W produkcji Bez granic z Chrisem Hemsworthem sam zainteresowany stawia czoła wyzwaniom, które mają mu pomóc żyć w zdrowiu i, przede wszystkim, dłużej. Dla mnie, jako widza, jest to szczera, wzruszająca, przekonująca i dająca zastrzyk motywacji opowieść o wychodzeniu ze strefy komfortu. Czy Chris przekonał mnie do zadbania o własne zdrowie? Zdecydowanie!
I czy to będzie taka recenzja, w której będę Was przekonywał do tego, żebyście poszli na basen albo pobiegać? Oczywiście, że nie. Od tego jest nowy rok i postanowienia. Nie mogę jednak pozbyć się tej silnej dawki motywacji, jakiej doświadczył mi nowy serial z Hemsworthem.
W odcinkach 1-5 mamy do czynienia z ekstremalnymi wyzwaniami. Chrisowi w całej przygodzie towarzyszą przyjaciele oraz bracia, Liam oraz Luke. Istotniejszą rolę odgrywają natomiast eksperci w dziedzinie długowieczności, którzy przeprowadzają na aktorze masę badań, dzięki którym poznaje on lepiej samego siebie. Te badania pomagają mu przygotować się do poszczególnych wyzwań. Oglądamy, między innymi, jak Chris wspina się po 30-metrowej linie zawieszonej nad kanionem, spaceruje na dźwigu zamieszczonym na wieżowcu czy poddaje swoje ciało skrajnym temperaturom.
Produkcja jest bardzo przekonująca i wydaje mi się, że to ogromny sukces dokumentu, którego prymarnym wątkiem jest zdrowie i długowieczność. „Bez granic z Chrisem Hemsworthem” również świetnie zrealizowany jest pod kątem narracji. Z mojej perspektywy, czyli osoby, która ma co najwyżej podstawowe pojęcie o ludzkiej anatomii, dokument był bardzo zrozumiały. Pomogło w tym odpowiednie tempo odcinków oraz animowane wizualizacje. Za realizację projektu odpowiedzialny był Darren Aronofsky, wielokrotnie nominowany do Oscara reżyser. Dokument nie popada w banały i nie idzie na skróty, nie chce iść na łatwiznę. Szczegółowo tłumaczy każdy kolejny ruch Chrisa, który ma go przygotować do wykonania kolejnego zadania.
W kontekście szczerości i autentyczności (która wydaje mi się najistotniejsza w produkcji dokumentalnej o charakterze naukowym), najsłabiej wypada 5 odcinek. W przedostatnim epizodzie Chris, wraz ze swoim przyjacielem Otisem, wyrusza w dwudniową wyprawę. Muszą trafić oni z punktu A do punktu B bez korzystania z telefonu, GPS czy nawet mapy. Zapoznają się wcześniej z terenem, który mają przejść, przelatując nad nim helikopterem. To zadanie miało pobudzić i zresetować mózg Chrisa. Badania genetyczne przeprowadzone na aktorze, na potrzeby odcinka, okazały się dla niego niepokojące, o czym więcej o tym pisałam TUTAJ. W kontekście autentyczności ten odcinek wypadł najsłabiej ze względu na fakt, że Chrisowi i Otisowi ciągle towarzyszyły kamery. Były zbyt blisko. Może gdybyśmy dostali więcej zdjęć z drona, wypadło by to lepiej. Albo chociaż gdyby operatorzy byli nieco bardziej… ukryci?
Cała produkcja okraszona jest wspaniałymi zdjęciami i fantastyczną muzyką. Dostajemy masę przepięknych i kreatywnych ujęć natury. A skomponowana przez Phoebe Workman ścieżka dźwiękowa buduje napięcie oraz je łagodzi. Mam wrażenie, że jest to w pewnym sensie narrator całego serialu.
Na koniec zostawiłem sobie odcinek numer 6m w którym Chris ma do czynienia z symulatorem starości. Ten epizod to emocjonalna bomba. Wyciskacz łez. Dużą rolę odgrywa w nim również żona Chrisa, Elsa Pataky. Oboje są bardzo autentyczni. Mam wrażenie, że gdzieś pomiędzy zdjęciami do odcinków od 1. do 5., a ostatnim epizodzie coś się zmieniło. Zwłaszcza po niepokojącej diagnozie, którą usłyszał Chris w 5. odcinku. Finał to autentyczna podróż w czasie, która pokazuje nam, że warto cieszyć się życiem. Żyć pełnią życia. Te, można nieładnie powiedzieć, wyświechtane już frazy, zabrzmiały niezwykle naturalnie. Zarówno dla Chrisa, jak i dla mnie.