Dawno nie było tak nachalnej promocji filmu. Dawno też nie było takiej karnawałowej celebracji w kinie. Namówić ludzi w 2023 roku do przyjścia na kinowy seans w środku lata, i to w starannie przygotowanych różowiutkich strojach, to jest coś. Doprawdy, zrobić to mogła tylko ucieleśniająca kapitalizm lalka Barbie.
Jestem na jednym z przedpremierowych pokazów. Sala pęka w szwach. Przed zgaśnięciem świateł miga mi to wściekle różowy obcas, to sukienka, to, tak samo jaskrawe, szelki któregoś z panów. Mrok zapada a wesołe towarzystwo milknie momentalnie i czeka jak na misterium.
Pastiszowa Kubrickowska Odyseja kosmiczna jako sekwencja otwierająca to jest absolutna perfekcja. Żal tylko, że znana mi już jeden do jeden ze zwiastuna kilka miesięcy wcześniej. Toteż efektu zaskoczenia niestety brak. Szkoda, bo za pewne rozdziawiałbym usta już na samym początku seansu. Uśmiecham się więc tylko, próbując sam siebie nabrać, że widzę to cacko pierwszy raz. Cywilizacyjna zdobycz, czyli lalka z talią osy i zdeformowanymi stopami sprawia, że rasa ludzka nigdy już nie będzie taka sama. Plastikowe łyse bobasy trafiają na śmietnik historii, a my trafiamy do Barbie Landu. Matriarchatu będącego krzywym zwierciadłem naszego świata, w którym każdy wieczór to babski wieczór. Tak samo jak Sąd Najwyższy i konstytucja. Gdzie wszystkie kobiety to Barbie, a wszyscy panowie to Ken.
Margot Robbie jako najsłynniejsza lalka świata i Ryan Gosling jako jej równie plastikowy towarzysz to duet popkultury, który zapamiętamy na długo. Przede wszystkim jako zabawny antydepresant, a także jako paszkwil ich samych. Bo ten casting, to też celnie wymierzony cios w fantazmaty ich wizerunków, jako symboli kobiecości i męskości sprowadzanych przez widzów do ładnych i powabnych laleczek.
Greta Gerwig umiejętnie wyważyła blockbusterową specyfikę, lekkostrawny humor i intelektualny manifest. Realizuje lekcję feminizmu w wersji pop, gdzie patriarchat jest odmieniany przez wszystkie przypadki w trakcie pląsów do piosenek Duy Lipy i Lizzo, a o rolach płciowych mówi się w cekinach i z brokatem na ustach. I film o Barbie po prostu musiał tak wyglądać! Reżyserka w końcu uczłowiecza lalkę, ikonę materializmu i gra na na emocjonalnych strunach w takt naprawdę wzruszającej ballady Billie Eilish. Umarła Barbie, niech żyje Barbie.
Przeczytaj także Harrison Ford może spokojnie zdjąć kapelusz. „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” [RECENZJA]