„Cyberpunk 2077: Bez przypadku” to pierwsza powieść na licencji popularnej marki CD Projekt Red. W dodatku, przynajmniej w teorii, powieść nie byle jaka – napisał ją bowiem sam Rafał Kosik, uznany polski twórca science-ficiton i autor takich książek jak „Mars”, „Różaniec” czy cyklu młodzieżowego o przygodach Feliksa, Neta i Niki. „Bez przypadku” ukazało się w sierpniu nakładem wydawnictwa Powergraph z równoległą premierą brytyjską, gdzie powieść ze świata Cyberpunka wydała prestiżowa filia Orbit. Nie trudno w ostatnim czasie zauważyć, że marka CD Projektu konsekwentnie się wzmacnia – w zeszłym roku na Netfliksie ogromną popularnością i uznaniem cieszył się serial anime „Cyberpunk: Edgerunners”, a sama bazowa gra otrzymała we wrześniu nie tylko pierwsze fabularne rozszerzenie „Widmo wolności” (również świetnie przyjęte przez branżę), ale również obszerną aktualizację, która naprawiła już, zdaje się, wszystkie mankamenty, jakie towarzyszyły „Cyberpunkowi 2077″ od czasu jego felernej premiery sprzed trzema laty. Czy więc „Bez przypadku” również jest dobrym uzupełnieniem tego uniwersum i udaną książką samą w sobie, czy odcinaniem kuponów od sukcesu marki? Zapraszam do recenzji.
Ważne – recenzja powstaje z perspektywy osoby, która nie grała jeszcze w grę CD Projektu, ale ma za sobą „Edgerunners” i dosyć dobrze orientuje się całościowo w świecie Cyberpunka. Żeby jednak utrzymać rzetelność wrażeń, w mojej ocenie książki „Cyberpunk 2077: Bez przypadku” nie będę zagłębiał się w sposób krytyczny w kwestie związane z kreacją świata przedstawionego i decyduję się spoglądać na niego jako przestrzeń zastaną, a nie wykreowaną przez autora (co jest, zresztą, zgodne z prawdą). Jak zaznacza wydawca, znajomość bazowej gry nie jest konieczna przed lekturą powieści, ale zagorzali fani na pewno znajdą tu sporo smaczków i dodatkowych niuansów. Z racji jednak, że ja sam zagorzałym fanem (jeszcze) nie jestem, moja recenzja pominie ten aspekt, o czym uczciwie informuję na wstępie.
Gang z przypadku niczym Suicide Squad
Fabuła „Bez przypadku” koncentruje się na grupce nieznajomych, którzy zostają wynajęci do przeprowadzenia skoku mającego na celu kradzież bliżej nieokreślonego obiektu z zasobów korporacji Millitech. Zostali wybrani, ponieważ ich nazwiska nie widnieją w policyjnych kartotekach, dzięki czemu służą jako idealne pionki do wykonania zadania, których za wszelką cenę nie można powiązać z faktycznymi pomysłodawcami przestępstwa. Do „Suicide Squadu” należą: były żołnierz Zor, tancerka z nocnego klubu Aya, marzący o karierze gangstera urzędnik Borg, korporatka-negocjatorka Milena, sześciopalczasty chirurg Ron oraz nastoletni nerd Albert. Niedługo po pierwszym zleceniu, samozwańczy „Gang z przypadku” zostaje wciągnięty w niebezpieczną grę pomiędzy brutalnymi oprychami o zmodyfikowanych cybernetycznie ciałach, skorumpowaną policją i bezwzględnymi korporacjami. A wszystko to na tle rozświetlonego neonami i przesiąkniętego futurystycznym zepsuciem Night City.
W filmie promującym książkę Rafał Kosik przyznał, że napisanie powieści na licencji było dla niego odświeżającym doświadczeniem, ponieważ zamiast skupiać się na wykreowaniu świata od zera mógł poświęcić więcej czasu bohaterom i ich relacjom. Jest to w „Bez przypadku” bardzo wyczuwalne, gdyż książka bardzo mocno opiera się na swoich postaciach i ich wzajemnych interakcjach. Każdemu z głównych bohaterów odpowiednio wcześnie została poświęcona odpowiednia ilość przestrzeni, która pozwala nam poznać ich rutynę, strzępy backstory i motywacje, dzięki czemu jako czytelnicy bardzo szybko zaczynamy dostrzegać w nich coś więcej niż samo słowo wydrukowane na kartce papieru. Postaci wyróżniają się, ale jednocześnie informacje na ich temat są w odpowiedni sposób dawkowane, dzięki czemu pozostają interesujący i tajemniczy. Autor zadbał też o relacje między nimi, które pełne są docinków, humoru czy rozwijającej się sympatii. Formuła ta, polegająca na uzależnieniu charakteru powieści od głównych bohaterów z marginesu, w połączeniu z fabularnym punktem wyjściowym przywodzi nieco na myśl filmy Jamesa Gunna – i tak jak u niego, tak i tutaj sprawdza się bardzo dobrze i stanowi solidny filar podtrzymujący narrację przez blisko 500 stron tekstu.
Filmowa narracja
Właśnie – przejdźmy do narracji, czyli elementu, który, jak wynika z mojej obserwacji, wywołuje zdecydowanie największe poruszenie wśród czytelników „Cyberpunk 2077: Bez przypadku”. Wynika to z faktu, że Kosik zdecydował się zastosować w książce narrację bardziej filmową, niż typowo powieściową. Narrator wszechwiedzący przeskakuje z jednej postaci na drugą w dynamicznym tempie, co bywa efektowne, ale nie zawsze jest w pełni uzasadnione. W dodatku im bliżej końca, tym momentów tych jest coraz więcej, co z jednej strony buduje napięcie przed finałem, a z drugiej – potrafi przeszkodzić w płynnym śledzeniu historii, co może sfrustrować niektórych z czytelników. Ja osobiście należę do zwolenników tego rozwiązania – seria „Cyberpunk” od zawsze kojarzy mi się z wartką akcją, co zostało dobrze zobrazowane już w „Edgerunners”, i styl Kosika w udany sposób kontynuuje ten trop. W „Bez przypadku” dzieje się dużo i skacząca narracja nie zawsze użyta jest bez zastrzeżeń, ale przez lwią część lektury nadaje książce odpowiedniej wartkości, dzięki czemu całość pożera się w zatrważającym tempie jak rasowy turnpager. Zresztą nie oszukujmy się – czytając taką powieść, jak „Bez przypadku” raczej nikt nie oczekuje od niej jednostajnej, ciągłej narracji, a szalonych i szybkich zwrotów akcji rozpisanych w sposób filmowy, co metoda zastosowana przez Rafała zdaje się dobrze rozumieć i uskuteczniać.
Cyberpunk nie tylko z nazwy
Pozytywnie zaskoczyła mnie też sama historia. Na pierwszy rzut oka „Bez przypadku” to futurystyczny thriller akcji z elementami charakterystycznymi dla heist movies, lecz z czasem fabuła zaczyna odsłaniać coraz więcej warstw, które zaskakująco sprytnie łączą się z tematyką typową dla hard sci-fi. Mam tu na myśli takie motywy, jak transhumanizm, rozwój sztucznej inteligencji, klęska ideałów, eskapizm w wirtualną rzeczywistość, potrzeba bliskości oraz zepsucie w pozornie idealnej, daleko posuniętej technologicznie cywilizacji. Night City kipi zepsuciem i grzechem, co wyczuwalne jest na każdym kroku nie tylko przez nas, lecz i przez bohaterów, z których każdy na swój sposób próbuje poradzić sobie z wewnętrzną pustką. Jedni poprzez szemrane interesy, inni – sięgając po używki czy korzystając z usług seksualnych, a jeszcze inni karmiąc się wyniszczającą od środka wolą zemsty. Kosik umiejętnie łączy ze sobą te różne perspektywy, doskonale rozumiejąc przy tym zasady rządzące „odgórnym” światem przedstawionym. Dzięki temu „Bez przypadku” to „cyberpunk” nie tylko z nazwy, ale i historia utkana z całym dobrodziejstwem tego nurtu. Jednocześnie wszystko to sprawia, że główna linia fabularna powieści jest dosyć prosta, ale odkrywanie jej – w połączeniu z dynamiczną narracją – sprawia masę satysfakcji.
Jakbym miał wskazać jakieś wady, to przychodzą mi na myśl jedynie dwie. Pierwsza – narracja filmowa jest super, ale nie każda perspektywa jest równie interesująca, a niektóre w kontekście całości zdają się służyć jedynie za zapychacz. Dobrym tego przykładem są podrodziały pisane z perspektywy policjanta, które niby oferują nam spojrzenie z zewnątrz na działania głównych postaci i dopełniają informacji o korupcji świata przedstawionego, ale… niewiele więcej, przez co wątek sprawia wrażenia bycia „po to, by być”. Ale w ostatecznym rozrachunku i tak czyta się to wcale nieźle, więc ciężko uznać to za duży minus. Innym, już nieco poważniejszym przywarem powieści są jej antagoniści (w znaczeniu= osoby stające na drodze głównych bohaterów, bo przecież nasz „gang z przypadku” też nie para się zbyt uczciwym zawodem), których autor konstruuje nieco na jedno kopyto i nie decyduje się tchnąć w nich żadnej głębi tak, jak w przypadku głównej szóstki. Zwłaszcza wybija się to w jednej ze scen opisujących „wspólne spędzanie czasu” przez złoli, które jest bardzo papierowe i wręcz groteskowe w swojej bezpośredniości. Przeszłoby to w grze video jako element mniej znaczącego sidequesta, ale w pełnej literackiej fabule już nieco razi i świadczy o leniwym podejściu autora do planowania czarnych charakterów.
Werdykt
„Cyberpunk 2077: Bez przypadku” to powieść godna swojej marki-matki. Jest brutalna, pełna wartkiej akcji i w udany sposób przenosi nas do bezwzględnego świata Night City, oferując przy tym naprawdę solidną fabułę pełną zwrotów akcji, jednocześnie oferując w nim nieco świeżości poprzez sprytne żonglowanie charakterystycznymi dla gatunku tropami. Rafał Kosik dobrze odnalazł się w zastanym świecie i czuć, że poruszanie się w nim sprawia autorowi dużą przyjemność, co powinno przełożyć się na satysfakcję z lektury przez czytelników. Jest szansa, że odepchnie was trochę dynamiczna narracja, ale równie możliwe zdaje się, że bez reszty pozwoli Wam ona zanurzyć się w historii – jak w moim przypadku. Serdecznie polecam i cieszy mnie, jak rodzima marka umacnia się w kolejnym medium – bardzo ciekawi mnie jej dalszy rozwój.
Zobacz również: Fizyka wypalonego artysty. „Czerwona strzała” [RECENZJA]