Kobiety ze skomplikowanymi życiorysami to stały element twórczości Nory Fingscheidt. Po agresywnej dziewięciolatce oraz odrzuconej przez społeczność byłej osadzonej, przyszła pora na alkoholiczkę. Pierwsze pokazy „The Outrun” z Saoirse Ronan w roli głównej odbyły się podczas tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty. Sprawdźcie czy podzielam entuzjazm, który pojawił się wokół filmu po festiwalu Sundance.
„The Outrun” opowiada historię Rony, która po odwyku powraca do rodzinnej wioski i stawia czoła swojej trudnej przeszłości. Jej alkoholowe wybryki odbiły się głośnym echem na najbliższych a powrót nie jest taki łatwy. Rona szuka swojego miejsca, w którym będzie mogła zapomnieć o pociągu do alkoholu ale jednocześnie znaleźć swój życiowy cel i kierunek. To film o wzlotach i upadkach podczas walki z nałogiem a także o tym dlaczego chorych ciągnie do picia mimo z góry znanych konsekwencji.
Fabuła nie jest odkrywcza bowiem filmów o alkoholizmie i alkoholikach próbujących przywrócić sens w swoim życiu było już bardzo dużo. Raczej nie ma tutaj niczego odkrywczego w tych tematach jednak w Ronie jest coś co sprawia, że widzowi zaczyna na niej zależeć. To jest bardzo istotne w takich produkcjach i pomaga zaangażować się emocjonalnie. Podróżujemy wraz z nią uliczkami rodzinnej miejscowości gdzie rozpoczęły się alkoholowe problemy. Powrót po odwyku i chęć zmiany utrudniają wspomnienia, które regularnie nawiedzają Ronę. Zdecydowanie dominują w nich całkiem przyjemne chwile zakrapiane alkoholem, które kończyły się upodleniem i urwanym filmem. Nie brakuje jednak chwil, z których jedyne co zostało w pamięci to awantury.
Saoirse Ronan w głównej roli robi wszystko i niesie ten film na swoich barkach. Śpiewa, tańczy, krzyczy, płacze, rzuca przedmiotami, przeprasza, obraża, przeklina, uśmiecha się, wzrusza. To naprawdę dobry występ i popis umiejętności. Nie nazwałbym tego jednak życiówką gdyż uważam, że potencjał tkwiący w aktorskim talencie tej młodej dziewczyny nie został w pełni wykorzystany przez chaotyczny scenariusz. Wspomnienia Rony przeplatają się z obecnymi wydarzeniami. Poświęca się im jednak tyle czasu, że bardzo odczuwalne jest przeskakiwanie w wydarzeniach, które niczego nie wnosi do narracji ani fabuły. Punktem odniesienia mają być włosy głównej bohaterki, których kolor zmienia się na przestrzeni całego filmu kilkukrotnie. Nie sadzę jednak by był to wystarczający punkt odniesienia by w tej historii się odnaleźć.
Mocnymi stronami „The Outrun” – poza oczywiście Saoirse Ronan – są na pewno fantastyczne zdjęcia i lokacje. Czuć wyspiarski klimat, podsycony fajną ścieżką dźwiękową. Dobrze się to ogląda, szkoda niestety, że brakuje konkretów. Wykłady z biologii połączone ze wspomnieniami z melanżu się gryzą a efekt końcowy raczej odbiega od tego założonego. Warto jednak wytrzymać do końca by doświadczyć sceny końcowej, która jest po prostu piękna. Gdyby została poprzedzona odpowiednio opowiedzianą i mocną historią to zdecydowanie więcej osób by płakało po zakończeniu filmu.
Pozostał niedosyt i poczucie niewykorzystanego potencjału. Produkcja ma swoje lepsze momenty, kilka uroczych i chwytających za serce scen ale to za mało. Chciałoby się więcej Rony ale w lepiej opowiedzianej historii.
Polecamy również inne recenzje z 24. MFF Nowe Horyzonty: