Zawsze z wielkim entuzjazmem podchodzę do książek, które opisują historie amerykańskiej popkultury. Kiedy do moich rąk trafił egzemplarz „Antidotum. Historia amerykańskich seriali komediowych” autorstwa Magdaleny Kosińskiej-Król, poczułem ekscytację na samą myśli o podróży po nieznanych mi dotąd rejonach. Dlatego ten tekst nie będzie typową recenzją, a raczej próbą zachęcenia was do zapoznania się z książką o bardzo interesującej tematyce. „Antidotum. Historia amerykańskich seriali komediowych” to nie tylko opowieść o tworzeniu seriali komediowych, ale przede wszystkim ukazanie, w jaki sposób na przestrzeni dekad zmieniało się amerykańskie społeczeństwo. Ciekawe, prawda?
Od radiowych słuchowisk do początków powojennej telewizji
Autorka w swojej opowieści skupia się głównie na omówieniu sitcomów emitowanych w amerykańskiej telewizji, niemniej swoją książkową podróż rozpoczyna od komediowych słuchowisk nadawanych w rozgłośniach radiowych. To właśnie na falach radiowych po raz pierwszy zadebiutowała koncepcja historii „Amos ’n’ Andy”. Projekt opowiadał o dwójce czarnoskórych mężczyzn, którzy w celu polepszenia jakości swojego życia, wyjeżdżają z Atlanty do Chicago. Mimo że bohaterowie audycji byli Afroamerykanami, głosy podkładali im biali aktorzy, a scenariusz powielał wiele negatywnych i krzywdzących stereotypów dotykających afroamerykańską społeczność. W nakręconym na początku lat pięćdziesiątych telewizyjnym sitcomie, role Amosa i Andy’ego odgrywali już czarnoskórzy aktorzy. Pomimo tego produkcja wciąż budziła wiele kontrowersji. Przeciwnicy serialu twierdzili, że nie pokazywał on prawdziwego oblicza codzienności Afroamerykanów, bardziej był jej karykaturą. Zwolennicy uważali, że „Amos „n” Andy” stanowili jeden z nielicznych głosów tejże społeczności w latach pięćdziesiątych.
Era konserwatywnych rodzin nuklearnych
Jak zauważa Magdalena Kosińska-Król, po zakończeniu II wojny światowej, amerykańska telewizja starała się działać wobec ustalonego schematu, który odrzucał nawet najmniejsze kontrowersje i ,,odchylenia od normy”. Schemat ten polegał na przedstawianiu jasno podzielonych ról. Mężczyzna ciężko pracował na utrzymanie rodziny, kobieta opiekowała się dziećmi (najlepiej przynajmniej dwojgiem) i domem. Zabronione było ukazywanie jakichkolwiek międzyrasowych, czy homoseksualnych relacji. Telewizja przyzwyczaiła widza do modelu białej rodziny mieszkającej na przedmieściach. Zdarzały się jednak wyjątki, które próbowały zmienić ten utarty schemat. Najlepszym przykładem była produkcja „Kocham Lucy” („I love Lucy”). Główna bohaterka serialu Lucy, grana przez Lucille Ball, nie chce być wyłącznie kurą domową. Lucy wciąż wpada na nowe pomysły, w jaki sposób rozwinąć swoją karierę zawodową, a jej największym marzeniem jest trafienie do bram show-biznesu. Czy czegoś wam to nie przypomina? Wytrwani znawcy polskich seriali komediowych, mogą doszukać się tu pewnej analogii. W 2001 roku Polsat zrealizował serial „Kocham Klarę”, gdzie polską Lucy (czyli Klarą) stała się Magdalena Wójcik. Oglądając serial po latach uważam, że był on całkiem zabawny, ale większość ówczesnych widzów najwyraźniej nie podzielała mojej opinii i serial „Kocham Klarę” został zdjęty z anteny po jednym sezonie. Zdecydowanie dłużej wytrwała inna polska adaptacja „I love Lucy”, czyli „Sąsiedzi”, gdzie Małgorzata Lewińska nie była już Klarą, a Patrycją. „Sąsiedzi” doczekali się 151 odcinków w ciągu 6 sezonów. Na marginesie polecam parodię „I love Lucy” w programie „In Living Color” (12 odcinek 1 sezonu), gdzie rolę męża Lucy – Ricardo, odegrał młody Jim Carrey.
Nasze „Miodowe lat”
Chociaż „Kocham Klarę” zeszło z ekranów po jednym sezonie, a o „Sąsiadach” pamiętają dziś już tylko ich najwięksi fani, inna adaptacja amerykańskiego sitcomu z lat pięćdziesiątych, przypadła Polakom wyjątkowo do gustu. Mający premierę w 1955 roku serial „The Honeymooners” przetrwał na antenie CBS jedynie rok, co przełożyło się na 39 odcinków. Natomiast jego polska adaptacja „Miodowe lata” święciła u nas triumfy przez kilka lat. Produkcja Polsatu, tak mocno odzwierciedlała polską rzeczywistość przełomu wieku, że zapewne duża część fanów serialu, nie wiedziała, że nie był to pomysł, który wyszedł spod ręki rodzimych scenarzystów.
Choć z czasem „Miodowe lata” zaczęły opierać się na oryginalnych scenariuszach, to pierwsze sezony, które cieszyły się największa popularnością, bazowały głównie na pomysłach zaczerpniętych z „The Honeymooners”. Podczas, gdy Amerykanie czy Brytyjczycy poszukiwali nowych pomysłów na udane sitcomy, u nas tematyka żony, która nie chce być tylko kurą domową, wciąż wydawała się aktualna.
Ronald Reagan i czas zachodzących zmian
Era dzieci kwiatów i traumy wietnamskiej wojny, doprowadziły do trwałych zmian w amerykańskim społeczeństwie. Dawne konserwatywne wartości zaczęły być podważane przez nowe pokolenie. Dodatkowo dochodziło do coraz częstszego rozpadu małżeństw. Dzieci były pozbawiane regularnego kontaktu z jednym z rodziców, a za ich wychowanie odpowiedzialna stawała się telewizja, pokazująca szczęśliwe rodziny, takie, o których najmłodsi widzowie marzyli. Jednym z przykładów radosnej, ekranowej rodzinki był „Bill Cosby Show” („The Cosby Show”), który w latach 1984-1992 doczekał się aż 201 odcinków. O samej osobie Cosby’ego nie będę się rozpisywał. Zapraszam do lektury „Antidotum. Historia amerykańskich seriali komediowych” lub do świetnego dokumentu „Musimy porozmawiać o Cosbym”. Niezaprzeczalnie pojawienie się w telewizji serialu o rodzinie Huxtablów, raz na zawsze zmieniło postrzeganie Afroamerykanów w przestrzeni medialnej. Chociaż sam Cosby pod koniec lat sześćdziesiątych miał swój własny serial, a w latach siedemdziesiątych królowali Jeffersonowie, to żadna z tych produkcji nie przedstawiała czarnoskórej rodziny z wyższych sfer. Nawet jeśli członkowie najbardziej konserwatywnych grup afroamerykańskich oskarżali Cosby’ego o tworzenie wyidealizowanego obrazu rodziny, na potrzeby bycia zasymilowanym przez białą publiczność, jednak nie zmienia to ogólnego znaczenia „The Cosby Show” dla relacji międzyrasowych. Jak wspomina autorka książki, w momencie poważnych zamieszek w Los Angeles w 1992 roku, Bill Cosby wygłosił specjalne orędzie, w którym zachęcał ludzi do zaprzestania walk na ulicach i wspólnego obejrzenia ostatniego epizodu „Bill Cosby Show”. Rodzina Huxtablów otworzyła również drzwi dla innych afroamerykańskich familii, które żyły w dostatku, czego najlepszym przykładem była rodzina Banksów z serialu „Bajer z Bel Air” („The Fresh Prince of Bel Air”). Jak widać epoka prezydentury Ronalda Reagan przesiąknięta była mottem, że każdy kto będzie uczciwie i ciężko pracował, może dorobić się swojej małej fortuny.
Natomiast bohaterowie którzy nie czuli wsparcia w rodzinie, zawsze mogli znaleźć swoją przystań wśród przyjaciół, jak miało to miejsce w serialach „Zdrówko” („Cheers”) czy „Złotka” („Golden Girls”). Oba sitcomy stały się protoplastami trendu: przyjaciele są najważniejsi, często bardziej niż rodzina.
Lata dziewięćdziesiąte: przyjaciele jako nowa rodzina
Jak zauważa Magdalena Kosińska-Król, lata dziewięćdziesiąte była czasem królowania trzech sitcomów: „Kroniki Seinfelda” („Seinfeld”), „Przyjaciele” („Friends”) i „Frasier”. O ile „Frasier”, będący spin-offem wyżej wspomnianego „Zdrówka”, zahaczał jeszcze o wartości rodzinne, to „Seinfeld” i „Przyjaciele” wskazywali, że w dorosłym życiu to przyjaciele są na pierwszym planie w każdej sytuacji. Chociaż obie produkcje są często porównywane ze sobą, to zdecydowanie się od siebie różnią. „Kroniki Seinfelda” przedstawiają mocno nihilistycznych i egocentrycznych trzydziestolatków. Natomiast „Przyjaciele” są ciepłą opowieścią o trudach wchodzenia w dorosłość dwudziestokilkulatków. Seriale idealnie wpasowały się w potrzeby dużej części generacji X, która od dzieciństwa musiała się mierzyć z różnymi traumami w domu rodzinnym i swojego miejsca szukała wśród przyjaciół o podobnych doświadczeniach. Mimo tego, że w opinii Amerykanów, wszystkie trzy powyższe produkcje są uważane za kultowe, to reszta świata zdecydowanie najbardziej pokochała „Friends”, zostawiając „Seinfelda” i „Frasiera” w tyle.
XXI wiek: w poszukiwaniu nowych pomysłów
Magdalena Kosińska-Król ostatni rozdział swojej książki poświęca amerykańskim sitcomom z XXI wieku. Choć jak zauważa autorka, wciąż powstają seriale komediowe oparte na bardziej tradycyjnej formule, to w ostatnich latach twórcy prześcigają się w tworzeniu nowych, innowacyjnych formatów. Wśród najbardziej oryginalnych produkcji pisarka wymienia: „Biuro” („The Office”), „Parks and Recreation” i „Współczesną rodzinę” („Modern Family”). Szczególnie na przykładzie „Współczesnej rodziny”, możemy zauważyć jakie zmiany zaszły w amerykańskim społeczeństwie na przestrzeni kilku dekad.
Książkową podróż z sitcomami, zaczęliśmy od seriali opowiadających o tradycyjnych rodzinach nuklearnych, a kończymy na produkcji, która ukazuje parę homoseksualistów decydujących się na adopcję dzieci i mężczyznę w mocno dojrzałym wieku, który wchodzi w związek ze zdecydowanie młodszą od siebie kobietą. Taki obraz rodziny, na pewno nie zostałby dopuszczony do emisji w poprzednim tysiącleciu. To dokładnie obrazuje nam zmiany jakie zaszły w niezwykle popularnym świecie amerykańskich seriali komediowych
Na samym końcu książki, autorka stwierdza, że „Antidotum. Historia amerykańskich seriali komediowych” jest spełnienieniem jej literackich marzeń i prostudenckich ambicji. Pozostaje mieć nadzieję, że pisarka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Książkę czyta się naprawdę przyjemnie, z dużą dozą zaciekawienia i wzbogacenia w wiedzę o tej interesującej tematyce. To szczególna gratka dla fanów seriali i nie tylko.
„Antidotum. Historia amerykańskich seriali komediowych” to zestaw ponad czterystu stron sumiennej i bardzo dobrze wykonanej literackiej pracy. Warto dodać, że Magdalena Kosińska-Król podjęła się tematu, który wciąż nie został dostatecznie wyeksploatowany w rodzimej literaturze.
W mojej opinii, w swojej kategorii jest to jedna z najlepszych książek 2024 roku. Jeśli zaciekawił was mój tekst, który bazował w dużej mierze na „Antidotum. Historia amerykańskich seriali komediowych”, to polecam sięgnąć po tę książkę, na pewno się nie zawiedziecie.