniu życia, przez którą za rękę prowadzi nas istota zawieszona, wbrew swojej woli, między życiem a śmiercią. Oto właśnie alter ego Melanie Martinez i jej koncert na warszawskim Torwarze w ramach trasy promującej najnowszy album artystki –„Portals”. Koncert, który najprościej charakteryzować zdaniem: fantasmagoryczna podróż w pustkę.
Co warto podkreślić już na samym początku – wokalistka znana ze swojej figury „Cry Baby” ani na moment nie wychodzi z roli, co od pierwszych minut sytuuje występ w konkretnej, baśniowej konwencji. Wybierając się na promujący „Portals” musimy być świadomi, że nie zobaczymy Melanie Martinez, a właśnie The Creature – wróżkopodobną postać, która komunikuje się ze światem zewnętrznym jedynie za sprawą muzyki i tańca. To rozwiązanie ma swoje plusy i minusy – z jednej strony mamy do czynienia z koncertem, który dobrze oddaję specyfikę konceptualnego albumu artystki, z drugiej – rozczarowani mogą być Ci, którzy spodziewają się po 28-latce jakiejkolwiek spontanicznej interakcji z publicznością. W występie wszystko dopięte jest na ostatni guzik jeśli chodzi o choreografię i repertuar, przez co trudno oprzeć się wrażeniu, że zamiast koncertu mamy do czynienia bardziej z performance’em artystycznym. Owszem, Melanie śpiewa i tańczy, ale jednocześnie wraz ze swoim zespołem wykonuje krótkie scenki teatralne, które zamiast uprawiania muzyki przywodzą prędzej na myśl odprawianie rytuałów. Pozostaje to spójne z psychodelicznym wydźwiękiem albumu i wizerunkową estetyką Martinez w 2023 roku, która w przypadku „Portals” wyzbyła się dwukolorowej grzywki i klauniego makijażu na rzecz antropomorficznej istoty rodem z horroru fantasy.
Melanie angażuje się w nowe wcielenie w stu procentach – nie pozwala sobie nawet za bardzo na eksperymenty muzyczne, przez co koncert to praktycznie listening party nowego albumu, a nie wariacja na jego temat. Trudno się jednak dziwić – „Portals” to krążek wewnątrztekstowo i dźwiękowo bardzo spójny, więc przedstawienie go publiczności w czasie rzeczywistym również musi tę spójność odzwierciedlać. Osobiście uważam to za plus – przejścia pomiędzy poszczególnymi piosenkami wybrzmiewają tak, jak powinny, oferując nam – podobnie jak oryginał – odpowiednie momenty wytchnienia pomiędzy mocniejszymi brzmieniami. Zostaje to dodatkowo podkreślone przez scenografię i warstwę wizualną, będącą integralną częścią koncertu. Przykładowo: po przyjemnie energicznym i tanecznym „FAERIE SOIRÉE”, któremu towarzyszy choreografia w pełnym składzie zespołu tanecznego, przychodzi czas na zwolnienie i „LIGHT SHOWER”, które The Creature odśpiewuje, siedząc samotnie na… obłej, różowej muszli, co nadaje całości charakteru nieco cukierkowej, ale odpowiednio patetycznej ballady. Dobrze wypada też wykon „SPIDER WEB”, gdy zza plecami wokalistki zawieszona zostaje ogromna, bardzo sugestywna pajęczyna, a na ekranie w tym samym czasie wyświetla się animacja przedstawiająca wycinek z życia polującego na swoje ofiary pająka. Wielka szkoda, że nie pokuszono się na zawieszenie w pajęczyny samej Istoty, aby dopełnić proces przepoczwarzania się artystki przed publicznością, ale trudno spodziewać się takiego organizacyjnego szaleństwa po kimkolwiek, nawet po tak charakterystycznej postaci scenicznej jak Melanie Martinez.
Jak wspomniałem wyżej, warstwa wizualna w przypadku koncertów z trasy Portals odgrywa zasadniczą rolę. Utworom towarzyszą teledyskowe wizualizacje, które dobrze komponują się z piosenkami i nieraz dodają występowi onirycznego artyzmu. Co prawda ich jakość wykonania jest bardzo nierówna – dopracowane i klimatyczne scenki mieszają się z animacjami rodem z gier komputerowych sprzed dwóch dekad – ale całościowo całość pozostaje wewnętrznie spójna; zwłaszcza jeśli przyjmiemy tezę, że wszelkie dodatki do muzyki służą jako zobrazowanie świata wewnętrznego głównej postaci. Tym właśnie jest przede wszystkim wspomniana pustka – innym wymiarem, w którym The Creature koegzystuje ze swoimi lękami i niepewnościami. Wszystko prowadzi do widowiskowego finału, w którym artystka śpiewa o śmierci, a za jej plecami zobrazowany zostaje proces poczęcia. Pętla życia się zamyka, czy po prostu świat Istoty zaczyna funkcjonować poza jej psychiką? Na to pytanie musimy odpowiedzieć już sobie sami. Jedno pozostaje jednak pewne – warszawski koncert Melanie Martinez w ramach Portals Tour to szalenie intrygujące i prowokujące doświadczenie, które poza tym, że oferuje po prostu kawał dobrej muzyki i chorografii, stanowi również ciekawy artystyczny performance pozostający spójny z estetyką obecnej ery artystki.
W koncercie Melanie Martinez zorganizowanym w ramach Portals Tour w warszawskim Torwarze w dniu 22.11.2023 mieliśmy okazję uczestniczyć dzięki zaproszeniu organizatora, Live Nation Polska, za co serdecznie dziękujemy. Nie miało to wpływu na naszą relację.
Zobacz również: Cry Baby i The Creature. Wszystkie twarze Melanie Martinez